Spis artykułów
Z Ewą Siemaszko - autorką publikacji o mordach ukraińskich nacjonalistów
na Polakach z Wołynia i Małopolski Wschodniej - rozmawia Anna Cichobłazińska.
Ewa Siemaszko - autorka prac na temat ludobójstwa popełnionego przez Ukraińców na Polakach w latach II wojny światowej. Współautorka wystaw "Zbrodnie NKWD na Kresach Wschodnich II RP, czerwiec - lipiec 1941" i "Wołyń naszych przodków. Śladami życia - czas zagłady"; opracowań "Z dziejów konspiracji wojskowej na Wołyniu 1939-1944" w pracy zbiorowej "Armia Krajowa na Wołyniu"; "Terror ukraiński i zbrodnie przeciwko ludności dokonane przez OUN-UPA na ludności polskiej na Wołyniu w latach 1939-1945" w "Studiach Polonijnych"; "Mordy ukraińskie na Wołyniu w czasie II wojny światowej" w pracy zbiorowej "Europa NIE-prowincjonalna" - Nagroda im. Józefa Mackiewicza. Wraz z ojcem Władysławem Siemaszką napisała dwutomową pracę "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945" Anna Cichobłazińska: - Czy mogłaby Pani nakreślić historyczne tło konfliktu polsko-ukraińskiego, które stało u podstaw ukraińskich mordów na Polakach w okresie II wojny światowej? Ewa Siemaszko: - Taki szkic należy zacząć od przełomu XIX i XX wieku,
kiedy to formowała się ukraińska świadomość narodowa i równocześnie wśród
ukraińskich elit umysłowych, głównie na ziemiach Rzeczypospolitej pod zaborem
austriackim, wzrastały pragnienia utworzenia państwa ukraińskiego. Okazją
do zdobycia niepodległości jawiła się I wojna światowa - nie tylko Polakom,
ale także Ukraińcom. Polacy myśleli o powrocie do granic sprzed rozbiorów,
tymczasem na tych ziemiach ukraińskie elity pretendowały do własnego państwa.
Zbrojne zderzenie niepodległościowych dążeń polskich i ukraińskich miało
miejsce w latach 1918-19 na terenie Małopolski Wschodniej, w szczególności
w walkach o Lwów, które małopolscy Ukraińcy przegrali. Polska nie tylko
zachowała wówczas Małopolskę, ale obroniła się przed nawałą bolszewicką
w 1920 r., czego konsekwencją był traktat pokojowy w Rydze z ZSRS i USRS,
w wyniku którego Wołyń i Małopolska Wschodnia - tereny, na których obok
siebie żyli przez kilkaset lat Polacy i Ukraińcy - przypadły Polsce. Z
sytuacją tą nie mogły się pogodzić ukraińskie kręgi o ambicjach niepodległościowych,
zrzeszając się w antypolskie organizacje, z których dwie miały istotny
wpływ na społeczeństwo ukraińskie: w latach 1920-29 Ukraińska Organizacja
Wojskowa (UWO) oraz od 1929 r. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN).
Obie te organizacje uprawiały w okresie międzywojennym terrorystyczną antypaństwową
działalność, tj. sabotaże, dywersje, zamachy oraz antypolską agitację,
w czym szczególnie wyróżniła się OUN. Antypolskie działania były zwalczane
przez państwo polskie, które odzyskawszy niepodległość po 123 latach niewoli,
dbało o zachowanie integralności terytorialnej i utrwalenie polskiego stanu
posiadania, a te działania wywoływały niezadowolenie mas ukraińskich i
wzrost popularności OUN. Sprzeczność ukraińskich i polskich interesów -
zresztą wówczas nie do pokonania - nie musiała doprowadzić do rzezi Polaków
w latach 1943-46 na Wołyniu i w Małopolsce. Główną przyczyną stała się
skrajnie faszystowska doktryna nacjonalizmu ukraińskiego Dmytra Doncowa,
którą OUN przyjęła jako swą ideologię. W realizacji celów narodowych ideologia
ta zakładała posługiwanie się bezwzględnością, fanatyzmem, nienawiścią,
tzw. twórczą przemocą, co zostało sprzężone z ouenowską koncepcją państwa
ukraińskiego jako jednolitego pod względem narodowościowym. Przykładem
wizji przyszłego państwa bez innych narodowości była odezwa Wielkiego Zboru
Ukraińskich Nacjonalistów w sierpniu 1939 r., w której postulowano: "Ukraina
dla Ukraińców! Nie pozostawić piędzi ziemi ukraińskiej w rękach wrogów
i obcoplemieńców!". OUN postanowiła więc wywalczyć państwo ukraińskie drogą
bezwzględnego i bezlitosnego usunięcia nie-Ukraińców z terenów przyszłego
państwa, przede wszystkim Polaków, nie wykluczając ich wymordowania. Za
taką dziejową okazję OUN uznała II wojnę światową, toteż pierwsza fala
zbrodni na Polakach, której sprawcami byli zarówno nacjonaliści, jak i
komuniści ukraińcy, przetoczyła się we wrześniu 1939 r. Tzw. porządki sowieckie
zaprowadzone po napaści Związku Sowieckiego na Polskę 17 września powstrzymały
zbrodnie dokonywane na Polakach przez Ukraińców.
- W lipcu i sierpniu 1943 r. mordy na Polakach na Wołyniu osiągnęły apogeum. Niedziela 11 lipca stała się datą symbolizującą ludobójstwo na tych terenach, ale przecież rzeź Polaków trwała już od kilku miesięcy, a zakończyła się długo po tej dacie... - Pierwsze budzące niepokój napady miały miejsce na Wołyniu jeszcze
w 1942 r., szczególnie w drugiej połowie roku. Ofiarami były pojedyncze
osoby i rodziny. Najprawdopodobniej był to swoisty test na reakcję polską,
sprawdzanie, czy Polacy mają jakąś zorganizowaną obronę. Do mordów masowych
dochodziło od początku roku 1943 - w pierwszym dużym napadzie 9 lutego
1943 r. wymordowano całkowicie polską kolonię Parośla w powiecie sarneńskim.
Zginęło wówczas ponad 150 osób. Rzeziami ogarnięte były najpierw dwa powiaty
północno-wschodnie - kostopolski i sarneński, od kwietnia napady rozszerzyły
się na pozostałe powiaty wschodnie, w czerwcu doszedł centralny łucki.
W lipcu nastąpiło apogeum zbrodni - na wielką skalę OUN-UPA zaatakowały
Polaków w zachodnich powiatach, w których dotąd był spokój - horochowskim
i włodzimierskim, w części kowelskiego, ale też przeprowadzane były akcje
na mniejszych fragmentach pozostałych powiatów. 11 lipca jest tą symboliczną
datą ludobójstwa Polaków wołyńskich, w której skupiane są uroczystości
rocznicowe, ponieważ w tym właśnie dniu, była to niedziela, OUN-UPA uderzyła
jednocześnie na około 100 osiedli, w których żyli Polacy. Charakterystyczne
dla tego dnia były napady na wiernych w kościołach - w Kisielinie, Porycku,
Chrynowie, Zabłoćcach i kaplicy w Krymnie, podczas których zginęli też
trzej kapłani. Na tych parafiach nie kończy się zresztą lista świątyń,
w których zginęli wierni - były to napady w innych terminach, a ponadto
dziesiątki kościołów i kaplic zniszczono i spalono bez wiernych. A przecież
napastnicy byli chrześcijanami...
- Dlaczego zarówno ukraińskie, jak i polskie państwo unikają wobec zbrodni dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach terminu "ludobójstwo"? - Państwo ukraińskie nie tylko nie zamierza uznać zbrodni wołyńsko-małopolskiej
za ludobójstwo (nawet "nigdy nie uzna" - przekazał Polakom poprzez Telewizję
Polską w lipcu ub.r. - z okazji 65. rocznicy zbrodni na Wołyniu znany ukraiński
historyk Ihor Iliuszyn), wręcz nie stanowi ona dla Ukrainy żadnego problemu,
poza tym, żeby Polakom nie udało się urządzić upamiętnień w miejscach masowych
mogił na Wołyniu i w Małopolsce oraz żeby w Polsce jak najmniej mówiło
się o zbrodniach OUN-UPA. Apoteozowanie UPA, jej "rehabilitacja" - działania
wywodzące się z Wołynia i Małopolski, czyli terenów, gdzie UPA powstała
i działała, i gdzie obecnie następuje rozrost nacjonalizmu ukraińskiego
- mają stanowić antysowiecką tradycję historyczną, czyli własną, na której
miałaby się budować tożsamość narodowo-państwowa. Służą temu zakłamane
publikacje, nauczanie w szkole, uroczystości ku czci OUN-UPA i jej przywódców,
budowanie im pomników, a wszystko to odbywa się pod państwowym patronatem
prezydenta Juszczenki. W tej sytuacji przyznanie, że OUN-UPA dokonała ludobójstwa,
byłoby poważnym naruszeniem kształtowanego bohaterskiego wizerunku tych
organizacji, jej działaczy i członków.
- Zarówno w ubiegłym roku, jak i w tym przedstawiciele rządu i parlamentu unikają udziału w oficjalnych uroczystościach i konferencjach poświęconych ludobójstwu na Wołyniu. Czy rzeczywiście zamykanie oczu na te zbrodnie pomoże stosunkom polsko-ukraińskim, czy tylko odsunie problem? Czy duchy zmarłych upomną się o prawdę? Czy ocaleni z rzezi i ich rodziny, rozsiani po całym świecie, doczekają się godnego traktowania? - Te zachowania są wyrazem nie tylko fałszywej koncepcji "niedrażnienia" Ukrainy, ale także słabości intelektualnej, moralnej i charakterologicznej naszych polityków, co z kolei przekłada się na słabość państwa. Nieobecność bowiem na uroczystościach i konferencjach prezydenta, przedstawicieli rządu oraz parlamentu była wynikiem interwencji ambasady Ukrainy i środowisk ukraińskich. W ten sposób nasze władze pokazały, że dają się podporządkowywać obcemu państwu. I to należy postrzegać jako groźne zjawisko. Zamykanie oczu nie wyeliminuje problemu, on będzie wracał. Bagatelizowanie zbrodni jest akceptacją zła, a zaakceptowane zło rodzi następne zło. Trzeba też przypomnieć o powinnościach państwa wobec ofiar i ich rodzin, których funkcjonariusze państwowi nie wypełniają. Ludobójstwo polskich obywateli, członków narodu, który ma swoje państwo, jest traktowane gorzej niż ofiary kataklizmów przyrodniczych. - Historycy wciąż spierają się o liczbę ofiar mordu na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Jaka, według Pani badań, była skala eksterminacji ludności polskiej na tych terenach? - Na Wołyniu zostało zamordowanych ok. 60 tys. Polaków, natomiast w Małopolsce Wschodniej, tj. na terenie 3 południowych województw - lwowskiego, stanisławowskiego i tarnopolskiego - ok. 70 tys. Polaków, czyli razem ok. 130 tys. Liczby te są sumą liczb udokumentowanych i szacunków, czyli wynikających z analizy wydarzeń przypuszczalnych liczb ofiar. Po kilkudziesięciu latach od zaistnienia zbrodni nie da się ustalić z całą pewnością jej rozmiaru, a zwłaszcza personaliów ofiar, można więc spodziewać się jakichś korekt. - Co Pani sądzi o inicjatywie uhonorowania Ukraińców, którzy chronili polską ludność przed śmiercią na Wołyniu i Kresach Południowo-Wschodnich? - To jest słuszna inicjatywa. Wielu Kresowian odczuwa wdzięczność wobec
Ukraińców, którzy przyczynili się do ocalenia im życia, i pragnie, by to
zostało odpowiednio uhonorowane. Właściwym gestem byłoby ustanowienie państwowego
medalu czy nagrody. Jednak jest z tym wiele problemów. Trzeba zauważyć,
że większa część "sprawiedliwych Ukraińców" nie jest znana z nazwiska.
Ponadto "sprawiedliwi Ukraińcy" już nie żyją, biorąc pod uwagę, że byli
wówczas starszymi ludźmi, a właśnie z tej grupy społecznej, w przeważającej
części, pochodzili mający odwagę i odczuwający moralny obowiązek ratowania
swych sąsiadów Polaków. Żyją natomiast ich potomkowie, ale pojawia się
pytanie, czy byliby zadowoleni z wyróżnienia, które stanowiłoby przeciwstawienie
oficjalnie propagowanego przez państwo ukraińskie mitu bohaterskich OUN-UPA...
Przecież w świetle ideologii i praktyki tych formacji ratujący Polaków
byli traktowani jak zdrajcy, niektórzy tę "zdradę" przypłacili nawet życiem.
I dlatego dzisiaj na Wołyniu i w Małopolsce spotyka się Ukraińców, którzy
boją się rozmawiać o mordach Polaków, boją się pokazać, gdzie znajdowała
się zniszczona polska kolonia i wspólna mogiła.
"Niedziela" nr 28/2009
|