Spis artykułów
(recenzja książki "Bandera - terrorysta z Galicji" Wiesława Romanowskiego) Stanisław Srokowski Kim był Bandera? Symbolem zbrodni i okrucieństwa, wyrachowanym, zimnym i bezwzględnym mordercą, czy też nieudolnym przywódcą Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów? Właśnie ukazała się nowa biografia, poświęcona tej postaci, a autor, Wiesław Romanowski, chce nas przekonać, że przesadzamy z tym Banderą. Wcale nie był takim potworem, jak go rysuje polska historiografia. Owszem, jawił się, jako terrorysta, ale dość miernej postury. I w ogóle to dość mierny i chuchrowaty człeczyna. "Targała nim masa sprzeczności, prowadził krótkie, burzliwe życie w podłych czasach". A my się czepiamy, że wyrzynał w pień Polaków, Ormian, Czechów, Cyganów, a nawet samych Ukraińców, którzy mu się sprzeciwiali. Przesadzacie z tymi oskarżeniami, woła autor. Zbyt demonizujecie tę postać, powiada. I by uczłowieczyć go, ocieplić jego wizerunek, każe się nad nim rozczulać, ponieważ po wojnie był zabiedzonym, godnym ubolewania, emigrantem w Monachium, "sam sobie robił zakupy, sam też gotował", a w dniu, kiedy inny ukraiński bandzior szykował na niego zamach, "planował - nawet - robienie konfitur". Co za pracowity, godny szacunku dżentelmen. Tyle poświęceń, a my tego nie doceniamy. W tym opisie Bandera warty jest współczucia i zrozumienia. I taki ma cel książka, oswoić nas z Banderą człowiekiem, a nie z potworem, krwiopijcą, który morduje kobiety, starców i dzieci. A w ogóle, to ten chuchrowaty watażka miał ciężkie życie. Nie dość, że jego zachowanie irytowało żonę, to na karku siedziała mu jeszcze kochanka, która też zapewne ciągle czegoś od niego chciała, słowem, same kłopoty i utrapienia. A zasługuje przecież na nasze wsparcie. Prawdziwe, humanitarne podejście do godnego czci i wiary bohatera. Ale dość ironii. Sprawa jest poważna. Warto zapytać, czy nowa biografia ( po dociekliwej Edwarda Prusa: "Stepan Bandera 1900-1959. Symbol zbrodni i okrucieństwa") pogłębia naszą wiedzę o ukraińskim przywódcy, czy też zamazuje dotychczasowy wizerunek, spłyca go, lub - nie daj Boże - zafałszowuje. Zaiste, zbrodnicza to postać Bandera. I sztandarowa dla ukraińskich środowisk nacjonalistyczno-faszystowskich lat trzydziestych i czterdziestych XX w. A także fascynująca dla zwolenników partii Swoboda we współczesnej Ukrainie, którzy stawiają mu pomniki. Ale ważna też dla Polaków, jako symbol ludobójstwa, jakiego dokonały OUN i UPA na Kresach Południowo-Wschodnich w latach 1939-1947. Zanim jednak przejdziemy do dokładniejszej analizy zawartości książki, powiedzmy z całą mocą, choćby ze względu na dwa stwierdzenia, że zasługuje ona na poważne potraktowanie i publiczną debatę. Po pierwsze autor oznajmia w niej jednoznacznie, że na Wołyniu doszło do ludobójstwa, a więc głosi w tym względzie prawdę. Po wtóre, nazywa Banderę faszystą, a nawet więcej: ..."był nazistą, faszystą... bolszewikiem". To mocne stwierdzenia. Idzie o metody walki. Czyta się też tę książkę dobrze. Została napisana przystępnym, klarownym językiem. I tyle byłoby zalet. Dalej zaczynają się schody. Dziwić się należy, że logiczny tok rozumowania, który doprowadził autora do tak gorzkich ustaleń, jak ludobójstwo i faszyzm, równocześnie nie pozwolił mu na uniknięcie wielu niejasności, błędów, a nawet fałszów. Jakież to niejasności, błędy i fałsze? Zacznijmy od tytułu książki: "Bandera terrorysta z Galicji". Nic ten tytuł czytelnikowi, który nie ma pojęcia o tragedii Polaków na Kresach, nie mówi. A laików są miliony. Bo co znaczy "terrorysta z Galicji"? Jaki terrorysta? Polski, rosyjski, niemiecki, ormiański? Przed wojną na Kresach mieszkało blisko 30 nacji. Czy nie warto było od razu powiedzieć "Ukraiński terrorysta z Galicji". Albo zgodnie z prawdą: "Bandera, ludobójca z Galicji". Dlaczego autor tego nie powiedział? Poprawność polityczna mu zabroniła? A z jakiej Galicji? Hiszpańskiej, dawnej prowincji rzymskiej, Nowej Galicji , terytorium w Ameryce Środkowej? Następne pytanie wiąże się z ostatnią stroną okładki. Wydawca, zapewne za zgodą autora, stwierdza, że Dzierżyński i Bandera... "wychowani w fanatycznie katolickich rodzinach, ulegli złudzeniu, że radykalnymi metodami mogą zbawić świat". Autor narzuca nam jednoznaczną interpretację, że źródłem zbrodniczej działalności obu morderców był fakt, iż obaj pochodzili z "fanatycznie katolickich rodzin". Zadziwiająca konkluzja! Rzecz w tym, iż w katolickim Dekalogu, ani w żadnych innych Księgach Świętych, nie ma ani słowa o mordowaniu niewinnych ludzi, zaś czarno na białym jest napisane: "Nie zabijaj!". Czyżby autor chciał się tą oryginalną sugestią wpisać na listę tak modnych ostatnio ataków na Kościół i religię. Dalibóg, w żaden sensowny sposób inaczej się nie da tego akapitu wytłumaczyć. Przynosi on więcej szkody niż pożytku. Można by równie dobrze powiedzieć o obu rodzinach, że były ultra kulturalne. Czy z tego wynikałoby, że ultra kulturalne rodzony prowadzą dla rozwoju hien?! Ale idźmy dalej. Niewiele wiemy o dzieciństwie i dorastaniu Bandery. Nie zadał sobie trudu autor by poszperać w źródłach i pokazać, jakich Bandera miał kolegów w dzieciństwie, w jakich zabawach uczestniczył, jakimi metodami był wychowany. Chciałoby się wiedzieć o jego przyjaźniach, zainteresowaniach, pasjach, kłopotach dojrzewania, konfliktach rodzinnych, atmosferze w domu i szkole, stosunku do nauczycieli, do kobiet, do polskich, żydowskich, niemieckich, czy czeskich sąsiadów, do świata przyrody, literatury i sztuki, piękna, religii, Boga itp.,itd. Niestety, otrzymujemy tylko szczątki informacji. Nie wiemy więc dokładnie, co kształtowało jego osobowość, poza tym, że był chorowity, niskiego wzrostu i dość zamknięty. Gdy sięgnął w 1933 r. po władzę w OUN, natychmiast mistrzem jego stał się Hitler. Jako przewodniczący Krajowego Kierownictwa OUN, osobiście wydawał rozkazy mordowania znanych działaczy życia publicznego, takich jak kurator szkolny Gadomski, wojewoda wołyński, Józefski, czy Ukraińcy niepodporządkowujący się jego zbrodniczym działaniom. W sumie zlecił około 20 mordów i kilkanaście zamachów. W jednym z takich zamachów (15.06.1934 r.) zginął polski minister spraw wewnętrznych, Bronisław Pieracki. Zabity został też poeta i dyrektor gimnazjum ukraińskiego we Lwowie, Iwan Babij, wielce zasłużony dla rozwoju kultury obu narodów. Jak się na kogoś Bandera uwziął, nie było litości. Być może w ogóle nieznane mu było uczucie litości. Biograf powiada bowiem, że gdy był dzieckiem, dusił koty, a później znęcał się nad swoją żoną, bił ją i terroryzował. Musiało więc być w nim coś z sadysty od samego początku. Był mściwy i bezwzględny. Z pozoru niewinny, drobny, kruchy, chorowity, niskiego wzrostu (159), zapewne z kompleksami, na zewnątrz pokazywał jednak spryt, bezwzględność i siłę. Zachwycony hitlerowską "nocą długich noży", przeprowadzoną z 29 na 30 czerwca 1934, w czasie której bojówki Hitlera wymordowały jego przeciwników, zabijając 77 osób, a być może nawet 400, zachwycony więc tą akcją, Bandera uruchomia w 1935r. podobny system pozbywania się konkurentów. I we własnych szeregach rozlicza się z oponentami. W wyniku czystki, giną nawet ukraińscy gimnazjaliści i studenci. Biograf wprawdzie wspomina o inspiracjach, ale nie wydaje się przywiązywać do nich większego znaczenia. Nie wyciąga wniosku, iż od samego początku swojej działalności Bandera ujawnia cechy mordercy, prymitywnego, choć sprytnego zabójcy. A przecież aż się prosi, by dokładniej zbadać każdy z osobna z tych przypadków i sprawdzić, czy te sadystyczne skłonności nie miały wpływu na jego późniejsze zbrodnicze decyzje. Tak, czy inaczej, otoczenie Bandery miało znakomity przykład, jak sobie radzić z przeciwnikiem. Podstępnie niszczyć, zabijać, mordować. Niepotrzebne były dodatkowe deklaracje i polityczne posłannictwa, wystarczyła praktyka terroryzowania, budowanie wizerunku silnej, pozbawionej skrupułów władzy, która potrafi zasiewać tylko strach i przerażenie. I właśnie strach i przerażenie stały się tą energią napędową, ku której zmierzał Badera. W następnych latach staje na usługach Rzeszy, współpracuje z niemieckim wywiadem, działa przeciwko II RP. Romanowski jednak Banderę pomniejsza, osłabia jego siłę, degraduje znaczenie, jakby chciał powiedzieć, że to wytwór naszej, polskiej wyobraźni, a nie konkretny, groźny watażka. Ale prawda jest inna. To okrutny potwór. Nikt go z Polaków nie mitologizuje. Bandera był potworem żądnym krwi. Świadczą o tym fakty, straszliwe mordy, których ofiarami padło ok. 200 tyś. Polaków. Ale Romanowski nie osadza biografii Bandery w rzekach krwi, w kłębach dymów, w krzykach rozpaczy, w statystykach rzezi. Nie pokazuje koszmaru zbrodni, spalonych żywcem w tysiącach domów i stodół niewinnych ludzi. Pokazuje go, jako nieudacznika, który "nie podejmował decyzji". Ale żadne łagodzenie jego wizerunku nic nie zmieni. Bandera podejmował decyzje. I to wielokrotnie, by przeciwników mordować. A Polacy byli dla niego przeciwnikami. Także dzieci w łonie matek, które jego bojowcy wyrywali z brzuchów. Niepotrzebnie więc Romanowski fałszuje jego obraz. 13.01.1936 r. skazany zostaje na śmierć za przygotowanie zamachu na ministra B. Pierackiego, ale na podstawie amnestii sąd zamienia mu karę na dożywotnie więzienie. W tym miejscu też mamy dużą lukę w jego życiorysie. Nie wiemy, co się z nim dokładnie działo między 1919-1936 r. 17 lat pustki. Wprawdzie dowiadujemy się nieco o dramatycznej historii rodziny, aresztowaniu i rozstrzelaniu przez NKWD ojca, aresztowaniu i wywózce na Sybir sióstr, o śmierci dwu braci, zabranych przez Gestapo. Być może te straszne chwile wstrząsnęły Banderą, wpłynęły na jego morderczy instynkt. Aż się prosi, by poświęcić im więcej uwagi, ale autor prześlizguje się nad tematem. Dowiadujemy się tylko z pisma, które sam napisał, starając się po wojnie o wyjazd do Ameryki, że wyrastał " w atmosferze ukraińskiego patriotyzmu i żywej, narodowej, kulturalnej i społecznej ukraińskiej tradycji". Ciekawe i ważne stwierdzenie. Wynika z niego, że w okresie dzieciństwa i pierwszej młodości nikt go w II RP nie prześladował, a rodzina w pełni czerpała wartości z ukraińskiej tradycji. Można by tylko zapytać, czy owa ukraińska tradycja kazała mu później mordować? W latach 1936-1937 Bandera i czołowe struktury OUN ściśle współpracują z wywiadem Hitlera. To ma znaczenie dla późniejszych losów przywódcy OUN. Gdy Niemcy napadają 22.06.1941 r. na ZSRR, Bandera będący już wcześniej (1940 r.) po rozłamie w ruchu nacjonalistycznym, przewodniczącym własnej frakcji OUN(b) i żelazną ręką rozprawiający się konkurentami, gdy więc Niemcy napadają na ZSRR, Bandera tworzy marionetkowy rząd ukraiński, ale szybko zostaje wraz z całą przyboczną kamarylą przez policję niemiecką aresztowany i osadzony w więzieniu w Spandau, a potem w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen. Hitler wydał rozkaz, powiadając do Himlera: "Zrób porządek z tą bandą". Na nic nie przydało się przyklejanie do III Rzeszy. Niektórzy historycy umniejszają rolę Bandery w aktach ludobójstwa, twierdząc, że skoro w latach 1941-1944, a więc wtedy, gdy trwały największe zbrodnie OUN/UPA, Bandera znajdował się w niemieckim obozie koncentracyjnym, nie można go obciążać żadną winą. Autor biografii także wydaje się przechylać ku takiemu stanowisku, jakby nie rozumiał, że Bandera nadal był najważniejszym autorytetem dla faszyzujących środowisk ukraińskich. A wcześniejsza cała jego działalność terrorystyczna, podporządkowana była likwidacji Polaków na polskich ziemiach kresowych. Mordował i siał strach. I teraz za jego przykładem i z jego imieniem na ustach szli ukraińscy chłopi z siekierami na ramionach obcinać głowy polskim sąsiadom i wyrywać z łona matek nienarodzone dzieci. A poza tym, znajdując się w odosobnieniu, nie tracił kontaktu ze swoim środowiskiem, z przywódcami OUN i UPA, mógł z nimi konsultować i uzgadniać decyzje polityczne i wojskowe. Nie znosił katuszy ciemnych cel i surowych rygorów więzienia. Osadzony w wydzielonej części Sachsenhausen, przygotowanej dla osób uprzywilejowanych, kontaktował się ze swoim zapleczem politycznym, pisywał listy, mógł otrzymywać paczki, prowadził poufne rozmowy o zacieśnianiu współpracy z niemiecką Rzeszą, otrzymywał bieżącą prasę i wiedział, co się dzieje na zewnątrz, w jaki sposób OUN i UPA mordują Polaków. Twierdzenie więc, że nie miał wpływu na bieg wydarzeń jest fałszywe. Ani razu się nie sprzeciwił ludobójstwu. Ani razu nie zaprotestował. Zgadzał się na rzezie i popierał je z całą mocą, akceptując działania OUN i UPA. Ale Romanowski tego nie akcentuje, nie wybija na pierwszy plan, jakby chciał chronić Banderę. Nie pisze, że zwiadowcy i łącznicy Bandery, za cichą zgodą niemieckich strażników, wychodzili z obozu i kontaktowali się z dowódcami OUN i UPA. Jego pomocnicy, Łebed i Szuchewycz "Czuprynka" żądają "likwidacji Lachów". Bojowcy idący z widłami i siekierami na polskie wsie śpiewają podniosłe pieśni: "Bandery duch nas wede" i "Ukraina, ridna maty, budem byty i rizaty". Jakoś u autora książki nie znajduję takich haseł. Osłania Romanowski Banderę przed całą prawdą. Najlepszym dowodem na pozory jego aresztu są słowa Himmlera, które wypowiedział, gdy Bandera już w trakcie pobytu w obozie, uskutecznił porozumienie między OUN/UPA a Abwehrą i mógł być zwolniony. A słowa te brzmiały: "Odpadła potrzeba waszego wymuszonego sytuacją przebywania w fikcyjnym areszcie... Rozpoczyna się nowy etap naszej współpracy...". I pod koniec 1944 r. Bandera wyszedł z odosobnienia, zamieszkał w podarowanej przez Niemców wygodnej willi, a później przedostał się do Krakowa i stamtąd nadal kierował działaniami OUN i UPA, wciąż kolaborując z Niemcami. Tego też Romanowski nie wybija na czoło. Na str. 78 powiada o OUN: "Za główny cel organizacja uznała stworzenie niepodległego... państwa ukraińskiego, obejmującego wszystkie etniczne ukraińskie ziemie od Przemyśla po Kaukaz"... . Autor się nie zająknie, by skomentować ten fragment. By spytać, a od kiedy to Przemyśl był etnicznie miastem ukraińskim? Czyżby nie czytał kronikarza ruskiego, Nestora, który zapisał w swoich kronikach: "W roku 981 poszedł Włodzimierz ku Lachom i zajął grody ich, Przemyśl, Czerwień i inne..., które są i do dziś dnia pod Rusią." Czyje więc były pierwotnie Grody Czerwieńskie? Zupełnie poddaje się Romanowski historiografii ukraińskiej, przyjmując jej punkt widzenia, kiedy mówi o jakiejś "wojnie polsko-ukraińskiej", której kulminacją było ludobójstwo na Wołyniu. Ślepo, bezrefleksyjnie idzie krok za krokiem śladami ukraińskiego historyka, Wołodymyra Wiatrowycza, który od lat dowodzi, że "polsko-ukraiński konflikt na Wołyniu w czasie II wojny światowej miał charakter wojny". Romanowski powiela jego myśli. A przecież rzetelni historycy już dawno rozprawili się z tą polityczną agitacją. Kto wydawał wojnę Banderze, Szuchewyczowi, Łebediowi, czy Kłaczkiwskiemu, gdy wycinali w pień polskie wsie? Polacy? Rząd polski? AK? Toczyła się wtedy jakaś wojna między Ukraińcami a Polakami? Wojna o Lwów i ziemie Małopolski Południowo - Wschodnie zakończyła się polskim zwycięstwem w 1919 r. I ziemia ta po 123 latach niewoli powróciła na mocy międzynarodowych traktatów do Rzeczypospolitej. Dlaczego więc Romanowski przedłuża listę fałszów? Ukraiński terror i ludobójstwo nie były wojną polsko-ukraińską, tylko jednostronnym aktem agresji i mordów, w których wyniku zdarzały się też polskie akcje odwetowe, ale to już zupełnie inna historia. Wykuwanie pojęcia "wojna 30-letnia", to obrzydliwy, świadomy zabieg propagandowy. Świadomie używa też Romanowski zwrotu: "Wkroczenie Rosji na Zachodnią Ukrainę". "Wspomnienia Polaków z Zachodniej Ukrainy". Z jakiej "Zachodniej Ukrainy"? Ocaleni z rzezi Polacy zostali wygnani ze swojej polskiej ziemi, z Podola, Pokucia i Wołynia. Nie było tam żadnej Zachodniej Ukrainy. A wcześniej Sowieci wkroczyli na polskie Kresy. Po co więc ludziom mącić w głowie. Podobnie, jak w przypadku określeń "Okrutna śmierć Wołynia". Owszem, Wołynia. Ale nie tylko. Bo okrutna śmierć dotknęła setek tysięcy ofiar także na ziemi tarnopolskiej, lwowskiej, stanisławowskiej, poleskiej i lubelskiej. Tam żelazna ręka Bandery też mordowała. Dlaczego więc autor pomniejsza terytorium zbrodni, uporczywie powtarzając za historykami ukraińskimi te fałsze. Próbuje Romanowski narzucić też pogląd, że po " zwycięstwie "Solidarności" uciekinierzy z Małopolski Wschodniej mogli publicznie opowiedzieć o swojej historii"... Znowu nieprawda. Po pierwsze nie mogli. I do dzisiaj nie mogą. Bo nie było i nie ma dla nich dobrej atmosfery w nowej Polsce. Owszem powstało trochę książek, trochę publicystyki, trochę filmów dokumentalnych, ale wszystko pod kontrolą, w niewielkich nakładach. Bez dostępu do wielkich mediów. Bez wejścia z tymi źródłami do szkół i na uczelnie. Nie mówiąc o upokarzaniu i lekceważeniu przez kolejne rządy Kresowian. Nie mogą się doczekać w Warszawie pomnika ofiar ludobójstwa. Nie mogą się doczekać Muzeum Kresowego. A polski Sejm do dzisiaj nie chce podjąć Uchwały o ustanowieniu "11 lipca Dniem Pamięci o Ofiarach Ludobójstwa na Kresach ". Można by tę listę hańby ciągnąć długo. A poza tym, co znaczy "uciekinierzy"? Polacy sami uciekli? Nie lepiej powiedzieć wprost "wygnańcy", "wypędzeni", ale autor znowu się zwija pod czujnym okiem politycznej poprawności. No i te straszne słowa o Banderze: " Może był ideowym przywódcą ruchu, nic ponadto". A setki ofiar? A straszliwe rzezie? To nie on? Już o tym mówiliśmy. Po co to kolejne pomniejszanie jego roli? W imię czego robi to autor? By się podobać ukraińskiej Swobodzie? Równie nieprawdziwe jest zdanie: "Nie jest zasługą Bandery powołanie do życia UPA". Jak to nie jest? W sensie formalnym nie jest, ponieważ zalążek UPA, "Sicz Poleską" stworzył w 1941 r., a nazwał ją w 1942 r. "UPA", ataman, Taras Borowec ("Taras Buba"). Ale w sensie praktycznym, jak najbardziej. Bo to obóz Bandery szybko przejął nad UPA kontrolę i zaprzągł do mordowania Polaków. A Bandera nigdy się temu nie sprzeciwił, choć mógł. Szkoda, że Romanowski nie cytuje listu Bulby do Kierownictwa OUN, w którym ataman nazywa "OUN(b)", organizacją faszystowską i pyta środowisko Bandery, dlaczego go ściga i pragnie odebrać mu UPA. Nawiasem mówiąc, banderowcy zabili Bulbie żonę. Ale skończmy z tymi uwagami. Jest ich szczegółowych dużo więcej. Na rzetelną, prawdziwą biografię Bandery będziemy musieli jeszcze poczekać.
Stanisław Srokowski, 16.02.2013 (www.srokowski.art.pl)
|