Spis artykułów
Dwie twarze abp. Szeptyckiego (fragment)

Andrzej A. Zięba

    Andrzej Szeptycki działał zgodnie z chrześcijańską zasadą, że duszpasterz musi przybrać kostium etniczny swojej wspólnoty. Stał się więc Ukraińcem i zaczął się identyfikować z dążeniami tego narodu - tłumaczy Andrzej Zięba, historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego w rozmowie z Piotrem Zychowiczem.

    W jakim języku mówiła do Andrzeja Szeptyckiego jego matka?

    Andrzej A. Zięba: Oczywiście po polsku. Urodził się bowiem w polskiej, patriotycznej rodzinie rzymskokatolickiej. Miał nawet tytuł hrabiowski. Mieszkali w Przyłbicach w Galicji, na wschód od Przemyśla.

    W jaki sposób polski hrabia został unickim biskupem i przywódcą narodowego ruchu ukraińskiego?

    Wszystko zaczęło się od religii. Szeptycki był wychowywany przez matkę w duchu niezwykle pobożnym. Zofia Szeptycka była ultramontanką, czyli katolicką patriotką. Uważała, że najważniejszy jest interes Kościoła, a dopiero potem sprawa narodowa. Szeptycki przesiąkł tą ideą. Jako młody człowiek widział zaś, że Kościół greckokatolicki znajduje się w kryzysie, że jego kapłani i wierni wykazują coraz silniejsze ciągoty do prawosławia i Rosji. Postanowił zmienić obrządek na unicki i działać na rzecz utrzymania Rusinów przy wierze katolickiej.

    W tej samej rodzinie wychował się brat Andrzeja, gen. Stanisław Szeptycki, polski patriota, dowódca III Brygady Legionów.

    Tak, losy braci ułożyły się inaczej. Część polskiej szlachty i inteligencji w Galicji miała rusińskie korzenie. Jej przodkowie spolonizowali się w ubiegłych wiekach. Czasami dopiero po rozbiorach, gdy już Polski nie było. Te rodziny mówiły o sobie: gente Rutheni, natione Poloni. I pod koniec XIX wieku, gdy zaczął dojrzewać ukraiński nacjonalizm, część z nich uznała się za Ukraińców. Trzeba jednak podkreślić, że zjawisko to miało charakter marginalny. To były jednostki.

    Andrzej Szeptycki powrócił do korzeni?

    Wobec Rusinów mógł się tak tłumaczyć, ale dla niego kwestie etniczne miały wtedy drugorzędne znaczenie. Na pierwszym planie był interes Kościoła katolickiego. Wstępując do unickiego klasztoru, snuł śmiałe plany podporządkowania całego prawosławia papieżowi. Chciał realizować wielką misję unijną na Wschodzie, w czym miał poparcie zarówno Watykanu, jak i Polaków. Dlatego, gdy w 1900 roku został metropolitą lwowskim, Rusini uważali, że to jakaś polska intryga. A polscy politycy liczyli, że będzie robił wszystko, aby nacjonalizm ukraiński nie kierował się przeciwko polskiej racji stanu.

    Obie strony szybko chyba zmieniły zdanie?

    Nie tak szybko. Jeszcze w 1908 roku Szeptycki w zdecydowany sposób potępił zabójstwo polskiego namiestnika Galicji Andrzeja Potockiego, dokonane przez studenta ukraińskiego. Przełom nastąpił podczas I wojny światowej. Właściwie to pomogli mu w tym Rosjanie. Gdy zajęli Lwów, aresztowali go jako niebezpiecznego Ukraińca i wywieźli w głąb Rosji. Zwolniony w trakcie rewolucji przez rząd Kiereńskiego, wrócił do Lwowa w nimbie ukraińskiego bohatera narodowego. Uzyskał wymarzoną akceptację wiernych.

    I podczas polsko-ukraińskich walk o miasto w 1918 roku opowiedział się przeciw Polsce.

    Szeptycki działał zgodnie ze starą chrześcijańską zasadą, że duszpasterz musi przybrać kostium etniczny swojej wspólnoty. Stał się więc Ukraińcem i zaczął identyfikować się z dążeniami politycznymi tego narodu. Polacy, którzy go odwiedzali, mówili jednak, że przez całe życie był głęboko osadzony w polskiej kulturze. Chętnie mówił po polsku, zaczytywał się Sienkiewiczem.

    Nie było w nim żadnych rozterek, gdy Orlęta Lwowskie ginęły za polskość miasta?

    Nie, nawet najmniejszych. Wszystko podporządkowywał swojej wizji, że poprzez utworzenie niepodległej Ukrainy uda się pozyskać dla Kościoła katolickiego całe prawosławie kijowskie. Miał nadzieję, że nowo powstały kraj przyjmie unię. Te dwie sprawy: misja Kościoła na Wschodzie i utworzenie Ukrainy zlały się dla niego w jedno.

    Dlatego nie chciał przyjąć obywatelstwa II RP?

    Szeptycki nie mógł się pogodzić, że wojna polsko-bolszewicka nie przyniosła niepodległej Ukrainy (popierał sojusz Piłsudski-Petlura). Właśnie dlatego na początku lat 20. odbył wielką podróż po Ameryce i Europie, wszędzie zabiegał o oderwanie od Polski Galicji Wschodniej i utworzenie z niej osobnego państewka.

    Miał wówczas kontakt z bratem?

    No cóż, stosunki z resztą rodziny były wtedy trudne. Utrzymywali kontakt korespondencyjny, ale czasami Andrzej podpisywał się pseudonimem. Polska opinia publiczna była zbulwersowana jego działaniami, sypały się na niego gromy, co stawiało jego brata generała w trudnej sytuacji. Oskarżano go, że jest na pasku Ukraińców, że ze względu na pokrewieństwo z metropolitą jest niepewny. Miał rozmaite nieprzyjemności.

    W 1923 roku Szeptycki wrócił do Polski i złożył deklarację lojalności wobec państwa.

    Zrobił to, gdy stracił nadzieję na zmianę sytuacji międzynarodowej. Z tym powrotem była zresztą cała komedia. Polska nie chciała go wpuścić, ale posłem przy Watykanie był kuzyn Szeptyckich Władysław Skrzyński. Depesza z Warszawy minęła się z posłem i Andrzej Szeptycki otrzymał od niego wizę. W akcie ekspiacji miał jednak pojechać do prezydenta Wojciechowskiego i pokazać wiernym, że jest lojalny wobec Polski. Jednak wówczas metropolita "obłożnie zachorował" w Wiedniu i do pociągu wniesiono go na noszach. Zapowiedział, że w tej sytuacji pojedzie prosto do Lwowa. Rząd polski nie dał się jednak tak potraktować i na granicy odczepiono jego wagon. Zamiast do Lwowa trafił do szpitala szarytek w Poznaniu. A po wyzdrowieniu pojechał na audiencję do Spały.

    Uważał, że poniósł porażkę?

    Oczywiście. Co prawda nie zerwał wówczas całkiem z polityką, ale wycofał się na drugi plan i skupił na działalności kościelnej. W końcu w Polsce znalazło się wielu prawosławnych. Miał kogo zjednywać dla unii.

    Jak metropolita zachował się w 1939 roku, gdy ta Polska upadła?

    Dopóki nie upadła lojalnie. Podpisywał się pod wszelkimi deklaracjami wydawanymi przez polski episkopat, nie sprzyjał planom wszczęcia ukraińskiego powstania na tyłach polskiej armii. Ale miał też nadzieję, że podczas wojny pojawi się szansa na powstanie Ukrainy. Liczył na Niemcy. Adolf Hitler dążył bowiem do nowego zorganizowania Europy i Ukraińcy mieli nadzieję, że w tym nowym niemieckim "ładzie" znajdzie się miejsce na ich państwo.

    Czyli zimna geopolityczna kalkulacja?

    W przypadku Szeptyckiego tak. Metropolita jako katolik zdecydowanie gardził ideologią i praktyką narodowo-socjalistyczną. Natomiast zachodnioukraińscy nacjonaliści oglądali się na Hitlera również ze względu na zbieżność programową, ideologiczną bliskość.

    W czerwcu 1941 roku Niemcy wkroczyli do Lwowa...

    ... a Szeptycki napisał list powitalny, w którym dziękował za wyzwolenie spod bolszewickiego jarzma. Stał się w tym momencie kolaborantem. Oczywiście - tak jak już wspomniałem - nie była to kolaboracja ideologiczna tylko polityczna, taktyczna. Wierzył, że uda się zbudować Ukrainę u boku Niemiec. Państwa, które najpierw rozbiło Polskę, a teraz wzięło się za Związek Sowiecki. Czyli oba kraje, do których należały wcześniej ziemie ukraińskie. To było logiczne.

    Szybko chyba jednak się rozczarował?

    Tak. Niemcy stanowczo stłumili próbę powołania ukraińskiego rządu w 1941 roku, a ich metody okupacyjne - szczególnie wobec Żydów i Polaków - były straszliwe. Szeptycki jako metropolita społeczności współpracującej z okupantem miał uprzywilejowaną sytuację, co wykorzystywał do pomagania krzywdzonym. Wstawiał się za nimi u władz, pisał listy do papieża Piusa XII, w których opisywał niemieckie okrucieństwa. Jednocześnie nie tracił jednak nadziei na zmianę polityki Niemców względem sprawy ukraińskiej. Trwało to do 1943 roku, gdy Niemcy zaczęli przegrywać na froncie wschodnim, i stało się jasne, że wycofają się z terenów ukraińskich.

    A Holokaust?

    Uważał go za barbarzyństwo. Zabraniał wiernym pomagać Niemcom w mordowaniu Żydów. Udzielał im też schronienia. Kilka osób ukrył w rezydencji przy katedrze św. Jura we Lwowie, a w klasztorach umieścił żydowskie dzieci. W taki sposób uratował się m.in. późniejszy naczelny rabin Wojska Polskiego Dawid Kahane i późniejszy minister spraw zagranicznych Polski Adam Daniel Rotfeld.

    A jaki był jego stosunek do ludobójstwa Polaków w Galicji Wschodniej?

    Był przeciwny, ale nie umiał tego powstrzymać. Na prośby biskupów łacińskich, swoich krewnych i rodzin pomordowanych, które przychodziły do jego rezydencji, starał się wpłynąć na wiernych. Zabraniał udziału w rzeziach, groził ekskomuniką. Nie przynosiło to jednak większych rezultatów. Szeptycki liczył, że uda mu się schrystianizować nacjonalistyczny ruch zachodnioukraiński. Nie mógł zresztą uwierzyć, że ta sama struktura, z którą rozmawia o kwestiach politycznych, dokonuje masowych czystek etnicznych. Mówiono mu, że to dzieło zradykalizowanych luźnych band. To było naiwne z jego strony i do dziś Polacy mają do niego o to pretensje.

    Chyba słuszne?

    Słuszne. Podobnie było z objęciem patronatu nad Dywizją SS-Galizien. Metropolita uznał, że nie ma ceny, której nie można by zapłacić za utworzenie regularnych, wyszkolonych i uzbrojonych ukraińskich jednostek wojskowych. Uważał, że to wojsko okaże się bezcenne, gdy przyjdzie moment budowy Ukrainy.

    Pomysł podobny do tego, jaki miał Piłsudski, budując Legiony u boku zaborcy austriackiego?

    Założenie podobne, tylko współpracownik tym razem szatański. Szeptycki uważał jednak, że ludzie, którzy znajdą się w dywizji znajdą się pod kontrolą, nie pójdą do leśnych band i powstrzymają się od mordów. Dlatego posłał tam swoich kapelanów polowych. Projekt zakończył się całkowitym fiaskiem. Wycofując się, dywizja przeszła krwawym szlakiem przez południową Polskę. Nawet pod Bochnią spacyfikowali wieś. Skutki były więc odwrotne od zamierzonych.

    Również koncepcja proniemiecka zakończyła się fiaskiem.

    Z tych wszystkich pragnień i projektów, pozostała tylko wysoka cena, o której zapłaceniu mówił Szeptycki. Czyli ciążący na nim do dziś zarzut kolaboracji.

    Jego reputacji na pewno nie pomogło również to, że w 1944 roku - po ponownym zajęciu Lwowa przez bolszewików - napisał wiernopoddańczy list do Stalina. Jak wytłumaczyć coś tak sprzecznego z całym jego dotychczasowym życiorysem?

    To już są ostatnie miesiące życia metropolity, był bardzo chory i nie jestem pewien, czy to rzeczywiście on napisał ten list. Dziś się przypuszcza, że to mógł być falsyfikat, albo też tłumaczy się ten list wymogami polityki realnej. Szeptycki chciał iść na ugodę, żeby nie dopuścić do likwidacji Kościoła greckokatolickiego, co zresztą szybko nastąpiło. Metropolita umarł jeszcze przed zakończeniem wojny, 1 listopada 1944 roku. Porządku na pogrzebie pilnowali żołnierze Armii Czerwonej.

    Bardzo wymowne zakończenie.

    Tak. Szeptycki przegrał. Ani nie pozyskał prawosławia dla unii, ani nie nawrócił zachodnioukraińskich nacjonalistów. Sprawa Ukrainy była przegrana na pół wieku.

    A poparcie Trzeciej Rzeszy kosztowało go beatyfikację?

    Zobaczymy, bo podobno kolejna próba wyniesienia metropolity na ołtarze ma się powieść. Jeżeli tak się stanie, to pewnie dojdzie do wielu protestów, a Andrzej Szeptycki nie stanie się obiektem kultu w Polsce.

    Czy Kresowianie nie przesadzają w swojej krytyce tej postaci?

    Ja rozumiem ich ból. Problem polega na tym, że środowiska, które gloryfikują dziś w Polsce Szeptyckiego, nie chcą żadnego dialogu z ludźmi takimi jak ksiądz Isakowicz-Zaleski. Nie liczą się z ich wrażliwością, spychają na margines jako radykałów, piszą na nich paszkwile. Nie dostrzegają, że metropolita był postacią złożoną i niejednoznaczną. Miał momenty heroiczne, ale popełnił też katastrofalne błędy. To, czego brakuje w Polsce, to spokojnej dyskusji na temat tego człowieka i jego spuścizny. Paradoksalnie, toczy się ona w Izraelu. Tam równy szacunek okazuje się ludziom, którzy ucierpieli na skutek działań zachodnioukraińskich nacjonalistów, jak i tym, których metropolita uratował.

    Dlaczego taki dialog jest w Polsce niemożliwy?

    Gdy w 1986 roku w Klubie Inteligencji Katolickiej w Krakowie wystąpiłem z wykładem próbującym tłumaczyć niektóre zachowania Szeptyckiego, spotkałem się z ostrą reakcją Kresowian. Ci ludzie nie chcieli słuchać żadnych argumentów. Dziś widzę, że coś takiego dzieje się po drugiej stronie. Kult Szeptyckiego w Polsce zamyka się w sektę, która nie dopuszcza żadnych głosów krytyki na jego temat. Na krakowskiej konferencji usłyszałem coś, co przekracza już wszelkie granice zdrowego rozsądku: że kardynał Wyszyński, dwukrotnie blokując proces beatyfikacji Szeptyckiego, działał jako agent Związku Sowieckiego. Tezę tę zawarto w filmie dokumentalnym nakręconym przez TVP, który zostanie wyemitowany 17 stycznia z okazji Tygodnia Ekumenicznego. Niewyobrażalna manipulacja.

    Rozmawiał Piotr Zychowicz.

    W zeszłym tygodniu doszło do skandalu w budynku Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie. Na międzynarodową konferencję naukową "Metropolita Andrzej Szeptycki - człowiek Kościoła, działacz społeczny, mąż stanu" wtargnęła grupa Kresowian pod wodzą ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Z transparentem "Szeptycki popierał Hitlera i SS-Galizien" w rękach sprzeciwili się gloryfikowaniu greckokatolickiego metropolity Lwowa. Ks. Isakowicz zapowiedział, że będzie protestował przeciwko beatyfikacji Andrzeja Szeptyckiego (1865 - 1944).

    fragment, "Rz", 30.11.2009

Powrót do strony głównej serwisu "Wołyń naszych przodków" www.nawolyniu.pl