Spis artykułów
Ada Rutkowska, Dariusz Stola
Pragniemy na wstępie przeprosić czytelników za drastyczne ilustracje
do tego artykułu. Takie zdjęcia nie powinny ukazywać się w prasie, nie
tylko dlatego, by nie razić czytelników i nie przyczyniać się do brutalizacji
otaczającej nas ikonosfery ale także z szacunku dla przedstawionych na
nich ludzi - niewinnych ofiar strasznej zbrodni. Dołączamy je nie widząc
innej możliwości udokumentowania naszych tez, które odnoszą się ważnej
kwestii - splotu niedawnych wiadomości oraz dramatycznych wydarzeń sprzed
ponad pół wieku.
Kilka tygodni temu do czytelników gazet i serwisów internetowych dotarła wiadomość o planach wystawienia w centrum Warszawy nowego pomnika. Ogólnopolski Komitet Budowy Pomnika Ofiar Ludobójstwa Dokonanego przez OUN-UPA na Ludności Polskiej Kresów Wschodnich - tak brzmi jego pełna nazwa - zaprezentował przy tej okazji projekt pomnika, autorstwa znanego artysty-rzeźbiarza Mariana Koniecznego. Przedstawia on stylizowane drzewo, do którego przybite, czy też przywiązane drutem kolczastym, są ciała czwórki dzieci. Pierwowzorem tego wstrząsającego obrazu było zamieszczane w wielu publikacjach zdjęcie, widoczne m.in. na okładce albumu Ludobójstwo UPA na ludności polskiej: dokumentacja fotograficzna, które prezentujemy obok (Fot. I). Publikacje te podają też miejsce i czas przedstawianej zbrodni - koniec 1943 r. Plany budowy pomnika, a bardziej jeszcze wstrząsający projekt Koniecznego wzbudziły zróżnicowane reakcje, m.in. do Rady Warszawy trafił list protestacyjny podpisany przez ponad stu artystów, naukowców i polityków, stwierdzający, że drastyczna forma monumentu nie służy dobrze upamiętnieniu ofiar i polsko-ukraińskiemu pojednaniu. Projekt pomnika-przedstawienia ciał ofiar okrutnej zbrodni jest rzeczywiście wstrząsający i jako taki może budzić kontrowersje. Jednak drastyczne w swej dosłowności nawiązanie do sceny ze zdjęcia, w powiązaniu ze szczegółową nazwą pomnika określającą sprawców, ofiary i charakter zbrodni, które rzeźba ma upamiętniać, ma jeszcze jedną wadę, która nie jest li tylko kwestią smaku: jest fałszywe. Otóż zdjęcie, którego przestrzennym wyrazem jest pomnik nie przedstawia "ofiar ludobójstwa dokonanego przez OUN - UPA na ludności polskiej Kresów Wschodnich". Przedstawione na nim dzieci nie były Polakami, ich zabójca nie miał nic wspólnego z OUN-UPA i w ogóle nie był Ukraińcem, a zbrodnia nie nastąpiła podczas antypolskiej akcji UPA w 1943 r. Śmiemy tak twierdzić, ponieważ posiadamy niezaprzeczalne dowody, że wspomniane zdjęcie - pierwowzór pomnika przedstawia zupełnie inne wydarzenie. Wydarzenie to, nie mniej straszne niż rzekoma scena rzezi w 1943 r., miało miejsce w nocy z 11 na 12 grudnia 1923 r., czworo ofiar to dzieci cygańskie, a zabójcą była ich obłąkana matka, 32-letnia M.D. Zdarzenie to jest szczegółowo opisane w pracy wydanej drukiem w 1928 r. (a zapewne też w ówczesnej prasie). Natrafiliśmy na te informacje i dokumentujące je zdjęcie w innej, późniejszej publikacji, która powoływała się na artykuł z roku 1928. Obydwa teksty są fachowymi publikacjami z zakresu medycyny sądowej, napisanymi przez uczonych, specjalistów w tej dziedzinie. Pierwszy to artykuł "Psychoza szałowo-posępnicza w kazuistyce sądowo-psychiatrycznej", zamieszczony w Roczniku Psychiatrycznym z 1928 r. Jego autorem był dr Waldemar Łuniewski, dyrektor szpitala w Tworkach. Druga publikacja to Podręcznik medycyny sądowej dla studentów i lekarzy, wydany w 1948 r. przez Wiktora Grzywo-Dąbrowskiego, profesora Uniwersytetu Warszawskiego i członka komitetu redakcyjnego Rocznika Psychiatrycznego. To właśnie fakt, że zabójcą dzieci była ich rodzona matka przyciągnął uwagę uczonych. Nieszczęsna kobieta zabiła czworo swych dzieci w akcie rozpaczy, po aresztowaniu męża i rozpadzie grupy cygańskiej, w której dotąd żyła, w przekonaniu, że grozi im niechybna śmierć głodowa. Następnego dnia sama zgłosiła się na policję. Z polecenia sądu została umieszczona w zakładzie psychiatrycznym, gdzie stwierdzono u niej, wedle ówczesnej terminologii, "psychozę szałowo-posępniczą" - dziś powiedzielibyśmy zapewne o ciężkim przypadku depresji. Jak pisze Łuniewski, jej czyn "był psychopatologiczną próbą dokonania rozszerzonego samobójstwa, którego chora nie doprowadziła do końca." Obydwie wymienione publikacje zawierają fotografie miejsca zbrodni. Podręcznik medycyny sądowej zawiera (na s. 407) fotografię, którą oznaczyliśmy nr II. Nie jest to takie samo zdjęcie jak zdjęcie nr I - uważny czytelnik dostrzeże, że zdjęcie I jest jego lustrzanym odbiciem, tzn. zostało odwrócone. Pokazuje to dowodnie zdjęcie nr Ia, które jest odwróconym (przez nas) zdjęciem I: zdjęcia II i Ia są identyczne Fotografia zamieszczona w pracy Łuniewskiego (na s. 23), którą oznaczyliśmy nr III, jest innym zdjęciem - przedstawia niewątpliwie tę samą scenę, ale sfotografowaną z nieco innej strony. "Przejmujący grozą obraz tej zbrodni został sfotografowany przez urząd śledczy", pisze Łuniewski, i zapewne wykonano kilka zdjęć z różnych punktów widzenia. Możliwe, że w archiwach sądowych lub policyjnych zachowały się inne jeszcze zdjęcia tej sceny. Ponadto, zdjęcie I różni się od pozostałych ukośnymi jasnymi liniami, które kilku komentatorów wzięło błędnie za drut kolczasty. Są to zapewne ślady zgięć pierwotnej fotografii lub zarysowań na negatywie. Jak to się stało, że zdjęcie ofiar obłąkanej matki z 1923 r. uznano za przedstawienie polskich ofiar UPA, a potem wręcz za ich ikonę? Poszukując odpowiedzi na te pytanie trafiliśmy na kilka ścieżek, częściowo zgodnych, częściowo zaś rozbieżnych. Najwcześniejsza odnaleziona publikacja datująca zdjęcie na 1943 r. to wydawane we Wrocławiu pismo Na Rubieży. Fotografia pojawia się w jego numerze 3 z 1993 r. opatrzona podpisem "Dzieci polskie zamęczone i pomordowane przez oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii w okolicy wsi Kozowa, w woj tarnopolskim, jesienią 1943 roku (ze zbiorów dr Stanisława Krzaklewskiego)". Dwa lata później zdjęcie pojawia się w pracy J. Węgierskiego Armia Krajowa w okręgach Stanisławów i Tarnopol z podpisem "zamordowane przez oddziały SS-Galicja dzieci polskie w rejonie Kozowej (pow. brzeżanski) (ze zbioru W. Załogowicza)". Aleksander Korman w pracy Stosunek UPA do Polaków na ziemiach południowo-wschodnich II Rzeczpospolitej (Wrocław 2002) zamieszcza najwięcej informacji o zdjęciu i zbrodni, którą ma przedstawiać. Twierdzi, że zdjęcie pochodzi ze wsi Kozowa lub Łozowa, pow. Tarnopol, zapewne z grudnia 1943 lub 1944 r., skąd grupa ocalałych z rzezi Polaków dostarczyła je do Lwowa. Tam trafiło w ręce żołnierza AK Władysława Załogowicza (na którego relację się powołuje), który wiele lat później przekazał je St. Krzaklewskiemu, a ten autorowi. Pisze też, że upowcy poczynili wiele takich wianuszków z dzieci, przybijając je do drzew w alei, którą nazwali "drogą do samostijnej Ukrainy". Poznajemy nawet nazwisko przypuszczalnego dowódcy oddziału UPA odpowiedzialnego za rzeź i inne szczegóły zbrodni. W wydanym rok później, wspomnianym już albumie, Korman zamieszcza zdjęcie dwukrotnie, ponownie z informacją, że przedstawia jedno z drzew przy "drodze do samostijnej Ukrainy" w powiecie tarnopolskim. Z kolei w liczącym ponad 1100 stron tomie H. Komańskiego i Sz. Siekierki o ludobójstwie w województwie tarnopolskim (Wrocław 2004) czytamy, że zdjęcie pochodzi ze zbioru St. Krzaklewskiego, a wykonał je niemiecki fotograf wojskowy we wsi Kozówka, pow. Brzeżany, w listopadzie 1943 r. Choć praca ta ma bogatą bazę źródłową i rozbudowany aparat naukowy, nie mogliśmy ustalić na jakiej podstawie przypisano tę scenę do wsi Kozówka. Dodajmy, że od kilku lat zdjęcie I pojawia się w różnych publikacjach i w internecie (np. w Wikipedii), a jego opis obrasta w coraz to nowe szczegóły rzekomej zbrodni. Aleksander Korman i Stanisław Krzaklewski już nie żyją, udało się nam jednak skontaktować z panami Siekierką, Komańskim i Załogowiczem. Dwaj pierwsi twierdzą zgodnie, że fotografia, którą otrzymali od dr Krzaklewskiego, pochodziła od jego ojca, który z kolei dostał ją od niemieckiego oficera w Brzeżanach. Od Wł. Załogowicza natomiast dowiedzieliśmy się, że to on przekazał fotografię St. Krzaklewskiemu, a dostał ją w końcu lat 40. od pewnej rodziny, która pochodziła z okolic wsi Kozowa, a po wojnie zamieszkała w Głuchołazach. Wobec tych rozbieżności trudno jest uznać, że obydwie historie zdjęcia zdjęcia są prawdziwe - było by to możliwe tylko gdyby do Wł. Załogowicza i Krzaklewskiego seniora trafiły dwa takie same zdjęcia (tak samo zarysowane, odwrócone i błędnie opisane już w latach 40.), co wydaje się mało prawdopodobne. Nie sądzimy jednak, że relacje te były świadomie kłamliwe - nasi respondenci byli ostatnim ogniwem dłuższego łańcucha ludzi, i nie wiadomo kto i kiedy zaczął przedstawiać zdjęcie jako dowód zbrodni na Polakach z 1943 r., co następne osoby w łańcuchu już tylko powtarzały. Nawet autora (autorów?) tej fałszywej interpretacji nie należy od razu podejrzewać o kłamstwo (choć nie można tego wykluczyć): mógł nie wiedzieć skąd pochodzi zdjęcie i połączyć je z jakąś zasłyszaną historią. Wielu ludzi z południowo-wschodnich kresów II RP widziało w tym czasie tak potworne sceny, że dodanie do nich jeszcze jednego makabrycznego zdjęcia mogło wydawać się im oczywiste. W tym miejscu trzeba podkreślić, że choć przedstawione obok zdjęcia są fałszywym dowodem zbrodni popełnionych na Polakach przez UPA, to jest wystarczająco wiele innych, wiarygodnych dowodów tych zbrodni: dokumentów i relacji polskich, ukraińskich czy niemieckich opisujących tysiące mordów na bezbronnych cywilach różnej płci i wieku, zbiorowych mogił kryjących szczątki ofiar, a także zdjęć równie przerażających jak obraz powieszonych dzieci. Żyją jeszcze, choć z każdym rokiem coraz ich mniej, naoczni świadkowie rzezi i okrucieństw. Zachowanie i zgromadzenie wielu takich dowodów zawdzięczamy badaczom-amatorom ze środowisk kresowych, którzy czynili to w poczuciu misji, z obowiązku pamięci, pomimo wielkich przeszkód. Przez ponad czterdzieści lat rządów komunistycznych był to temat tabu; stosowne instytucje nie prowadziły badań i dochodzeń, ani nie zbierały dokumentacji. Świadkowie wymierali, wielu milczało z obawy o życie swoje i bliskich, upływ czasu zacierał pamięć. Przypadki błędnych ustaleń historyków-amatorów były w tych warunkach nieuniknione. Dopiero stosunkowo niedawno rozpoczęły się badania akademickie, korzystające ze zróżnicowanej bazy źródłowej. Dzięki temu pojawiły się nowe, solidnie udokumentowane opracowania, przedstawiające systematycznie i szczegółowo okoliczności, charakter i skalę wydarzeń, takie jak monumentalne dzieło Ewy i Władysława Siemaszków o ludobójstwie na Wołyniu lub wyważone analizy historyczne Grzegorza Motyki. Pokazują one, że refleksja i metoda historyka, choć z natury swej krytyczna, nie przeszkadza lecz pomaga ożywianiu i podtrzymywaniu pamięci. Dlatego smutek i zgorszenie budzą w nas jadowite napaści na tych historyków, którzy w imię prawdy i wedle reguł swego zawodu podchodzą krytycznie do pewnych utartych opinii, emocjonalnych sądów i nieudokumentowanych twierdzeń. Dla historyka XX w. odpowiedź na pytanie czy pamiętać i upamiętniać te wydarzenia i ich ofiary jest oczywista: należy im się szacunek i pamięć. Naród to wspólnota pamięci i zapomnienia ale nie sądzimy by polityka zapomnienia pomagała pojednaniu miedzy ludźmi i narodami. Ważne wydarzenia z przeszłości należy przypominać i upamiętniać, nawet jeśli jest to trudne bolesne. Pytaniem otwartym i niełatwym jest kwestia jak to czynić. Mamy nadzieję, że przypadek "fałszywego pomnika" będzie przypominał o potrzebie współpracy na tym polu obrońców Pamięci i rzeczników Prawdy. Ada Rutkowska, Dariusz Stola, "Plus Minus" ("Rzeczpospolita"), 19.05.2007
Ada Rutkowska jest studentką Collegium Civitas, członkiem Koła Naukowego
Historii Najnowszej CC.
|