Spis artykułów

Otwarte rany

Paweł Reszka


    Wołyń, Werba, 1938 r. Zdjęcie VII klasy Szkoły Powszechnej z gronem pedagogicznym z okazji ukończenia szkoły. Drugi od lewej w rzędzie siedzących nauczycieli kierownik szkoły Teodor Hałowyj, narodowości ukraińskiej. Młodzież pięciu narodowości: polskiej, ukraińskiej, czeskiej, żydowskiej i rosyjskiej. Własność Zbigniewa Wojcieszka.

    Choć od zbrodni wołyńskiej minęło już tyle czasu, ma się niekiedy wrażenie, że rozmawiamy o tym, co stało się wczoraj.

    1. Dziewczyna była piękna i dlatego przeżyła. Życie kupiła własnym ciałem. Płacić musiała wielokrotnie. Potem ją spotkałem. Siedzieliśmy późno w nocy. Opowiadała mi, jak zabijano jej rodzinę, sąsiadów, cały naród. Zaganiali ich do przydrożnych rowów, kazali się kłaść, potem przecinali ścięgna achillesa, żeby nikt nie uciekł. A oni leżeli i czekali na swoją kolejkę do śmierci. W mieście było już cicho. Tylko w rowach ciągle leżały gnijące zwłoki. Unosił się trupi odór. Czasem ktoś strzelał. Wtedy dziewczyna drżała.

    Od tamtej nocy w dusznym afrykańskim Kigali minęło ponad 18 lat. Nie robiłem notatek, a wszystko potrafię odtworzyć dziś minuta po minucie. Wiem, jak wyglądały oczy dziewczyny Tutsi, bo widziałem w nich strach, gdy opowiadała mi o ludobójstwie.

    Być może dlatego, kiedy czytam relacje ludzi ocalałych z wołyńskiej rzezi, nie mam cienia wątpliwości, że to było ludobójstwo. Ludobójstwo w czystej formie. Metodyczne i bestialskie. Że nie wypełniało ono jakichś definicji prawnych albo politycznych? Może, ale innego słowa nie znajduję.

    2. Ukraińcy tego słowa bardzo się boją. Są w stanie potępić mordy, ale wolą nazywać je tragedią. Chcą mówić o kontekście historycznym. O tym, że przecież Wołyń - gdzie w 1943 r. wymordowano co najmniej 60 tysięcy Polaków (liczbę ofiar trzeba powiększyć, biorąc pod uwagę inne województwa i kolejne miesiące) - nie wziął się z niczego. Że pod koniec lat 30. na ich ukraińską ziemię Polska zaczęła posyłać osadników wojskowych. Osadnicy czuli się tam gospodarzami. Zamykano szkoły ukraińskie, niszczono cerkwie, krzywdzono ludzi. Zapomniano o wcześniejszym eksperymencie wojewody Henryka Józefskiego: teraz chciano Wołyń przerobić na Polskę, a to była Ukraina. Potem przyszedł czas zapłaty. Złej, brutalnej, podłej - ale przecież z czegoś wynikającej.

    Wytłumaczył mi to Jurij Szuchewycz, syn ostatniego komendanta UPA, z którym rozmawiałem niedawno we Lwowie: - Rzeź wołyńska. My po prostu nie mogliśmy dopuścić do tego, by Polacy odbudowali Polskę w granicach z 1939 r. Nie mogliśmy do tego dopuścić, bo tu jest ukraińska ziemia i my tutaj jesteśmy gospodarzami. Mówił szczerze: o to wtedy chodziło.

    Słysząc takie słowa, Polacy muszą przypominać o głowach dzieci wbitych na kołki od płotu, kobietach gwałconych i palonych w stodołach, mężczyznach przecinanych piłami. O tym, że mordy nie wybuchły spontanicznie, ale z rozkazu dowódców UPA.

    Spirala się nakręca. Choć mija 70 lat, rany są otwarte.

    3. Przed dekadą prezydenci Aleksander Kwaśniewski i Leonid Kuczma w 60. rocznicę rzezi odsłaniali pomnik w Porzucku, gdzie oddział UPA wymordował polską ludność. "Tej historii nie możemy zmienić ani jej zaprzeczyć. Nie możemy jej przemilczeć ani usprawiedliwić. Musimy natomiast zdobyć się na odwagę przyjęcia prawdy, aby zbrodnię nazwać zbrodnią, bo tylko w poszanowaniu prawdy można budować przyszłość" - deklarowali. Sam Kwaśniewski powiedział: "Trzeba jednak tu wyrazić moralny protest wobec ideologii, która doprowadziła do "akcji antypolskiej", zainicjowanej przez część Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii".

    Była też długo wypracowywana wspólna deklaracja obu parlamentów (w Kijowie przeszła jednym głosem): "Tragedii Polaków mordowanych i wypędzanych z ich miejsc zamieszkania przez zbrojne formacje Ukraińców towarzyszyły również cierpienia ludności ukraińskiej - ofiar polskich akcji zbrojnych. Była to tragedia obu naszych narodów".

    Był ważny list intelektualistów ukraińskich, w którym zwrócili się oni z prośbą o wybaczenie do Polaków za to, że ukraińską broń "skierowano także przeciw niewinnym i spokojnym polskim rodzinom". "Usunięcie siłą polskiej ludności z Wołynia było tragicznym błędem" - pisali.

    10 lat temu mówiło się dużo i głośno. Niedługo potem wybuchła Pomarańczowa Rewolucja - chyba najlepszy okres w stosunkach między obu narodami. Ukraińcy byli nam wdzięczni za poparcie. Warszawa zmieniła się w pomarańczowe miasto. Aleksander Kwaśniewski osobiście doprowadził w Kijowie do kompromisu, choć zanosiło się na to, że nad Dnieprem poleje się krew.

    4. Co się stało z tym potencjałem? Coraz częściej w Polsce zaczęły pojawiać się głosy, że pamięć ofiar Wołynia i prawda historyczna padły ofiarą współpracy z Kijowem. Robimy wszystko, by się przyjaźnić, by przeciągnąć Ukrainę w kierunku Zachodu. Zaś ceną jest milczenie.

    Paweł Kowal w książce "Między Majdanem a Smoleńskiem" opisuje dylematy Lecha Kaczyńskiego - polityka, który zrobił bardzo wiele dla relacji polsko-ukraińskich. "Momentem szczególnie trudnym dla prezydenta były obchody zbrodni wołyńskiej w 2009 r., w których chyba pod wpływem doradców osobiście nie uczestniczył. (...) Pamiętam, że prezydent się wahał. (...) Można było odnieść wrażenie, że na ołtarzu dobrych relacji z Ukrainą coś poświęcono, że nie mówi się wszystkiego, co powinno zostać powiedziane".

    Kowal twierdzi, że przyjaciel Lecha Kaczyńskiego prezydent Wiktor Juszczenko okazał się niewdzięcznikiem: mimo obietnicy, że w kontekście zbliżającej się kampanii wyborczej nie zrobi niczego, co mogłoby zaszkodzić Kaczyńskiemu, w styczniu 2010 r. ogłosił bohaterem Ukrainy Stepana Banderę. "Nie jest przypadkiem, że obaj prezydenci więcej się nie spotkali"...

    5. Czy to był tylko wybryk Juszczenki? Zdrada przyjaciela? We Lwowie i na Ukrainie wciąż powstają kolejne pomniki Bandery i dowódców UPA. Kręcone są filmy propagandowe, chwalące tę formację. Wielu Ukraińców, szczególnie w tej bliskiej nam, zachodniej części kraju, pamiętając o zbrodniach i kolaboracji z hitlerowcami uważa UPA za formację, która walczyła o wolną Ukrainę.

    Tego nie powstrzymamy. Możemy protestować, obrażać się, ale wpływu na to mieć nie będziemy. Pytanie, czy możemy zrozumieć tok myślenia naszych sąsiadów? Uznać, że niecała UPA paliła polskie domy na Wołyniu? Że wielu młodych ludzi szło do partyzantki, bo chciało walczyć o niepodległość swojej ojczyzny? Strzelali, ginęli, i teraz ich potomkowie w wolnym kraju chcą im za to podziękować.

    Ukraińcy sami piszą swoją historię. Jedni wolą się odwoływać do wyzwoleńczej Armii Czerwonej, inni uważają - jak my - Sowietów za okupantów. Inni szukają swojej tożsamości w UPA.

    Ci ostatni będą reagować alergicznie na to, że Polacy chcą dyktować, jak ma wyglądać ich historia. "Czego chcecie? Jak bardzo mamy się ukorzyć? Jak bardzo paść na kolana? - usłyszałem kiedyś we Lwowie.

    - Dlaczego wy, Polacy, uważacie się wyłącznie za ofiary? Sądzisz, że wy nie macie nas za co przepraszać? Były przecież i nasze ofiary, mniej, ale przecież były. Każde życie się liczy. My pamiętamy o swoich, których mordowali wasi". Usłyszałem, i miałem poczucie, że rozumiem.

    6. Przed kolejną rocznicą Ukraina nie milczy. Synod Biskupów Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej wydał właśnie orędzie "do wiernych i wszystkich ludzi dobrej woli z okazji 70. rocznicy tragedii wołyńskiej". "Przed Panem nie ma żadnego usprawiedliwienia ani jedno zniszczone ludzkie życie, ani zapomniana krzywda - czytamy. - Bratobójstwo lat 1942-43 na Wołyniu wymaga przede wszystkim oceny chrześcijańskiej, bo tylko ona może dać odpowiedź na dylematy moralne dotyczące tego konfliktu i uzdrowić pamięć. Bóg stworzył nas różnymi, więc nic dziwnego, że polski i ukraiński naród będą miały inną pamięć zbiorową o tych wydarzeniach. Będą miały także różną ocenę ich kontekstu historycznego oraz będą nadawały im różne nazwy. (...) Z chrześcijańskiego punktu widzenia na potępienie zasługuje polityka ukierunkowana na pozbawienie prawa samookreślenia się Ukraińców na swej ziemi, jak i zbrojna przemoc przeciwko polskiej ludności Wołynia".

    Na Ukrainie utworzył się, z inicjatywy Filareta, zwierzchnika Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Kijowskiego, i kard. Lubomyra Huzara, byłego zwierzchnika Cerkwi greckokatolickiej, Społeczny Komitet "Pojednanie między Narodami", na którego czele stanął były prezydent Leonid Krawczuk. Jego członkowie piszą: "Wyrażamy szczere współczucie dla narodu polskiego - potomkom tych, którzy cierpieli i zginęli z rąk Ukraińców na Wołyniu 70 lat temu, oraz Ukraińcom - potomkom tych, którzy cierpieli lub zginęli z rąk Polaków. (...) Chylimy głowy nad pamięcią o wszystkich ofiarach i zapraszamy do modlitwy za nich! Prosimy Ukraińców oraz polskich braci, aby popatrzyli w przeszłość przez pryzmat współczesności i zauważyli, że obecny stan dobrosąsiedztwa został ciężko wywalczony wieki temu, a konflikty w przeszłości nigdy nie były podstawą naszego życia".

    7. Po pierwszych reakcjach widać, że to nie zadowoli wszystkich w Polsce. Ale chyba na więcej nie można dziś liczyć. Może będzie wspólna uchwała obu parlamentów - ale nie oczekujmy cudów. Żeby przeszła, musi być stonowana. Ukraińcy będą zresztą oczekiwali, że z kolei polski Sejm potępi akcję "Wisła", w czasie której deportowano 140 tys. Ukraińców, obywateli polskich, m.in. bliskich posła Mirona Sycza, z którym rozmowę publikujemy obok. Zrobił to komunistyczny reżim, zastosowano odpowiedzialność zbiorową, wysiedlono z domów niewinne kobiety i dzieci - ale z przyjęciem uchwały jest potężny problem. Wielu posłów zwyczajnie jej nie chce.

    A przecież w 1990 r. akcję "Wisła" potępił Senat. W 2007 r. Lech Kaczyński i Wiktor Juszczenko stwierdzili wspólnie, że była sprzeczna z podstawowymi prawami człowieka. Co się dzieje? Skąd ten regres?

    Mam akurat na biurku dwa porządki obrad Polsko-Ukraińskiego Forum Partnerstwa w sprawie Wołynia. W wersji polskiej temat dyskusji brzmi: "Ludobójstwo na Wołyniu, prawda, pamięć, pojednanie". W ukraińskiej: "Tragedia wołyńska, prawda, pamięć, pojednanie".

    Spotkanie, które odbyło się 27 lutego 2013 r., otwierali ministrowie spraw zagranicznych obu krajów. Oczywiście, że było ważne i potrzebne. Ale historia "dwóch porządków obrad" dobrze ilustruje, gdzie w tej chwili jesteśmy w sprawach prawdy, pamięci i pojednania.

    Paweł Reszka, dziennikarz, laureat Grand Press 2010, felietonista.
    ("Tygodnik Powszechny", nr 15/3327, 14.04.2013)

Powrót do strony głównej serwisu "Wołyń naszych przodków" www.nawolyniu.pl