Spis artykułów
Antoni Żak
"Jeżeli tutaj nie wrócimy (...) poprzez ludzi, to także tam, w III
RP będziemy się kurczyć. Będzie nas ubywać, będzie ubywać Polski".
Z Tomaszem Antonim Żakiem, autorem książki "Dom za żelazną kurtyną",
uczestnikiem konferencji Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy w Hebdowie
rozmawia Agnieszka Piwar.
Na rynku wydawniczym ukazała się niedawno Pana książka "Dom za żelazną
kurtyną. Listy do pani S.". Publikacja powstała w efekcie podróży na Kresy
Północno-Wschodnie, ziemie leżące dzisiaj w granicach Republiki Białoruskiej.
Skąd w ogóle potrzeba takiej wyprawy?
Tomasz A. Żak: Każde podróżowanie jest "takie", czyli wypełniające
naszą potrzebę bycia gdzie indziej, ale - przynajmniej w moim przypadku
- bycia w efekcie bliżej siebie. Odnajdywanie siebie w podróży, w określonym
pejzażu. I ten pejzaż ja rozumiem tak, jak to sformułował wielki polski
pisarz Józef Mackiewicz, skądinąd wywodzący się z tamtych północno-wschodnich
Kresów naszej Ojczyzny, o które Pani pyta. Tak więc chodzi o patriotyzm
pejzażu, w którym łączy się niebo i ziemia, ptaki i zwierzęta, zapachy
i dźwięki, kościoły i domy, ale także ludzie w tym pejzażu żyjący ze wszystkimi
ich radościami i smutkami... A dlaczego tam? Bo byłem i na Kresach południowo
wschodnich i na północnych, byłem też w Rosji, a na tych naszych Kresach
jeszcze nigdy nie byłem. I jeszcze dlatego, bo bardzo mnie od lat do tej
podróży zachęcała córka tamtej ziemi - pani Stanisława Wiatr-Partyka. To
ta pani, która była adresatem kolejnych rozdziałów - listów, co przywołuje
podtytułu mojej książki. Osoba jak najbardziej rzeczywista i - dziękować
Bogu, wciąż inspirująca i twórcza.
Jak wygląda życie religijne mieszkających tam Polaków?
Pytanie brzmi dość egzaminacyjnie, a ja przecież tam żadnych studiów
na ten temat nie robiłem. Tak, bywałem w kościołach; uczestniczyłem w Mszach
św., widziałem jak ludzie się modlą, np. na cmentarzu. Widziałem również
znaki wiary w tym pejzażu obecne - w domach, przy drogach, czy osobiste,
jak choćby święte medaliki.
Ale powiedzmy tak: polskość kojarzy się słusznie z katolicyzmem, co
wcale dzisiaj nie musi oznaczać, że praktykujący wiarę obywatel Białorusi
to Polak właśnie. Również nie wiemy, czy obywatel Białorusi polskiego pochodzenia,
który uczęszcza do cerkwi, to bardziej nasz czy obcy (w tym odwoływaniu
się do definicji, że jak Polak to katolik). Pomieszkiwałem np. w Nieświeżu
u Białorusinów rosyjskiego pochodzenia - katolików, a w Mińsku poznałem
prawosławnego Polaka.
Jedno jest pewne - na Kresach współczesny ekumenizm się nie sprawdza.
Granica pomiędzy obrządkami jest bardzo wyraźna, a moskiewskie prawosławie
ekspansywne i ortodoksyjne.
Co do katolików natomiast, to ich życie religijne tam niewiele się
różni od tego po tej stronie granicy - ten sam rytm roku kościelnego, te
same święta i ci sami kapłani. Ci sami, bo przecież parafie kresowe funkcjonują
dzięki posłudze księży wychowanych w seminariach po tej stronie granicy.
Na pewno wierni obrządku rzymsko-katolickiego na Białorusi łatwiej odzyskują
swoje świątynie zabrane im w czasach komunizmu sowieckiego, niż to ma miejsce
na Ukrainie czy na Litwie. Mam jednak i gorzką refleksję - tam także kościoły
pustoszeją, a średnia wieku na nabożeństwach jest coraz wyższa. Ludzie
źle też odbierają tzw. nowinki liturgiczno-obrzędowe wprowadzane przez
młodych kapłanów (np. takie jak Komunia św. na stojąco), co skutkuje nawet
odchodzeniem od Kościoła. Smutne to, bo przecież właśnie Kościół był zawsze
dla tych ludzi egzemplifikacją polskości i patriotyzmu, ostoją życia rodzinnego.
I dzisiaj tam także wciąż jeszcze najłatwiej spotkać Polaków koło świątyni
lub przy różnych inicjatywach przez Kościół pilotowanych.
W książce pisze Pan o Kresach: "Jeżeli tutaj nie wrócimy (...) poprzez
ludzi, to także tam, w III RP będziemy się kurczyć. Będzie nas ubywać,
będzie ubywać Polski". Z czego wysunął Pan taki wniosek?
Najłatwiej byłoby mi teraz odesłać wszystkich do lektury mojej książki.
Jestem przekonany, że bardzo dobrze na to pytanie w niej odpowiadam. Ale
Pani pewnie oczekuje na jakąś kompilację, jakiś skrót. Wniosek, o który
Pani pyta, nie tyle wysnułem podczas tej białoruskiej kresowej wyprawy,
co on mi się tam ostatecznie zdefiniował. Może pomógł ów pejzaż, o którym
mówiliśmy, a może powietrze, którym oddychałem. Posłużę się porównaniem:
niech każdy z nas wyobrazi sobie, że ze swej pamięci wyrzuca dziadka i
babcię; że przy kolejnych domowych porządkach na śmietniku ląduje stary
album ze zdjęciami naszych przodków; że w ramach jakiejś europejskiej mody
zmienimy nazwisko na brzmiące bardziej z niemiecka lub francuska; i jeszcze,
że w czas Wszystkich Świętych nie pójdziemy zapalić światełek na grobie
naszych rodziców... Ot, i będzie nas ubywać, aż znikną jacyś Kowalscy czy
Malinowscy. Znikną na zawsze. I dokładnie tak jest z Polską.
Jak współżyją Białorusini z mieszkającymi tam Polakami?
Normalnie. Nie ma tam litewskiego szowinizmu, ani nie ma tam ukraińskiej
nienawiści do Polaków. Moi znajomi bywają co najmniej zaskoczeni, gdy mówię
im, iż Białoruś, to najbardziej przyjazne Polakom państwo, z którymi sąsiadujemy.
I jeżeli by nie liczyć tej głupiej politycznej "zadymy" z wykreowaniem
drugiego Związku Polaków na Białorusi i także z uznaniową Kartą Polaka
dla Polaków - obywateli białoruskich, to w ogóle nie byłoby pola do jakichś
konfliktów międzyludzkich. Bo nie narodowych, gdyż nie ma w tym, jak dotąd
- dziękować Bogu - nacjonalistycznej trucizny.
Tam ludzie żyją nie bogato, co nie znaczy, że "klepią biedę". Wielu,
bardzo wielu z nich uczy się i pracuje w Polsce. To naturalny pęd ku poprawieniu
sobie standardu życia, lepszym zarobkom. Przecież robiliśmy i robimy to
samo. Często wiąże się to z łączeniem się w nowe rodziny. Bardzo wiele
jest takich związków białorusko - polskich i one najlepiej budują relacje
pomiędzy nami. Powiem nawet, że o niebo lepiej, niż politycy.
Skoro przywołał Pan polityków - co obecnie musiałoby się zmienić
w administracji obu państw, aby zarówno Polakom jak i Białorusinom ułatwić
budowanie wzajemnych pozytywnych relacji?
To chyba najtrudniejsze pytanie z tych, które Pani mi zadała. Nie dlatego,
że nie potrafię na nie odpowiedzieć, ale dlatego, że obecna narracja rządzących
nie daje nam szans na budowanie tych pozytywnych relacji, o które Pani
pyta. Moje i wielu innych ludzi przekonanie o tym, że obecne stosunki polityczne
Rzeczypospolitej z Republiką Białoruską mijają się z polską racją stanu,
prowadzi więc tylko do frustracji i tzw. bezsilnego zaciskania pięści.
I jeszcze jedna gorzka refleksja. Wbrew schematowi, także w tym przypadku,
prawda nie leży pośrodku. Wyciągnięcie z tego wniosków, to jest dopiero
wyzwanie dla nas wszystkich; nie tylko tych, którzy rozumieją, o co chodzi
z tymi Kresami.
Być może będziemy to mogli kiedyś zmienić przy urnach wyborczych, starając
się przy okazji uwierzyć jeszcze raz w "mądrość demokracji".
Dziękuję za rozmowę.
Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy (KSD), 26.03.2014 * Tomasz A. Żak - reżyser teatralny, scenarzysta, aktor, twórca Teatru
Nie Teraz; organizator i współorganizator festiwali teatralnych i zdarzeń
artystycznych, m.in. Festiwali Niepodległości w Tarnowie; publicysta.
Przeczytaj fragment książki "Dom za żelazną kurtyną": Rozdział 12. Pokrzywy i porcelana
Przed nam książka Tomasza A. Żaka, książka niezwykła, niepoprawna politycznie,
zaczepna i nie dająca szans na obojętność: "Dom za żelazną kurtyną".
Jej promocja odbyła się w ramach II Festiwalu Niepodległości we wtorek
29 października o godz. 17.00 w Galerii "Hortar", ul. Legionów 32. Jej autor
to osoba wyjątkowa: artysta teatru - reżyser, scenarzysta i aktor, twórca
Teatru Nie Teraz; organizator i współorganizator festiwali teatralnych
i zdarzeń artystycznych, m.in. Festiwali Niepodległości w Tarnowie;
poeta i publicysta, dziennikarz, historyk książki i antykwariusz, społecznik
i człowiek pierwszej "Solidarności"; pielgrzym i wędrowiec poszukujący
artefaktów kultury katolickiej; potomek rodziny wołyńskiej i - jak sam
o sobie mówi - Polak.
Zacznijmy może od rozszyfrowania tytułu i tajemniczego podtytułu
- "Listy do pani S."
"Żelazna kurtyna" to dość określenie oczywiste, szczególnie dla tych,
którzy pamiętają tzw. komunę i to czym się ona różniła od tzw. Zachodu.
Granica światów była realna, najeżona drutami kolczastymi, wieżyczkami
strażniczymi lub murem, ale była też niewidoczna, bo wpisana w świat pojęć,
w ludzką mentalność kształtowaną i tym, co w sklepach, i tym, co niesie
lub nie niesie ze sobą świat wolnej myśli. Tę granicę, symbolicznie rysowaną
na Łabie Europa zlikwidowała na przełomie lat 80- i 90-tych XX wieku,
ale kilka lat później Unia Europejska "zafundowała" nam kolejną, tym razem
na Bugu. Przedtem jednak, w ramach sowieckiego łagru narodów, ale byliśmy
jakoś razem z naszymi rodakami, choć oddzieleni od nich granicami utworzonymi
autorytarnie przez aliantów po II wojnie światowej. Teraz nie dzieli nas
od naszych Kresów szlaban, ale nowa "Żelazna kurtyna".
Co do podtytułu, to niechaj owa Pani S. zdemistyfikuje się dopiero przed
Czytelnikiem, gdy ten weźmie książkę do ręki. Powiem tylko, że nie jest
to postać wymyślona.
Skąd pomysł na taką książkę?
Z potrzeby serca. Tak, właśnie tak to widzę. Ale także z potrzeby rozumu.
Powiem tak o Kresach, których dotyczy moje pisanie: jeżeli tam nie wrócimy
mentalnie, kulturowo oraz poprzez ludzi, Polaków tam w swoich domach
trwających, to także tutaj, w III RP będziemy się kurczyć. Będzie nas ubywać,
będzie ubywać Polski. Obecna polityka naszego państwa jawi się jako zdrada
tej naszej ojcowizny. Tymczasem w każdym zakątku naszej Ojczyzny jest wielu
wspaniałych ludzi, których spotykam na swojej drodze. I najczęściej są
to osoby z korzeniami kresowymi. Zaczynam mieć takie przeświadczenie, że
właśnie wśród nich należy szukać prawdziwej polskiej elity, której misją
jest m.in. bycie depozytariuszem polskości. A polskość bez Kresów już polskością
nie jest.
Jak wiem, Twoje, tak wyraźnie w twórczości artystycznej, np.
w teatrze, widoczne zainteresowania Kresami i Golgotą Wschodu, mają swoje
konotacje w rodzinnej przeszłości.
Moja rodzina wywodzi się z ziemi wołyńskiej, z okolic Włodzimierza Wołyńskiego
i z samego miasta Włodzimierz. Spektakl "Ballada o Wołyniu" długo we mnie
czekał, aby się urodzić. Niełatwo jest opowiadać o czymś tak strasznym,
jak ludobójstwo, które na Polakach popełnili ukraińscy nacjonaliści. Musiałem
do tego po prostu "dorosnąć" i uporządkować w sobie także przekaz rodzinny.
Jest i w naszej rodzinie również wątek sybiracki, jest szlak legionowy.
Łańcuch pokoleń to istota tożsamości. Trzeba tylko odnaleźć swoje miejsce
w tej historii.
Czy "Dom za żelazną kurtyną" to kontynuacja teatru czy suplement
do tego, czego nie sposób wyrazić środkami scenicznymi?
Dobre pytanie. Te środki przekazu, o które pytasz, po prostu się we
mnie uzupełniają. Mam nadzieję, że podobnie odbiorą to Czytelnicy mojej
książki i Widzowie moich spektakli.
Jak powstawała ta książka, będąca zapisem bardzo emocjonalnym, miejscami
wręcz bardzo osobistym? Dlaczego w formie listów?
List to jakby zapomniana forma komunikowania się ludzi. Jakże jednak
szlachetna, jakże wymagająca - i od nadawcy i od odbiorcy. Oprócz tego
pisanie "Domu..." zaczęło się faktycznie od listu, który potem wciągnął mnie
tak mocno, że już nie było sposoby przestać, nim nie opowiedziała się w
ten sposób cała moja ubiegłoroczna wyprawa na Białoruś. Dodam, że białoruskie
Kresy są tutaj li tylko pretekstem do czegoś znacznie większego.
Książka jest bardzo starannie wydana, co jest dziś rzadkością.
Powiedzmy też, gdzie będzie dostępna.
Szata edytorska to od lat taki mój "konik"; pewnie efekt bibliofilskich
zainteresowań. Widać to przecież także w folderach towarzyszących spektaklom
Teatru Nie Teraz. Także tutaj postanowiłem znaleźć adekwatną formę do zawartości
książki, która łączy w sobie i tekst i fotografię. Przy okazji warto podkreślić,
że nie byłoby tej książki, gdyby nie pomoc wielu przyjaciół i ich wsparcie
finansowe dla tego wydawnictwa. Szczególne podziękowania należą się tarnowskiej
drukarni "kpw", która wykonała wspaniałą robotę wydawniczą. Książka będzie
już dostępna podczas imprez tegorocznego Festiwalu Niepodległości w Tarnowie,
a później lokalnie m.in. w księgarni Pan Tadeusz oraz poprzez Internet.
Rozmawiał Ryszard Zaprzałka (Tarnowski Kurier Kulturalny) Przeczytaj fragment książki "Dom za żelazną kurtyną": Rozdział 12. Pokrzywy i porcelana
|