Spis artykułów
czyli jak Ukraińcy z Niemcami Żydów mordowali Adam Kaczyński Prace archeologiczne. Foto Adam Kaczyński. Archiwum Ikonograficzne ROPWiM. W 2009 roku ukraińscy archeolodzy rozpoczęli prace poszukiwawcze na zamku Kazimierza Wielkiego w miejscowości Włodzimierz Wołyński. Podczas wykopalisk natrafili na masowy grób. Odnaleziono w nim m.in. polskie orzełki i guziki od mundurów, wysnuto wówczas przypuszczenie, że są to ofiary NKWD zamordowane w trakcie tzw. ewakuacji więzień. Do współpracy zaproszono archeologów z Polski - jednakże polski zespół ustalił, iż w mogiłach pochowani są ludzie, którzy zostali zamordowani na Wołyniu podczas niemieckiej okupacji. Ustalenia polskich badaczy wywołały sporo zamieszania po stronie ukraińskiej. O tym, co ustalili naukowcy z Polski, opowiada Adam Kaczyński z Wydziału Zagranicznego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. W ostatnim czasie w ukraińskich mediach na nowo pojawił się temat ekshumacji we Włodzimierzu Wołyńskim. W artykule "Polityka na kościach" zarzucono Radzie Ochrony Pamięci fałszowanie historii. Jak odnosi się Pan do tego typu medialnych rewelacji? Nie jest to pierwsza sytuacja tego typu. Zawsze, gdy rezultaty prac archeologicznych prowadzonych przez Radę OPWiM nie odpowiadały politycznym zapatrywaniom poszczególnych środowisk (głownie nacjonalistycznych) - starano się podważyć wiarygodność polskich archeologów oraz zakwestionować wyniki ich badań. W przypadku Włodzimierza Wołyńskiego mamy do czynienia z klasycznym schematem wzorującym się na zasadzie, że jeżeli fakty nie pasują do konkretnej wizji historii, to tym gorzej dla faktów. Jaka była historia prac archeologicznych we Włodzimierzu Wołyńskim? Prace ekshumacyjne po raz pierwszy przeprowadzono w 1997 r. Natrafiono wówczas na masową mogiłę ofiar NKWD z lat 1939-1941. Do tematu powrócono dopiero w 2011 r., kiedy to ukraińscy archeolodzy badający fundamenty zamku Kazimierza Wielkiego natrafili na ślady kolejnych masowych mogił oraz na liczne przedmioty sugerujące, iż wśród ofiar mogą znajdować się Polacy. Naszym głównym celem było odnalezienie mogił polskich ofiar NKWD, szczególnie zaś osób zamordowanych podczas tak zwanej likwidacji więzień w 1941 r. Ekshumacje rozpoczęto jesienią 2011 r. i kontynuowano je latem i jesienią roku 2012. W ich efekcie udało się przebadać ok. kilkunastu procent powierzchni grodziska. Co właściwie odnaleziono we Włodzimierzu? Ku swojemu zdumieniu natrafiliśmy na masowe pochówki ludności żydowskiej zamordowanej w latach 1941-1942. Wyniki wcześniejszych wykopalisk oraz dostępne źródła historyczne wskazywały, iż na terenie grodziska powinny znajdować się jedynie pochówki ofiar NKWD, jednakże zawartość jam grobowych, sposób ułożenia zwłok oraz ogromna ilość kobiet i dzieci jednoznacznie wskazywała na to, iż mamy do czynienia z ofiarami holocaustu. Wyniki prac archeologicznych znalazły swoje potwierdzenie w źródłach historycznych. Według danych żydowskich na terenie grodziska we Włodzimierzu Wołyńskim spoczywa ponad 4 tysiące osób zamordowanych w latach 1941-1942. Do pierwszej masowej egzekucji na dziedzińcu więzienia doszło 5 lipca. Zamordowano wówczas ok. 150 osób. Kolejne zbrodnie na terenie więzienia miały miejsce od sierpnia do grudnia 1941 r. Największa ilość osób zamordowano jednaj podczas likwidacji włodzimierskiego getta, która rozpoczęła się 1 września 1942 r. W przeciągu dwóch tygodni zabito 18 tys. osób, z czego ok.4 tys. na terenie grodziska, resztę zaś na obrzeżach miasta. Ukraińscy archeolodzy twierdzą jednak, iż odnalezione szczątki należą do ofiar NKWD. Upór, z jakim ukraińscy publicyści i badacze ignorują podstawowe fakty jest dla nas niezrozumiały. Identyczną sytuację mamy w wielu przypadkach dotyczących mordów na ludności polskiej, gdzie dochodzi do prób całkowitej negacji lub też zatuszowania zbrodni. W obu raportach z ekshumacji - zarówno w polskim, jak i też ukraińskim zawarte są te same dane. Skąd więc wzięły się różnice pomiędzy raportami polskim i ukraińskim? Oba raporty nie różnią się zawartością merytoryczną, a jedynie wnioskami dotyczącymi czasu i okoliczności, w których doszło do zamordowania odnalezionych osób. Raport przygotowany przez polskich archeologów jest jednak pełniejszy, gdyż zawiera analizę antropologiczną odnalezionych szczątków oraz odwołuje się do szerszego kontekstu całego znaleziska. Jak ocenia Pan ukraińskie publikacje dotyczące kontrowersji wokół wyników ekshumacji we Włodzimierzu Wołyńskim? Niestety publikacje te są nierzetelne, gdyż nie tylko zawierają wyrwane z kontekstu informacje, ale w dodatku przekazują je w wyraźnie zmanipulowany sposób. Autor artykułu "Polityka na kościach" od którego rozpoczęła się cała sprawa faktycznie pracował dla nas we Włodzimierzu, jednakże wykonywał prace pomocnicze, takie jak przerzucanie ziemi czy też oczyszczanie szkieletów. W tym miejscu warto podkreślić, iż nie jest on archeologiem, a amatorem poszukiwania skarbów, dla którego liczy się jedynie wydobywanie z ziemi przedmiotów, bez uwzględniania całego kontekstu ich odnalezienia. Niestety takie podejście nie ma nic wspólnego z rzetelną archeologią. Sama konstrukcja wspomnianego artykułu oparta jest na klasycznej manipulacji polegającej na prezentowaniu fotografii polskich przedmiotów wyrwanych z archeologicznego kontekstu. Po pierwsze przedmioty te znaleziono w bardzo małych ilościach, a po drugie nie wśród szczątków ludności żydowskiej, tylko w innych warstwach i miejscach oddalonych nawet o kilkanaście metrów od szkieletów, o których mowa. Polskie guziki marynarskie oraz fragmenty odzieży odnaleziono jedynie przy szkielecie oznaczonym numerem 414. Jak na tej podstawie można przypisywać polską tożsamość kilkuset innym szczątkom? Teren grodziska we Włodzimierzu Wołyńskim jest bardzo trudny pod względem archeologicznym, głównie ze względu na przemieszanie i nakładanie się różnych warstw w tym także warstw kolejnych zbrodni. We Włodzimierzu spoczywają Polacy i Ukraińcy zamordowani przez NKWD w latach 1939-1941, jednakże oprócz nich są też ofiary mordów dokonywanych już podczas niemieckiej okupacji. Nie widzę powodu dla którego mielibyśmy ukrywać ten fakt i na siłę przypisywać ofiary holokaustu katom z NKWD. We Włodzimierzu doszło do sytuacji, w której to, co odkryli archeolodzy nie odpowiada politycznym oczekiwaniom wielu środowisk, gdyż burzy pieczołowicie budowany mit o bohaterskości UPA. Dla wielu osób nie do przyjęcia jest fakt, iż ludzie, którzy w 1943 r. zdezerterowali z niemieckiej służby i stworzyli UPA w przeciągu kilkunastu poprzednich miesięcy wespół z hitlerowcami brali aktywny udział w masowym mordowaniu ludności żydowskiej. W tym kontekście w pełni zrozumiałe stają się starania ukraińskich publicystów, aby zatuszować całą sprawę i zwalić winę na katów z NKWD - nawet za cenę skompromitowania własnych archeologów. Czy już wcześniej dochodziło do sytuacji, w których wyniki prac archeologicznych nie odpowiadały oczekiwaniom? Tak. Jest to dość typowy schemat postępowania. W 2011 r. kwestionowano wyniki badań archeologicznych w Ostrówkach, a w przypadku ekshumacji w Bykowni zarzucano nawet, iż polscy archeolodzy celowo dorzucają do mogił wojskowe guziki i orzełki. W tym miejscu warto przypomnieć bardzo podobną historię z poszukiwaniami masowych mogił ofiar likwidacji więzienia NKWD w Łucku. Sprawa była początkowo niezwykle nagłośniona przez ukraińskie media, jednak gdy archeolodzy zamiast ofiar NKWD odnaleźli szczątki sowieckich jeńców wojennych zamordowanych przez Niemców wszystko nagle ucichło. Podobnie skończyła by się sprawa niewygodnego odkrycia z Włodzimierza Wołyńskiego, jednakże dzięki burzy medialnej wywołanej przez artykuł Pana Czopiuka na światło dzienne wypłynęła totalnie przemilczana sprawa masowych mordów na ludności żydowskiej z lat 1941-1942. Jest to jedyny pozytywny efekt tej publikacji. W dostępnych publikacjach autorzy powołują się na fragmenty oficjalnych raportów, przy czym jednocześnie zarzucają Radzie OPWiM, iż nie są one upubliczniane. Ze względu na dużą objętość poszczególnych raportów oraz drastyczność wielu zawartych w nich fotografii nie publikujemy ich np. w internecie, jednakże są one ogólno dostępne dla dziennikarzy i historyków. Wystarczy po prostu zwrócić się w tej sprawie do Rady OPWiM, tak jak zrobiły to zainteresowane osoby z Polski, Kanady i Rosji. Niestety nikt z przedstawicieli ukraińskich redakcji zamieszczających materiały delikatnie mówiąc nieprzychylne naszej instytucji nie próbował nawet się z nami skontaktować. Jak ocenia Pan zarzuty dotyczące manipulowania przez Radę OPWiM wynikami badań archeologicznych? Rewelacje zawarte we wspomnianych artykułach najchętniej pozostawiłbym bez komentarza, gdyż szkodzą one nie tylko naszej dwustronnej współpracy, ale także niepotrzebnie podgrzewają emocje. Ocenę tego czy tezy Pana Czopiuka są bardziej wiarygodne od raportu specjalistów mających kilkunastoletnie doświadczenie w eksplorowaniu masowych mogił (chociażby w Charkowie, Bykowni i Bełżcu) pozostawiam czytelnikom. W tym kontekście w pełni zrozumiałe są powściągliwe komentarze profesjonalnych ukraińskich archeologów, którzy doskonale wiedzą co odkryto we Włodzimierzu Wołyńskim i po prostu nie chcą uczestniczyć w tej medialnej farsie. Co dalej z Włodzimierzem? W chwili obecnej planujemy kontynuację prac w następnym sezonie - o ile oczywiście otrzymamy stosowne zgody od władz ukraińskich. Dotychczasowa praktyka niestety wskazuje na to, iż jeśli tylko na jaw wychodzą niechciane fakty, wówczas rozpętuje się medialna nagonka na polskich archeologów, a prace są wstrzymywane. Naszym głównym celem jest odnalezienie ofiar NKWD, jednakże rzetelność i ogólnoludzkie podejście wymaga, aby godnie pochować wszystkie ofiary wojny, bez względu na ich pochodzenie i narodowość. Rozmawiał Marcin Romer.
Adam Kaczyński ("Kurier Galicyjski" nr 7/179, 16-25.04.2013)
|