Spis artykułów
Piotr Zychowicz Ukraińcy ostrzeliwali świątynię, przez okna wrzucali granaty, wreszcie ją podpalili - mówi Maciej Wojciechowski, filmowiec dokumentalista, współautor filmu "Było sobie miasteczko". Rz: Co się stało 11 lipca 1943 roku w Kisielinie? Maciej Wojciechowski: To samo co w około 100 innych miejscach na Wołyniu. Tego dnia doszło do apogeum masowych morderstw Polaków popełnionych przez nacjonalistów ukraińskich. W Kisielinie UPA zaatakowała kościół w czasie mszy. Wierni podjęli desperacką obronę i budynek zamienił się w oblężoną twierdzę. Ukraińcy ostrzeliwali świątynię, przez okna wrzucali granaty, wreszcie ją podpalili. Zginęło 99 osób, w tym dzieci. O tej tragedii w pańskim filmie "Było sobie miasteczko" opowiada jedna z osób, które brały udział w obronie. To pani Aniela Dębska. W filmie występują również inni członkowie rodziny Dębskich (m.in. znany kompozytor Krzesimir), która mieszkała w miasteczku od lat i padła ofiarą zbrodni. Ci jej członkowie, którzy przeżyli, musieli opuścić rodzinne strony, zresztą tak jak wszyscy mieszkający w Kisielinie Polacy. Pojechał pan do Kisielina i rozmawiał z jego mieszkańcami. Spotkał się pan z wrogością? Wprost przeciwnie. Ludzie chętnie opowiadali i z nostalgią wspominali "polskie czasy", gdy żyło się im lepiej niż teraz. W Kisielinie współżycie między Polakami a Ukraińcami układało się znakomicie. Ci ludzie odwiedzali się nawzajem, pożyczali sobie różne rzeczy, użyczali sobie studni. Skoro na Wołyniu panowała taka sielanka, to dlaczego w 1943 roku ukraińscy sąsiedzi wymordowali polskich? Część Ukraińców była zapewne zastraszona przez UPA, która w drobiazgowy sposób zaplanowała zbrodnię. Przypominam, że ludzie, którzy pomagali Polakom, byli mordowani. Część zabójców chciała wejść w posiadanie należących do sąsiadów przedmiotów. Część była zaślepiona hasłami nacjonalistycznymi. To nie tłumaczy straszliwego okrucieństwa. Rzeczywiście. Znam na przykład relację o tym, jak na oczach matki upowcy obcięli chłopakowi genitalia i wepchnęli je w usta kobiety. Takich historii są tysiące. Tego się nie da wytłumaczyć. Czy ofiary i ich potomkowie są usatysfakcjonowani stanowiskiem, jakie w sprawie ludobójstwa na Wołyniu zajmuje państwo polskie? Nie. Są rozgoryczeni i mają poczucie, że ta sprawa jest przemilczana. Ci ludzie wciąż czekają na jasne potępienie tego ludobójstwa. Na to, aż zło zostanie nazwane po imieniu. Tej sprawy nie można poświęcać na ołtarzu dobrych relacji z Ukrainą. Relacje te będą bowiem dobre tylko wtedy, gdy będą oparte na prawdzie.
Piotr Zychowicz (fragment, "Rz", 11.07.2009)
|