Stanisław Srokowski "Do nogi wszystkich Polaków wybijemy!" - wspomina okrzyki ukraińskich nacjonalistów jedna z niedoszłych ofiar ze wsi Sławentyn w województwie tarnopolskim. Jednak pośród bezlitosnych ukraińskich siepaczy można było znaleźć także nielicznych bohaterów. Mieszkańcy wsi Hnilcze ocalili swoich polskich sąsiadów. Prawdopodobnie wcześniej ustalili na zebraniu, że nie będą mordowali Polaków. Wielu z nich zapłaciło za to wysoką cenę, bo wówczas za niewykonanie rozkazu UPA groziła śmierć. Żeby dobrze zrozumieć, co się stało 17 sierpnia 1944 r. we wsi Hnilcze, musimy się cofnąć do września 1939 r. Masowe mordy Polaków przez oddziały Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów nie zaczęły się, jak się mylnie podaje, w 1943 r. na Wołyniu, lecz już we wrześniu 1939 r. w województwie tarnopolskim. I nie był to spontaniczny ruch zbuntowanego chłopstwa, jak chcieliby niektórzy ukraińscy historycy, tylko opracowana ze szczegółami strategia. W pełni została wprowadzona w życie wprawdzie dopiero w 1943 r. na Wołyniu, lecz swoje początki miała cztery lata wcześniej na Podolu. Nacjonaliści ukraińscy w uzgodnieniu z Abwehrą mieli w sierpniu i we wrześniu 1939 r. doprowadzić na południu Kresów do zbrojnego powstania. Próba taka została podjęta 10 września w rejonie Mikołajowa nad Dniestrem. Ukraińcy opanowali 10 wsi, wprowadzając "władzę ukraińską". Do dalszych aktów powstańczych jednak nie doszło, ponieważ po pakcie Ribbentrop-Mołotow Berlin nie mógł sobie na to pozwolić i zabronił Ukraińcom wzniecania rebelii. Pierwszą ofiarą masowych mordów padła 17 września 1939 r. wieś Sławentyn
w powiecie Podhajce w województwie tarnopolskim. Na wieść o sowieckim ataku
uzbrojone w widły, siekiery i noże ukraińskie grupy terrorystyczne rozpoczęły
rzeź swoich polskich sąsiadów. - Zrobiłam kolację - opowiada Anna Kozieł
- A mama poszła do sklepu. Ale tak coś długo mamy nie widzę. Wyleciałam.
Pobiegłam aż do studni i patrzę - idzie! I mówię:
To był pierwszy znak ostrzegawczy, że nadchodzi czas mordów. Jednak
mieszkańcy wsi nie byli na to przygotowani. Nikt nigdy tutaj nikogo nie
zabijał. Polacy i Rusini, a potem już Ukraińcy żyli w zgodzie, przyjaźnili
się, pomagali sobie wzajemnie, tworzyli wspólne rodziny. A tu nagle takie
dziwne zachowanie.
17 września 1939 r. zostało zamordowanych w Sławentynie około 80 Polaków. Mord w drugiej wsi, w Szumlanach - jak informuje historyk Marek A. Koprowski - "rozpoczął się od sprofanowania rzymskokatolickiego kościoła. Banda rozbiła drzwi kościoła, z którego wyniesiono następnie obrazy, chorągwie, szaty liturgiczne i wszystko to, co się w kościele znajdowało. Kilku mołojców ubrało się w niezniszczone jeszcze szaty liturgiczne, wsiadło na konie i wśród szyderczych okrzyków, śmiechów i dzikiej wesołości ruszono na wieś". 18 września 1939 r. zostali wymordowani Polacy w Szumlanach. Ukraińskie bojówki wyrżnęły także Polaków w takich wsiach jak Żuków, Urmań, Leśniki, Kuropatniki, Jakubowa, Józefówka, Mazurskie Łany, Seńków Kuropatnicki, Mieczyszczów, Mużyłów, Krasuck, Hołchocze i Wyczółki Masowe mordy objęły trzy powiaty: Brzeżany, Podhajce i Buczacz. Były to pierwsze mordy na masową skalę, pierwsze akty ludobójstwa. W rękach morderców pojawiły się te same narzędzia, którymi później mordowano Polaków na Wołyniu: noże, widły, siekiery, piły, łańcuchy, bagnety, młotki, gwoździe, sznury, druty. Te same były również tortury: wydłubywanie oczu, odcinanie języków, rąk, nóg, genitaliów, głów, ściąganie skóry, wbijanie gwoździ w czaszki, przybijanie języków dzieci do stołu itd. Dokładnie pisze o tym dr Aleksander Korman, wymieniając ponad 350 sposobów zadawania śmierci Polakom przez ukraińskich nacjonalistów. Interesujące jest, dlaczego w tym czasie, gdy 17 września 1939 r. rozpoczęły się masowe mordy w powiecie podhajeckim, w znajdującym się na jego terenie Hnilczu Ukraińcy nie napadli na swoich sąsiadów i nie wymordowali ich. A przecież mogli. Z pewnością Ukraińcy z Hnilcza otrzymali od swoich przełożonych z OUN rozkaz dokonania rzezi, a jednak tego nie zrobili. Już wtedy nastawienie wobec polskich sąsiadów było w tej miejscowości inne niż gdzie indziej. Wprawdzie nieco później młodzi Ukraińcy ze wsi zrobili pokaz siły, wzywając polskich kolegów, by zdali broń, ale kiedy okazało się, że żadnej broni nie mają, wszystkich wypuścili. By jednak dać sygnał, że to oni teraz rządzą, kilku Polaków pobili. Nadal nikt nie został jednak zadźgany nożami. Nic złego nie działo się we wsi także w następnych latach. A pobliski Wołyń płonął. Od lutego do grudnia 1943 r. Polacy z Wołynia zostali wyrżnięci w pień. Według badań Ewy i Władysława Siemaszków zginęło wówczas około 60 tys. naszych rodaków. Najokrutniejsza była krwawa niedziela 11 lipca 1943 r., kiedy oddziały UPA napadły jednocześnie na 99 miejscowości, paląc kościoły i mordując wiernych zgromadzonych na uroczystościach liturgicznych. Napad na Hnilcze Ukraiński badacz Siergiej Tkaczow napisał książkę "Polsko-ukraiński transfer ludności 1944-1946". Opowiada w niej, jak oddziały UPA napadły na czysto polską wieś Panowice: "W terminowym powiadomieniu sekretarza powiatowego Riabenki z 16 sierpnia 1944 r. informuje się wojewódzki komitet Komunistycznej Partii Ukrainy, że z 15 na 16 sierpnia 1944 r. banderowcy otoczyli wieś Panowice i rozpoczęli terror; ostrzeliwali wioskę ze wszystkich stron z ciężkich karabinów maszynowych, obrzucali granatami i podpalili 34 budynki, zabili 18 osób i zranili 17". Mylą mu się tutaj trochę liczby zabitych, ale napad istotnie odbył się 15 sierpnia 1944 r. "Po kilku dniach - czytamy dalej - Riabenko powiadamia Komitet Wojewódzki, że z 17 na 18 sierpnia, nocą, odbył się silny napad na wieś Hnilcze. Banderowcy zaproponowali Ukraińcom, by wyjechali do lasu. We wsi zostali sami Polacy. Napadu bandyci dokonali w nocy. Ostrzelali wieś kulami zapalającymi z karabinów maszynowych, mieszkańcy w panice rozbiegli się, a bandyci obrabowali wieś, spalili ją w 70 proc. i uszli do lasu". Sprostujmy informację Riabenki. Tej nocy miejscowi Ukraińcy, głównie mężczyźni, rzeczywiście opuścili wieś. I rzeczywiście ukryli się w lesie albo w pobliskiej kolonii Czerwień, a oddziały UPA spaliły i ograbiły polską część Hnilcza niemal w całości. Jednak nie było tu masowego mordu. Blisko stuosobowy oddział, jak wynika z zeznań świadków, zaatakował, spalił i zrabował wieś, ale nie wymordował polskich mieszkańców. Zginął tylko jeden człowiek, Józef Muszyński, i to przypadkowo, bo napatoczył się pod ręce bandytów. Dlaczego tak się stało? Dlaczego napastnicy nie wymordowali Polaków? Nigdzie indziej takiego przypadku nie odnotowano. Nikt nie został przebity widłami ani zarąbany siekierą. W tym czasie rzeź wołyńska przelała się na sąsiednią Galicję Wschodnią, regiony tarnopolski i lwowski płonęły, a mieszkańcy jednej wsi, w środku tej pożogi, zostali oszczędzeni. Dlaczego? Od dawna po Hnilczu chodziły słuchy o tajemniczym zebraniu, w trakcie którego Ukraińcy postanowili, że nie będą mordować polskich sąsiadów. Dzisiaj się tak prosto mówi: "postanowili, że nie będą mordować". Jednak wtedy, w 1944 r., w UPA za niewykonanie rozkazu groziła śmierć. Tak samo jak wcześniej za ukrywanie Żydów. Hnileccy Ukraińcy musieli o tym wiedzieć. A jednak podjęli ryzykowną decyzję. Wykazali się odwagą i heroizmem. To była niezgoda na terror, bunt przeciwko Banderze i UPA. Na taki czyn mogli się zdobyć tylko ludzie prawi, godni moralnie. Wykazali się silnym charakterem i wolną wolą. Posłuchajmy świadków. I przyjrzyjmy się faktom. Tuż przed napadem wielu Ukraińców ostrzegło swoich polskich sąsiadów, że taki napad się odbędzie. A wieś była duża, największa w województwie. Liczyła ponad 3,5 tys. mieszkańców, w tym Polaków było około 1,3-1,4 tys. Co się z nimi stało? Ukryli się? Spora część uciekła do Panowic. Niektórzy do Podhajec, Halicza, Stanisławowa, a nawet do Lwowa. Jednak wciąż we wsi pozostawało około 1 tys. Kto ich powiadomił o napadzie?
Klementowskiego - Hergot. Butrynowską - Czabaranko. Piasecką - Dowrzyńska. Listę można ciągnąć. Wielu Polaków ukryło się tej nocy w ziemiankach, w zbożu, a nawet w oborniku. Niektórzy schowali się w ukraińskich domach, stodołach, oborach. Za zgodą gospodarzy, a nawet za ich zachętą. Jednak wróćmy do zebrania. Mówią o nim świadkowie Matylda i Maria Butrynowskie:
A u nas Czabaranko, Hływa, Kałakura i inni zrobili zebranie. Był tam też
Hergot. Przychodził do nas. Nie był banderowcem. Banderowcami nie była
też rodzina Koziaryków. Jak tamci zrobili zebranie, powiedzieli do innych,
którzy tam byli:
Kiedy zorganizowali to zebranie? Kto je zwołał? Tego nie wiemy. Jednak wiemy coś znacznie ważniejszego: że na pewno takie zebranie się odbyło. I że padły na nim znamienne słowa. - Nim brat Kałakury - powiada dalej Butrynowska - ożeniony z Polką, Mazańską, doszedł do domu, już się paliła jego stodoła. Któryś z banderowców był na zebraniu i zemścił się. Nie wiem, jak Kałakura skończył, ale to już był ich wróg. O spotkaniu mówili też Franciszek Zalewski i Stanisław Sługocki. Butrynowska opowiada: - Mieliśmy bardzo dobrych znajomych Ukraińców: Czabaranka, Śmicha, Hreptaka, Czerewatego. Później syna Czerewatego zabili banderowcy, ponieważ powiedział do nich: "Rabować będę, palić będę, ale zabijać nie będę". Czerewatyj poniósł za to surową karę. Został zgładzony. Butrynowska wyjaśnia: - Jakiś czas potem chłopcy pędzili paść krowy do lasu i zobaczyli chrust i sznurek. Podeszli bliżej, a tam leżał Czerewatyj. Zamordowali swojego. Dlatego, że nie chciał zabijać Polaków. A więc Czerewatyj za swoją postawę zapłacił wysoką cenę. Taką samą, jak płacili Polacy ukrywający Żydów. Jednak ocalił godność. Należy mu się szacunek. Jemu i takim jak on. A było ich więcej. Ci wszyscy Ukraińcy zasłużyli nie tylko na dobrą pamięć, lecz także na pomniki. Byli bohaterami. W tamtej sytuacji tylko bohaterowie tak się zachowywali. A dzisiaj nie oni mają na Ukrainie pomniki, tylko ci, którzy kazali im rżnąć Polaków, Bandera, Szuchewycz, Kłaczkiwski, Łebed. O prawdziwych bohaterach Ukraina zapomniała. Gdy się szykował napad na wieś, sąsiad Butrynowskiej, Czabaranko, ukrywał
ją w swoim domu. Kilka lat później, kiedy już Polacy zostali wygnani z
Hnilcza, dopełnił się także los Czabaranka. Rodzina Butrynowskich dowiedziała
się już po wojnie, na Ukrainie, że chował się przed banderowcami.
Też musimy o nim pamiętać i przekazać tę pamięć Ukraińcom, nowym pokoleniom, by wiedziały, że mieli wśród swoich przodków ludzi zacnych, szlachetnych i odważnych. Powinni być z nich dumni. Maria Sumisławska potwierdza godne zachowanie znanych jej sąsiadów.
I opowiada: Kiedy mordy doszły do nas, Ukraińcy musieli zrobić naradę,
bo jak inaczej wytłumaczyć słowa jednego z nich, Jurkiewicza, który przed
spaleniem Hnilcza powiedział do Karola Klementowskiego:
Jeszcze inną, wręcz optymistyczną wiadomość przyniósł do wsi Klementowski, były sołtys. - U nas będzie spokój - powiedział. Wiadomość tę przekazali mu Ukraińcy. Spokoju wprawdzie nie było, bo wieś została zaatakowana, splądrowana i spalona, ale - powtórzmy to jeszcze raz - masowych mordów nie było. Stanisław Srokowski ("Historia Do Rzeczy", 20.11.2015) Stanisław Srokowski urodził się w miejscowości Hnilcze w 1936 r. Jest pisarzem, wiele z jego książek opowiada o ludobójstwie Polaków dokonanym przez ukraińskich nacjonalistów. Napisał między innymi "Nienawiść", "Strach", "Ukraiński kochanek". |