Spis artykułów
Dieter Schenk
(m.in. o przygotowaniu przez ukraińskich studentów listy polskich profesorów we Lwowie,
Z Dieterem Schenkiem, niemieckim historykiem i kryminologiem, rozmawia Aleksandra Solarewicz. Ukazała się właśnie Pana książka "Noc morderców" o zbrodni na lwowskich profesorach. Wziął Pan udział w uroczystościach 70. rocznicy tej zbrodni, jakie odbywały się we Lwowie. Co utkwiło panu w pamięci? Dieter Schenk: Byłem oburzony, że czterech synów zamordowanych nie zostało oficjalnie zaproszonych na te uroczystości. Nawet nie chciano ich wpuścić na teren wokół pomnika. Nie pozwolono im przemówić. Na pomniku do dziś nie ma nazwisk profesorów. Również z wypowiedzi Ukraińców często nie wynika jednoznacznie, że tu chodzi o polskich profesorów. "Gdy myślę nocą o Niemcach, sen mnie opuszcza". Tym zdaniem zaczyna Pan swoją niewygłoszoną mowę przygotowaną z myślą o odsłonięciu pomnika profesorów we Lwowie. Co chciał Pan przekazać tymi słowami? Do końca życia nie przezwyciężę w sobie bólu wynikającego ze świadomości tego, jakie okropności zostały dokonane w imieniu narodu niemieckiego i jak barbarzyńsko zachowywali się nasi ojcowie i dziadkowie. Wywołuje to u mnie bezradność, przygnębienie, ale też i wściekłość. Pisanie jest dla mnie wentylem, by dać ujście tym uczuciom. Chcę, nie mając żadnego politycznego celu , wyjaśniać fakty, uświadamiać czytelnika, w pierwszej kolejności niemieckiego. W tym widzę moją osobistą odpowiedzialność. Gdyby moi rodzice zostali bestialsko zamordowani, prawdopodobnie nie byłbym w stanie wybaczyć, dręczyłoby mnie to dniami i nocami, jeszcze dziesiątki lat po fakcie. To, że Polacy podają Niemcom rękę do pojednania, jest dowodem wielkoduszności Polaków, której Niemcy nie doceniają w wystarczającym stopniu. Kim są sprawcy zbrodni na lwowskich profesorach? Zbrodnia, będąca częścią planu wymordowania polskiej inteligencji. Została dokonana przez członków Einsatzkommando zur besonderen Verwendung (oddziału operacyjnego szczególnego przeznaczenia - AS.) pod dowództwem dowódcy brygady SS Eberharda Schöngartha. Do tej jednostki należało 250 mężczyzn - to była banda morderców. Z prawnego punktu widzenia nie ma żadnych wątpliwości, że każdy, kto wziął udział w akcji aresztowania, automatycznie stał się współsprawcą morderstwa, gdyż aresztowanie było częścią całego planu wymordowania polskiej inteligencji. Kto zidentyfikował najważniejszych sprawców? Pani Karolina Lanckorońska, która została aresztowana przez dwóch oficerów
SS. Jednym z nich był Hans Krüger. Powiedział do niej: "Ci profesorowie
to było moje dzieło. Rozstrzelałem ich w jakiś dzień tygodnia o czwartej".
Czy ktoś został po wojnie w Niemczech pociągnięty do odpowiedzialności za ten mord? Nie, nikt. Nie było żadnego aktu oskarżenia i postępowania sądowego w tej sprawie. Na to, by wyliczyć wszystkie niezliczone, rażące błędy w dochodzeniu prowadzonym przez prokuraturę w Hamburgu, nie ma tutaj miejsca. Prokuratura objęła dochodzeniem 35 osób należących do bandy morderców. Nie złożono jednak wniosku nawet o jeden jedyny nakaz aresztowania. W latach 1964-1994 co rusz zawieszano postępowanie. Z tomów akt wyziera brak dobrej woli w ustaleniu i ukaraniu sprawców zbrodni. Nie mogłem pojąć, że hamburska prokuratura wprost mogła uniemożliwiać wyjaśnienie mordu na profesorach, mimo że istniało wiele dowodów, które należało bliżej zbadać. Jednak hamburska prokuratura nie wystąpiła przeciwko mojej książce, w której opisywałem jej postępowanie. Przyjęła zatem moją krytykę pod jej adresem. Czy za ten mord są współodpowiedzialni Ukraińcy? Ukraińscy studenci mieli przygotować spis profesorów, według którego aresztowano ich, a następnie zamordowano. O tym napisała hrabina Lanckorońska do prokuratury w Hamburgu w 1976. Jej z kolei powiedział o tym Kutschmann. Ci studenci nie zostali jednak zidentyfikowani. Ponadto, w aresztowaniach mieli wziąć udział - jako tłumacze - członkowie ukraińskiej milicji. Nie udało się ustalić źródła tej informacji. Jak zaczęło się pana zainteresowanie historią Polski? Od "Blaszanego bębenka" Güntera Grassa. To był rok 1993. Chciałem udokumentować
to, co Grass przekazał literacko w rozdziałach dotyczących szturmu na Pocztę
Polską w Gdańsku. Pojechałem więc do tego miasta i najpierw napotkałem
nieufność. Stało się tak, ponieważ Polacy byli często rozczarowani zachowaniem
niemieckich autorów, którym zdarzało się publikować fałszywe informacje
albo pisali w sposób wymierzony przeciwko Polakom. Dopiero gdy krewni zamordowanych
pocztowców przekonali się o moich intencjach, otworzyły się przede mną
wszystkie drzwi. Moja dewiza była i pozostała taka: Niczego nie przedstawiać
jako pewnik, a nazistowskich zbrodniarzy przedstawiać po imieniu, bo oni
nie powinni pozostać w ukryciu, anonimowi. Najważniejsi byli trzej sędziowie
sądu polowego i prokurator wojskowy, spośród których, jako odpowiedzialni
za 38 wyroków śmierci, zidentyfikowani zostali dr Kurt Bode i dr Hans Werner
Giesecke. Dochodzenie wobec nich, które były toczone w ponownie w Bremie
i Lubece, były 9-krotnie zawieszane między rokiem 1960 i 1976. A przy tym
były naciski na świadków, zaniechano ważnych dochodzeń, z oskarżonych robiono
świadków, przedstawiane były fałszywe oceny biegłych, i wreszcie stosowano
"biologiczne przedawnienie - traktowano oskarżonych jako niezdolnych do
odpowiadania "z przyczyn zdrowotnych", albo też czekano do ich zgonu. W
czasie procesu sędziów sądu polowego w Lubece w roku 1996, sąd krajowy
unieważnił wyrok kary śmierci, rehabilitował pośmiertnie zamordowanych
pocztowców od zarzutów, a tym samym uczynił Giesecke i Bode, którzy już
zdążyli umrzeć, mordercami. Kary uniknęło wielu szeregowych esesmanów i
policjantów, którzy znęcali się nad pocztowcami po ich aresztowaniu. Kto
zastrzelił Józefa Wąsika po tym, jak pocztowcy poddali się i opuścili budynek
z podniesionymi rękami?
Zajmuje się Pan teraz dziejami łódzkiego getta. Jakie aspekty uważa Pan za szczególnie interesujące? W tej chwili plany mojej książki o łódzkim getcie nie są jeszcze skonkretyzowane.
Ukształtują się dopiero w toku badań naukowych i rozmów z wydawnictwem".
Chciałbym przygotować do publikacji album, który w świetle prac zleconych
żydowskim fotografom pokaże, jak oni - poprzez wykonywanie fotografii i
reklam - liczyli na uratowanie się, jak również to, jak dokumentowano życie
i śmierć w getcie. Swojej biografii nie ma też Hans Biebow kierownik cywilnej
administracji getta w Łodzi. Próbował stworzyć z niego samofinansujący
się zakład przemysłowy i ciągnął wysokie profity z konfiskat własności
jego mieszkańców i eksploatacji siły roboczej. Był odpowiedzialny za odcięcie
Getta od świata i śmierć głodową mieszkańców. Był też odpowiedzialny za
organizację transportów do Chełmna (Kulmhof) i Oświęcimia (Auschwitz) i
przyczynił się aktywnie do rozwiązania Getta i organizacji transportów
do obozów zagłady (od czerwca do sierpnia 1944). Został osądzony w 1947
przez sąd okręgowy w Łodzi i stracony dwa miesiące później.
Czy Pana zdaniem są jeszcze zagadnienia, które stanowią białe plamy w dziejach niemieckiej okupacji w Polsce? W moich badaniach co rusz napotykam na białe plamy. Podam taki przykład: co stało się ze zrabowanymi Polakom i Żydom dobrami kulturalnymi? O ile wiem, nie ma w Niemczech żadnego historyka który by się zajmował tym tematem. Czy podejmę się tego zadania, trudno mi w tej chwili zdecydować, bo muszę najpierw sprawdzić, jakie są w tym względzie możliwości badawcze. Rozmawiała Aleksandra Solarewicz (fragment, "Rz", 3.12.2011).
Dieter Schenk urodził się w 1937 r., był dyrektorem kryminalnym, doradcą ds. bezpieczeństwa dyplomatów w niemieckim federalnym Biurze Kryminalnym i MSZ. Od 1998 r. na Uniwersytecie Łódzkim prowadzi wykłady z historii narodowego socjalizmu. Autor książek dotyczących niemieckich zbrodni na terenie okupowanej Polski. Wydał m.in.: "Poczta Polska w Gdańsku: dzieje pewnego niemieckiego zabójstwa sądowego", "Albert Forster, gdański namiestnik Hitlera", "Hans Frank: biografia generalnego gubernatora", "Noc morderców. Kaźń polskich profesorów we Lwowie i Holokaust w Galicji Wschodniej". |