Spis wspomnień
Stefania Sawicka z domu Macegoniuk Dzień 30 sierpnia 1943 r., godz. 2.00 po północy. To była niedziela. Spaliśmy tak jak zawsze. Ojciec usłyszał tragiczne strzały z karabinu coraz bliżej wioski. Obudził nas i mama mówi - "Ubierzcie sukienki, bo może trzeba będzie uciekać." Ubrane ja i starsza siostra Kasia leżymy, a mama i tato siedzą w oknie i czuwają co będzie dalej. Tato mówi do nas - "Ja się ukryję na strychu, a wy powiecie, że mnie nie ma w domu, bo poszedłem do Jagodzina, bo ojciec chory." Bo parę miesięcy temu to napadli Ukraińcy na młodych chłopów i krzyczeli - "Dawaj broń jaką masz!" A nasza wioska była w okrążeniu między Ukraińcami. Ale nikt nie pomyślał, ani młode chłopaki, ani starsze ojcy o takiej tragedii zbrodniczej. Zaraz sąsiad Czuń przyszedł i mówi - "Jaśku nas te Ukraińcy wybiją." A ojciec powiada - "Stefanie, a za co? Toż i my i nasze dziady razem zżyte. I żenili się, i za kumy byli. To jest niemożliwe." Niedziela 30 sierpnia w nocy straszny stukot w okno -"Oczyniaj skarej!". Tato był na strychu, a mama otworzyła. Weszło ich może z dziesięciu - "Swyty lampu!". Mama ze strachu nie mogła zapałek znaleźć. Krzyczy "Skarej! Wychody!". Wygnali nas do sieni i pytają się - "A gdie twyj czołowik?". A mama zauważyła siekierę. Siostra Kasia, która miała 16 lat zaczęła prosić - "Dzieduniu nie bijcie nas, co my komu zrobili, nie bijcie!". Ja to usłyszałam i mnie w uszach zadzwoniło, i upadłam bez pamięci. Mama obuchem w czoło dostała. Czaszka pękła, ale do mózgu nie doszło. A siostrę ostrzem na pół czaszka była rozrąbana. Ale pierwsza tura nie paliła tylko zabijała. Nie wiem jaki to cud, że nas nie zaciągnęli do studni. Bo wszystkie studnie były zarzucone trupami. Zanim druga tura przyszła palić to mama się obudziła i podniosła Kasię, a ona nieżywa. Podnosi mnie, a ja się ruszam. Ale nic nie pamiętam. Krwi zeszła okropna kałuża. Wzięła mnie na plecy i wszystkimi siłami po drabinie zatargała mnie na strych, a tato w kąteczku siedział i usłyszał, że ktoś się wskrobał na strych, i myślał, że jego szukają. A mnie zerwały wymioty, a uchem krew poszła. Czaszka wgięta i nic nie pamiętam. Jak tato usłyszał, że ze mnie rwą wymioty, a nie wiedział kto, krzyknął - " Kto jest na strychu, to niech ucieka, bo się pali dom." Jak człowiek ze strachu to tylko broni siebie. Nie popatrzył kto jest żeby pomóc i uciekł, a mama znów mnie na plecy, i nie było już drabiny. Upadliśmy ze strychu na dół. Już się palił dom. Mama wywlokła mnie w kartofle na ogród i miała wynieść Kasię, ale już cały dom był w płomieniach. Kasia spalona. Tato wyskoczył w buraki i leżał i widział, jak sąsiada ciągnęli do studni, a wszystkie studnie były pełne trupów. Mama ze mną na plecach coraz dalej w pole. Było ładne proso. Już tak spadła z sił, że nie dała rady mnie nieść. I leżąc w tym prosie słyszy mama głośny gwar - "Jak znajdesz to dobyjaj!". A ja nic nie pamiętam, nieprzytomna byłam i wcisnęła głowę w ziemię żeby nie widzieć jak będą dobijać. Tyle krwi zeszło i widocznie ze zmęczenia usnęła. Obudziła się, ptaszęta śpiewają, krowy ryczą, słońce ślicznie świeciło. Mama zaczęła głośno płakać - "Gdzie moja Kasia?!". I ja się obudziłam. Spojrzałam na mamę, a na twarzy sama krew. I na sukience skorupa z krwi. Podnosi głowę czy może ktoś jest. Ja już oprzytomniałam i ciągnę mamę do ziemi. A mama mówi, że nie możemy tu siedzieć, że trzeba szukać ludzi, może wszystkich nie pobili i coraz głowę do góry. I zobaczył tato, że ktoś jest w prosie i pędzi żeby zobaczyć kto, i wziął nas w ramiona i mówił, że czaszka na pół rozrąbana, ale nie wiedział, która z nas. Mówi - "Ja wszystkich trupów wyciągnął ze studni. A sąsiadka Czuniowa mówi, że widziała jak twoja Marysia niosła jedną z dziewczyn i uciekała w pole, a ona siedziała ze swoimi dziećmi w grochu, to szukaj w polu, może żywe, a może nieżywe." I odnalazł nas, ale Kasi nie odnalazł. Pozbierał kości i w ogródku zakopał. I do dziś leżą. A nas tato zawlókł na kolonię i tam byli ludzie - no na kolonii nie bili, żeby ze wsi ludzi nie spłoszyć. Jak zobaczyli, że trupy chodzące idą to był wielki lament. I zawiózł koniem do Lubomla, do szpitala. A tam pełne sale takich trupów. Dużo umarło. Mamie na żywca wyłamywał kości potrzaskane, bo nikt nie znieczulał, bo na to nie było. Stefania Sawicka z domu Macegoniuk
(relacja przekazana osobiście do redakcji serwisu "Wołyń naszych przodków") Na zdjęciu powyżej: siostra Pani Stefanii Sawickiej - Katarzyna (lat 16), zamordowana siekierą przez Ukraińców i spalona w domu w Kątach 30 sierpnia 1943 roku. |