Krzyżami świątyń błyszczący
Leży daleko, daleko
Gdzie ziemia tłusta i czarna
Dumnymi dęby wyrasta
Bolesław Szpryngiel
Rudnia - polska kolonia położona 5 km na południe od miasteczka Kołki,
gminy Kołki, powiatu łuckiego w województwie wołyńskim. Przez kolonię przepływała
nieduża rzeczka Rudenka - dopływ Styru. W Rudni rzeczka ta tworzyła podwójny
staw przy którym był młyn (wodny, później parowy) należący do zubożałego
ziemianina Jędrzeja Michałowskigo. Na styku tych dwóch stawów był most
na głównym trakcie z Kołek do Łucka. Trakt ten (zwany z ukraińska szlachem)
był nieutwardzoną drogą główną wiodącą z Łucka przez Kiwerce, Trościaniec,
Kołki do Maniewicz na północy województwa wołyńskiego (Polesie Wołyńskie).
Rudnię zamieszkiwała głównie ludność polska, osiadła tu prawdopodobnie na początku wieku dziewiętnastego, a być może nawet wcześniej. Świadczą o tym liczne ślady wczesnego osadnictwa w postaci szlaki (żużla) w stawie, pozostałości po wytopie żelaza z rudy darniowej. Powstała tu osada później kolonia wzięła właśnie nazwę od wydobywanej i przetapianej rudy żelaza. Rudnia nie była typową wsią ulicówką. Każdy mieszkaniec wybudował dom i zabudowania gospodarcze na swoim gruncie, zaś sąsiadów łączyły polne drogi dojazdowe i różne piesze ścieżki (na skróty), zbiegające się przy drodze głównej (szlachu). Do sołectwa kolonii Rudnia przynależały także dwa przysiółki: Lesiszcze i Perejma, osady składające się z kilkunastu gospodarstw. W przysiółku Lesiszcze zamieszkiwała tylko ludność polska, m.in. rodziny Krasickich, Markowskich, Kogutów, natomiast Perejmę ludność polska osiadła tu od dawna i tzw. sybiracy, potomkowie polskich zesłańców, osiedleni tu już po I wojnie światowej oraz kilka rodzin ukraińskich (Rusinów). Mieszkańcy Rudni utrzymywali się głównie z prowadzonych gospodarstw rolnych. Nie były to duże gospodarstwa. Przeważały małe do 5 ha i średnie do 10 ha gruntów, z tego co najwyżej połowa nadawała się pod uprawy. Reszta to łąki, pastwiska, lasy i nieużytki (torfowiska). Każdy gospodarz uprawiał niemal wszystko, co było potrzebne do utrzymania. Siał żyto i pszenicę na mąkę, jęczmień, grykę i proso na kaszę, owies na paszę dla koni, len i konopie na włókno i olej. Sadzono dużo ziemniaków, które były, obok chleba, podstawą wyżywienia miejscowej ludności. Każda gospodyni uprawiała w swoim gospodarstwie także różne warzywa zarówno na potrzeby własne jak i na sprzedaż. Uprawiano: czosnek, cebulę, marchew, dużo kapusty i ogórków, mak, fasolę i groch, a także dynie i tykwy na pestki i paszę. Każdy gospodarz hodował kilka sztuk bydła, mniej zamożni jedną krowę dla mleka, a także trzodę chlewną na potrzeby własne i na sprzedaż. Hodowano również stosunkowo dużo drobiu, głównie kur, kaczek i gęsi. Hodowli gęsi sprzyjała obfitość pastwisk i duży popyt ze strony ludności żydowskiej w Kołkach. Na cotygodniowych tzw. jarmarkach (zawsze w środy) sprzedawano wszystko co urosło w gospodarstwie, a kupowano tylko to, czego nie można było wyprodukować w gospodarstwie własnym: naftę, mydło, cukier, kawę, herbatę, słodycze i inne artykuły spożywcze oraz niezbędne towary przemysłowe jak buty, odzież, lekarstwa, artykuły gospodarstwa domowego, narzędzia i in. Wszystkie te produkty można było nabyć w sklepach i sklepikach prowadzonych niemal wyłącznie przez ludność żydowską w Kołkach. Kultura rolna nie była wysoka. Podstawowe narzędzia rolnicze to: pług, brony, radło, kultywator, ale także cepy, kosy, sierpy i motyki. Tylko nieliczni mieli kieraty, sieczkarnie czy młockarnie. Właściciele tych ostatnich dorabiali sobie, świadcząc usługi na rzecz tych, których nie stać było na zakup takich narzędzi. Siłą pociągową (napędową) były konie. Właściciele większych gospodarstw utrzymywali parę koni, ubożsi - jednego. Nikt z polskich gospodarzy nie trzymał wołów. Uważano to za niegodne polskiego rolnika. Woły miał tylko jeden mieszkaniec Rudni - Ukrainiec Fiodor Własiuk. Wielu mieszkańców Rudni dorabiało sobie w różny sposób, aby zapewnić byt rodzinie. Ci, którzy utrzymywali parę koni świadczyli dodatkowo usługi transportowe na rzecz kupców z Kołek: przewozili towary z hurtowni w Kiwercach, Łucku czy Kowlu do sklepów w Kołkach. W okresach zimowych zajmowali się także wywózką drewna (dłużyc) z okolicznych lasów do tartaków lub na składowiska przy stacjach kolejowych. Ci zaś, którzy nie posiadali tzw. sprzężaju, zatrudniali się jako drwale, tracze, cieśle, a w okresie sezonowych prac w rolnictwie (żniwa, wykopki) także w charakterze robotników. Klan Olszewskich zajmował się wyplataniem półkoszków z wikliny (tzw. prętów), które sprzedawał na jarmarkach w Kołkach. Olszewscy byli monopolistami i pilnie strzegli tajemnicy wyplatania półkoszków, na które zawsze był popyt. Wtajemniczali tylko swoich krewniaków. Nie zawsze jednak udawało im się upilnować tajników produkcji. Wybiegając nieco wspomnieniami - autor tych wspomnień (B.S.), mając zaledwie 14 lat (kto by podejrzewał szczeniaka!) podglądnął mistrza Kazimierza Olszewskiego jak, z czego i przy pomocy jakich narzędzi i oprzyrządowania wyplatane są te półkoszki. Trzeba było widzieć miny Olszewskich, którzy na targu w Kołkach wystawili swoje pięknie zdobione produkty, a obok nich pojawiła się konkurencja! Oczywiście zaczęli szydzić z tych produktów, ale zaraz przestali się śmiać, gdy konkurent pierwszy sprzedał swój towar i to za dobrą cenę! Tajemnica powodzenia polegała na tym, że użył lepszych materiałów do produkcji. W taki oto sposób wszedłem w dorosłość, poważnie przyczyniając się do utrzymywania całej rodziny, co nie było bez znaczenia w drugim roku okupacji sowieckiej i ogólnym zubożeniu chłopów przez nadmierne dostawy zboża, żywca i mleka, a także darmowych świadczeń w robociźnie na rzecz sowieckich instytucji państwowych. Nie wywiązanie się z nałożonych obowiązkowych dostaw i świadczeń realnie groziło wywózką na Sybir, a ponadto przyśpieszało kolektywizację wsi. Tam, gdzie władze uznały za możliwe do zorganizowania bez jakichkolwiek nakładów dodatkowych - już wiosną 1940 roku powstały kołchozy, zwane z ukraińska kołhospami (skrót od nazwy kołektywe hospodarstwo). Pośrodku kolonii Rudni, obok cegielni Michałowskiego, tuż przy drodze stał duży dębowy krzyż z Ukrzyżowanym, zwany figurą. Na placyku przy figurze odbywały się majowe nabożeństwa, w których uczestniczyła młodzież obojga płci i gromada dzieci. Były to dobre okazje do spotkań młodzieży i do zabaw dzieciarni. Przy figurze odbywała się także chyba najważniejsza oficjalna uroczystość Kolonii. Była to tzw. Rocznica. Rzeczywiście, była to rocznica poświęcenia kolonijnego krzyża, co w Rudni przypadało na kościelne święto Podwyższenia Krzyża około połowy września. Wtedy nabożeństwa przy figurze odprawiał ksiądz z Kołek. Po części oficjalnej wszyscy wracali do swoich domów wraz z zaproszonymi na tę okazję gośćmi z innych kolonii i zasiadali do rozstawionych i obficie zastawionych stołów, na których oprócz różnorakich specjałów kresowej kuchni, gęsto krążyły kielichy... Po poczęstunku była obowiązkowo zabawa taneczna. Najczęściej takie zabawy urządzano na terenie cegielni, gdzie - za zgodą właściciela J. Michałowskiego przystosowywano na ten cel obszerną suszarnię cegły. Szopę odpowiednio dzielono prowizorycznymi ściankami, dekorowano zielenią i kwiatami, układano z desek podłogę do tańca i miejsce dla orkiestry, koniecznie dętej, rozstawiano prowizoryczne stoły i ławy, przy których uczestnicy zabawy mogli coś wypić i przekąsić. Często urządzano także dodatkowe atrakcje np. loterie fantowe lub popularne tu gry i zabawy grupowe. Owszem, zdarzały się też niegroźne awantury między młodymi, ale stateczni gospodarze w porę skutecznie interweniowali. Bawiono się do późnej nocy w świetle naftowych lamp stajennych. Młodzież często urządzała potańcówki, zwłaszcza w porze jesienno-zimowej. Większe zabawy taneczne w karnawale, zwanym tutaj zapustami, organizowano w szkole, gdzie - za zgodą kierownika szkoły - klasa zmieniała się na salę balową. Mniejsze potańcówki odbywały się w większych mieszkaniach prywatnych (z reguły u babci Józi Jabłońskiej). Tańczono: polki, oberki, walce, tanga i fokstroty, rzadziej tańce grupowe - krakowiaka (sic!) i tzw. zahajoma. Ten ostatni, przyjęty prawdopodobnie od Rusinów, tańczono w cztery pary, krokiem galopowym z ustalonymi figurami, osobno dla dziewcząt i chłopców. Życie towarzyskie mieszkańców Rudni to także popularne tu tzw. wieczórki bez muzyki i tańców, ale wspólne gry i zabawy żarty i śpiewy. A śpiewano chętnie i na głosy. Nowy budynek Publicznej Szkoły Powszechnej I-go stopnia w kolonii Rudni oddano do użytku w roku 1930. W budynku tym, oprócz izby klasowej i obszernego korytarza (zmienionego później na klasę), było pomieszczenie na szatnię i kancelarię kierownika szkoły. Budynek mieścił również mieszkanie nauczycielskie, składające się z dwóch pokoi, kuchni ze spiżarką i przedpokoju. Do roku 1936 mieszkał tu z żoną i dwoma synami nauczyciel i kierownik szkoły Jan Jakobschy. Od roku 1936, aż do wybuchu wojny co roku zmieniali się nauczyciele (Radzik, Kownastowa). Ostatni nauczyciele tej szkoły to p.p. Kosikowie, uczyli w tej szkole aż do roku 1941 tj. do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej i zajęcia Wołynia przez Niemców. Kierownika szkoły Jana Kosika porwali banderowcy w wigilię Bożego Narodzenia 1942 roku. W tym samym dniu porwali także b. sekretarza Sądu Grodzkiego w Kołkach Rogalińskiego zamieszkałego z żoną u krewnej Imbergowej na Rudni oraz Stefana Michałowskiego b. urzędnika bankowego w Łucku. Po porwanych ślad zaginął. Prawdopodobnie zostali zamordowani przez banderowców. Byli pierwszymi ofiarami ukraińskich nacjonalistów. Większość młodzieży kończyła edukację na czteroklasowej szkole powszechnej
w Rudni. Obowiązek szkolny dotyczył dzieci do ukończenia 14 roku życia.
Zatem bez względu na postępy w nauce młody człowiek uczęszczał: do pierwszej
klasy - 1 rok, do drugiej klasy - 1 rok, do trzeciej klasy - 2 lata i do
czwartej klasy - 3 lata. Teoretycznie w powtórkach klas trzeciej i czwartej
program nauczania miał być poszerzany, w praktyce jednak było to zwykłe
repetowanie. Nauka odbywała się w klasach łączonych na dwie zmiany: przed
południem - trzecia i czwarta klasa, po południu zaś pierwsza i druga.
Dzieci siedziały w klasie w dwóch rzędach. Jeżeli jedna klasa miała zajęcia
tzw. ciche to druga miała lekcję głośną. Nie były to więc najlepsze warunki
zdobywania wiedzy, ale ukończenie tej szkoły dawało podstawowe umiejętności
czytania i pisania oraz rachunków (arytmetyki). Tylko nieliczni posyłali
swoje dzieci do szkoły 7 klasowej w Kołkach (G. Szpryngiel, W. Dobroch,
K. Jabłoński, F. Olszewski oraz Sawicki z Perejmy). Inni uważali to za
zwykłe fanaberie, bo przecież do roboty na gospodarce nie trzeba kończyć
siedem oddziałów, a młody człowiek w wieku 15 lat może już pomóc w gospodarstwie.
Dalsza nauka w Kołkach, nie mówiąc już o szkołach ponad podstawowych
(np. Rolniczej Szkole Zawodowej w Trościańcu czy gimnazjach w Łucku) łączyła
się z poważnymi kosztami, często przerastającymi możliwości materialne
mieszkańców (czesne, stancje, utrzymanie, podręczniki, mundurki itp). Dlatego
do państwowego gimnazjum w Łucku swoich synów oddało tylko dwóch gospodarzy:
Grzegorz Szpryngiel z Kolonii i Sawicki z Perejmy. Inni w najlepszym razie
kończyli edukację na 7 klasowej szkole powszechnej w Kołkach.
Lekcje w szkołach zostały zawieszone do odwołania. W Kołkach policja polska zniknęła, urzędy gminne zostały zamknięte. Ludność rusińska - Ukraińcy oczekiwali na wejście Sowietów z radością i nadzieją , że oto przy ich pomocy powstanie wreszcie wymarzona Samostijna Ukraina. Ludność polska przygotowywała się na najgorsze co, niestety, wkrótce się spełniło. Nadzieje Ukraińców rychło się rozwiały: żadnych rojeń o samostijności. Będzie Ukraińska Socjalistyczna Republika Radziecka (USRR) i koniec. Obawy ludności polskiej okazały się realne. Okupant sowiecki zaczął rządy twardą ręką wg ustalonych już w ZSRR stalinowskich metod. Przede wszystkim zorganizował w dniu 2 grudnia 1939 roku referendum (tzw. głosowanie), na którym (oczywiście!) 99,98 % mieszkańców Zachodniej Ukrainy opowiedziało się za włączeniem jej do istniejącej Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Taki był wynik głosowania przy 100 procentowej frekwencji! W ten oto sposób wszyscy mieszkańcy zajętych przez Armię Czerwoną ziem polskich stali się, bez względu na narodowość - obywatelami ZSRR. Następnym ważnym aktem władz sowieckich było przesiedlenie wrogów Związku Radzieckiego w głąb ZSRR. Do wrogów zaliczano wszystkich niemal urzędników państwowych (nawet woźnych i gajowych), policjantów, oficerów i podoficerów zawodowych i rezerwy, osadników wojskowych, a nawet potomków polskich zesłańców na Sybir, którzy po I wojnie światowej powrócili do Polski. W Rudni w przysiółku Perejma właśnie osiedliło się kilka takich rodzin sybiraków m.in. Tołstikowie, Wasilewscy, Augucewiczowie, Jałowieccy. Ich to w lutym 1940 roku, w okresie tęgich mrozów, wywieziono na białe niedźwiedzie - jak wówczas określano miejsca zsyłki. Dla rudeńskich sybiraków miejscem zesłania były tajgi w okolicy Archangielska, gdzie pracowali na tzw. lesopowale tj. przy wyrębie lasów za głodowe przydziały nędznej żywności, bez żadnej nadziei na odmianę losu. Niewielu z tych zesłańców lesorubów doczekało końca wojny i powrotu do Polski... Kolejną decyzją władz sowieckich było wymierzenie dla każdego nowego obywatela USRR obowiązkowych dostaw produktów rolnych i świadczeń w robociźnie. Każdy posiadacz gospodarstwa rolnego został zobowiązany do odsprzedaży w punktach skupu określonej ilości zbóż, trzody chlewnej, bydła i mleka. Ceny dostarczonych produktów były urzędowe czyli prawie symboliczne. Nałożono także obowiązek pracy na rzecz organizacji i instytucji państwowych. Posiadacze koni lub wołów musieli przepracować określoną ilość godzin przy wywózce drewna z lasów, budowie lotniska wojskowego w Kołkach, naprawie dróg i.t.p. Ci, którzy nie posiadali tzw. sprzężaju - mieli wyznaczoną ilość godzin pracy (trudodni) z piłą, siekierą lub łopatą. Nie wywiązywanie się z nałożonych obowiązków automatycznie kwalifikowało do kategorii wragow Sowieckogo Sojuza, a co to oznaczało każdy już wiedział - łagry, a w najlepszym przypadku - wywózka na Sybir. Już wiosną 1940 roku rozpoczęto przyśpieszoną kolektywizację wsi. Najszybciej kolektywizowano zwarte wsie, co dotyczyło głównie ludności ukraińskiej. Można sobie wyobrazić nienawiść dość zamożnego chłopstwa ukraińskiego do tych bolszewickich porządków! Z dnia na dzień zmieniali się z tzw. kułaków czyli wiejskich bogaczy , w uprzywilejowanych biedniaków, na których opierały się władze sowieckie. Rudnię trudno było skolektywizować bez inwestycji. Brak było niezbędnej, nawet skromnej bazy: budynków nadających się na obory, chlewy, stajnie, stodoły czy inne budynki gospodarcze. W tych okolicznościach mieszkańcy Rudni byli w trochę lepszej sytuacji, niż sąsiednie wsie ukraińskie: Sitnica, Starosiele czy Buhaje. Jak gospodarowano w tych kołhospach (to z ukraińskiego skrót nazwy takiego gospodarstwa kołektywnoho hospodarstwa) - wiadomo, jak na nieswoim. Ilustrowały to nawet ukraińskie przyśpiewki (za które można było trafić do łagra):
Diesiat' robyt', sto leżyt' A jak sonce prypycze To i diesiat' tych wtecze . Lub inna: A w kołhospie charaszo,
Nic więc dziwnego, że wybuch wojny niemiecko-sowieckiej w dniu 22 czerwca 1941 roku i wkroczenie Niemców miejscowa ludność powitała jak wybawców. Polacy z pewną ulgą, że oto skończyły się łagry i wywózki na Sybir. Ukraińcy - że oto Hitler utworzy wreszcie wytęsknioną samostijną Ukrainę. Rychło okazało się, że ani nie skończyły się wywózki, ani obowiązkowe dostawy i roboty. Nie spełniły się również nadzieje nacjonalistów ukraińskich. Jak wiadomo, już w pierwszych dniach po wkroczeniu na Kresy Niemcy rozpędzili ukraiński tzw. rząd Stećki we Lwowie. Zsyłkę na Sybir nowy okupant zastąpił zsyłką na roboty przymusowe w Rzeszy. Sołtys (tzw. starosta) każdej wsi musiał wyznaczyć określoną przez Niemców ilość młodzieży na wyjazd na roboty przymusowe do Niemiec. W razie nie wykonania tych obowiązków wszystkim mieszkańcom danej wsi groziły ciężkie represje: łapanki a nawet obozy koncentracyjne. Rudnię też to nie ominęło. W marcu 1942 roku sołtys Albert Fiszer (zresztą mieszkaniec Rudni) wyznaczył do wyjazdu do Niemiec grupę miejscowej młodzieży. W grupie tej znaleźli się m.in. Jan Bojkowski, Stefan Jabłoński, Wacław Szpryngiel, Kazimierz Skirzewski, Franciszka Olszewska, Józef Olszewski, Dominik i Marian Olszewscy, Iwan Horbacz, Kazimierz Trejmak, Henryk Herman z żoną i Marta Wasiuchnik. Część tych wywiezionych trafiła do obozów pracy i została zatrudniona w przemyśle zbrojeniowym, część u bauerów jako robotnicy rolni. Pozostali na Rudni młodzi ludzie (zwłaszcza młodzież męska), aby zapobiec wywiezieniu do Niemiec podejmowała dobrowolnie różne prace na miejscu na rzecz Niemców (np. przy wyrębie lasów, w cegielniach, wapelniach, naprawie dróg i mostów i in.). Były to prace, za które robotnicy nie otrzymywali żadnego wynagrodzenia czy jakichś przydziałów. Tylko sporadycznie dawano po kilka paczek jakiejś machorki. Ponieważ ludność nie mogła wywiązać się z nałożonych obowiązkowych dostaw, władze okupacyjne wprowadziły na terenach nie włączonych do tzw. Generalnego Gubernatorstwa zakaz wszelkiego handlu, a także przetwórstwa produktów rolnych. Zlikwidowano więc przede wszystkim młyny, kaszarnie, olejarnie, ubojnie zwierząt rzeźnych i przetwórstwo mięsa, mleka i drobiu, a także zakazano garbowania skór, nie mówiąc już o gorzelnictwie. W takich warunkach każdy musiał być samowystarczalny. Wszystkich zepchnięto więc do podziemia gospodarczego. Aby mieć mąkę na chleb, niemal natychmiast zaczęto wytwarzać żarna (przy braku kamienia żarna sporządzano z kręgów drewnianych, dębowych, nabijanych gęsto skorupkami z żeliwnych garnków). Nauczono się wytwarzania (bicia) oleju z lnu, garbowania skór chałupniczym sposobem, po kryjomu hodowano i bito wieprze. Mieszkania oświetlano, przy całkowitym braku nafty czy karbidu, najczęściej łuczywem pod okapami w kuchniach lub w hrubkach tj. piecach do ogrzewania, przy otwartych drzwiczkach. Okupant zupełnie nie troszczył się jakimkolwiek zaopatrzeniem ludności, a wręcz przeciwnie - gdzie tylko mógł tam, przy pomocy ukraińskiej policji, będącej na służbie władz niemieckich tzw. szucmanów (Schutzmanschaften) likwidował te prymitywne narzędzia, a wszelkie produkty rolne rekwirował. Był to zwykły rabunek. Upodlona ludność, żyjąca w ciągłym strachu z dnia na dzień, z nadzieją wsłuchiwała się w wieści z frontu. Oczekiwała rychłego wyzwolenia przez Armię Czerwoną, która w tej fazie wojny przejęła już inicjatywę. Walki toczyły się już na terenie radzieckiej Ukrainy i zbliżał się nieuchronny koniec niemieckiej okupacji. W takich warunkach obudził się skrajny nacjonalizm ukraiński, kierowany przez galicyjskich działaczy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), założonej jeszcze w roku 1929 w Wiedniu, kierowanej przez Stepana Banderę. Już od roku 1942 zaczęły się tworzyć zbrojne bandy na północnym Wołyniu zwanym Polesiem Wołyńskim, właśnie w rejonie Kołek. Początkowo bandy te pozostawały pod kierownictwem Tarasa Bulby (Szuhewycza), dlatego nazywano je bulbowcami, a w roku 1943 przeszły pod polityczne kierownictwo Stepana Bandery, stąd ich nowa nazwa banderowcy. Celem politycznym tych nacjonalistów była Samostijna Ukraina, a sposobem na osiągnięcie tego celu była fizyczna likwidacja: Żydów, Polaków i Rosjan (Moskali). Naczelnym hasłem banderowców było: Smert' Żydam, Lacham i Moskalam. Ponieważ Żydzi już zostali (przy czynnej i gorliwej pomocy ukraińskiej policji w służbie gestapo) wymordowani przez Niemców w gettach latem 1942 roku, do likwidacji (wymordowania) pozostali Polacy (Lachy) i Rosjanie (Moskale). Ci ostatni byli jednak poza zasięgiem band spod znaku tryzuba czyli banderowców. Przystąpiono więc do mordowania ludności polskiej i fizycznej likwidacji polskich kolonii i wsi. W tej sytuacji polska ludność ratowała się ucieczką: na tereny b. Ukrainy i Białorusi radzieckiej, a także do miast pod opiekę władz niemieckich lub wsi, w których zaczęto tworzyć uzbrojoną samoobronę. Mieszkańcy Rudni, po napadzie banderowców w końcu marca 1943 roku uciekli do Kołek, gdzie stacjonowała jeszcze niewielka załoga niemiecka, a Niemców banderowcy nie drażnili. W czasie tego nocnego napadu na Rudnię m.in. zbili do nieprzytomności 21 letniego Stanisława Jabłońskiego i porwali z domu 16 letniego Janka Skirzewskiego (bliźni brat Stefana), po którym wszelki ślad zaginął. Należy domniemywać, że został on niechybnie zamordowany w okrutny sposób w banderowskiej ceremonii hartowania rezunów i w ten sposób przygotowywania ich do okrutnego i bezwzględnego zabijania wszystkich Lachów od niemowląt do starców. Do Kołek schronili się nie tylko mieszkańcy Rudni, ale również innych wsi i kolonii polskich: m.in. Hołodnicy, Taraża, Marianówki, Czetynia, Łysej Góry, Antonówki, Gruszwicy, Ostrowa, Deraźna i innych. Często uciekali prawie dosłownie w bieliźnie, w środku nocy, pozostawiając na pastwę band wszystkie swoje mienie. W Kołkach koczowali w opuszczonych mieszkaniach pożydowskich, w rozpaczliwych warunkach, znosząc nieopisany głód i brud do czerwca 1943 roku. Ulitowali się nad nimi mieszkańcy kolonii Przebraże, gdzie zorganizowano silną, uzbrojoną (w tajemnicy przed Niemcami) samoobronę. W wypadzie do Kołek dnia 5 czerwca 1943 roku uzbrojona grupa młodych Przebrażan przeprowadziła bezpiecznie do placówki w Przebrażu ogromny tłum polskich uciekinierów m.in. wszystkich mieszkańców Rudni. Drugi, a zarazem ostatni taki konwój Przebrażanie przeprowadzili w dniu 13 czerwca 1943 roku. Ci, którzy pozostali w Kołkach, licząc na ochronę zaprzyjaźnionych Ukraińców, wkrótce potem (po 15 czerwca) zostali zamknięci w nowym kościele i spaleni (ok. 40 osób). W Przebrażu wszyscy ocaleni przed mordercami banderowskimi, broniąc się desperacko przed kilkakrotnymi atakami silnych grup banderowskich (także z pomocą partyzantów radzieckich, z którymi Przebrażanie współpracowali), doczekali wyzwolenia przez Armię Czerwoną w lutym 1944 roku. Kolonię Rudnię, podobnie jak inne polskie wsie i kolonie, spalono doszczętnie (nowsze domy rozebrano) i zrównano z ziemią. Po powtórnym przejęciu tych ziem przez ZSRR i po przywróceniu władz radzieckich - tereny po Rudni zostały podzielone pomiędzy sąsiadujące z nią wsie ukraińskie: Sitnicę, Buhaje i Starosiele. Nazwę Rudnia zniesiono z rejestrów urzędowych i map. Dziś nie ma już takiej miejscowości. Niech więc ten szkic wspomnień byłego mieszkańca Rudni będzie Jej podzwonnym i skromnym pomnikiem. Cześć Jej pamięci!
mgr Bolesław Szpryngiel |