Spis artykułów
Ewa Frączek
Według szacunkowych danych, dzięki ukraińskim cywilom ocalało z rzezi
wołyńskiej ponad 2500 Polaków. Liczba ta jest jednak niedokładna. Przeanalizowane
relacje dotyczą około 500 miejscowości, podczas gdy liczba miejsc, w których
nacjonaliści ukraińscy mordowali ludność, wynosi aż 4000. Nie wiadomo więc
- niestety - ile osób narodowości polskiej uratowało swoje życie dzięki
poświęceniu sąsiadów. Brak rzetelnie spisanych relacji świadków sprawia,
że zapomniano o tych Ukraińcach, którzy Polaków ratowali - płacąc za to
niekiedy własnym życiem.
Udzielana naszym rodakom pomoc była różna. Zdarzały się ostrzeżenia
przed planowaną napaścią (którym nie wszyscy uprzedzeni Polacy dawali jednak
wiarę), wskazanie drogi ucieczki, czy nawet wprowadzenie w błąd pobratymców
działających pod sztandarem UPA. Niekiedy Ukraińcy, znając miejsce schronienia
swoich dawnych sąsiadów, dostarczali im prowiantu albo leków czy środków
opatrunkowych, jeśli były niezbędne. Zdarzały się także akty wyjątkowej
odwagi, w tym: ukrywanie Polaków pod własnym dachem czy bezpośrednia odmowa
udziału w akcji pacyfikacyjnej. To ostatnie często miało miejsce w przypadku
rodzin mieszanych.
Jedno z tego typu wydarzeń wspomina biskup senior diecezji opolskiej,
Jan Bagiński. Bagiński pochodził ze wsi Kamionka w dawnym województwie
wołyńskim. Gdy miał 11 lat, przybiegła do nich córka sąsiada-Ukraińca,
Makarego Najstruka. Okazało się, że w jej domu zebrali się banderowcy,
planujący przeprowadzenie akcji na następny dzień. Gospodarz wysłał więc
córkę, by ostrzegła sąsiadów. W tej samej wsi inni Ukraińcy pomoc Polakom
przypłacili życiem: ojciec rodziny wywiózł swoich polskich znajomych poza
Kamionkę, za co on i jego bliscy zostali brutalnie zamordowani.
Wzruszająca jest z kolei historia Antoniego Boguszewskiego. We wsi Omelno
banderowcy zamordowali jego rodziców i siostrę. On, sześcioletni, bez butów,
cudem uciekł i spotkał ludzi, którzy przygarnęli go i konsekwentnie udawali,
że jest ich rodzonym dzieckiem. Nowi rodzice Antoniego mieli jeszcze córkę,
nastoletnią już Hałynę. On sam, jako dorosły już człowiek (i obywatel Związku
Radzieckiego) ożenił się ze swoją przybraną siostrą. Żyją do dziś, mają
6 dzieci, 26 wnuków i 10 prawnuków.
Zdarzało się, że na akt odwagi decydowali się nawet ci, którzy mieli
w rodzinie banderowca. Irena Zając ze wsi Dymitrówka wspomina, że jej matka,
z trójką dzieci, po tym jak udało im się uciec z palonego kościoła do lasu,
sama udała się po pomoc do znajomego Ukraińca o imieniu Maksym. Jego syn
był w UPA, więc przez gospodarstwo przetaczało się wielu partyzantów. Bywały
momenty, w których polska rodzina chowała się przed nimi pod łóżkiem, gdy
odwiedzali dom Maksyma w przerwach między "akcjami", czyli mordowaniem
polskiej ludności Wołynia. W tak absurdalnej sytuacji rodzinie udało się
przetrwać tydzień. Później musiała zmienić kryjówkę.
Pod wpływem groźby ze strony UPA wszystkie akty dobrej woli i okazania
ludzkiego odruchu miały wspólną cechę: widmo śmierci z rąk banderowców.
Znanych jest prawie 350 przypadków wykonania wyroku na niepokornych rodakach,
którzy sprzeciwili się udziału w rzezi lub pomogli polskim sąsiadom. Zemsta
była często okrutna, łączyła się z torturami i publicznym potępieniem tego,
kto pomógł. Komentuje to jeden z uratowanych, Jan Storożóg, który wraz
z mamą, bratem i dziadkiem ukrywał się cały rok u kilku rodzin ukraińskich
po kolei:
Mimo powyższych przypadków, najczęstszą reakcją na rzeź wołyńską ze strony
ukraińskich cywilów była oczywiście bierność, spowodowana głównie strachem,
wojenną znieczulicą lub uaktywnieniem się wzajemnych animozji. Tu pamiętać
należy jednak, że liczba 350 Ukraińców zamordowanych przez UPA za pomoc
Polakom nie jest ostateczna: w świetle tak słabych danych możemy zakładać,
że wołyńskich "sprawiedliwych" mogło być w rzeczywistości znacznie więcej.
Niepokojące jest dziś to, że - w przeciwieństwie do praktyk stosowanych
na przykład w Izraelu - niewiele pojawia się polskich inicjatyw, które
honorowałyby bohaterstwo zapomnianych mieszkańców Wołynia. Jakiś czas temu
arcybiskup Józef Życiński ustanowił medal Memoria Iusoturm dla tych, którzy
w roku 1943 Polakom pomagali. Jak dotąd odznaczenie było wręczone tylko
dwa razy. W 2011, po śmierci biskupa, podjęta przez niego inicjatywa zgasła.
Ewa Frączek (WP.pl, 16.10.2013) |