Spis artykułów
piszących o wydarzeniach na Wołyniu w 1943 roku (część II) Mieczysław Samborski
7. Kwestia istnienia tego jednego i jedynego rozkazu o wymordowaniu
ludności polskiej na Wołyniu.
W kryminalistyce jest stosowana zasada "nie ma zwłok, nie ma zbrodni". I chyba, ktoś wychodząc z tego założenia skierował uwagę naukowców na poszukiwanie w archiwach tego mitycznego rozkazu i na kwestię problemów z jego ujawnieniem. I najlepiej gdyby był podpisany przez Szuchewycza lub/i Klaczkiwskiego. Już, już "znajdowano" go w tzw. archiwum Łebedzia. Obecnie jest ono w Centrum Badania Ruchu Wyzwoleńczego we Lwowie i nadal czekamy? Na co? Strona polska ze względu na niejednoznaczną procedurę korzystania z niego, niestety nie ma szerszego dostępu tego archiwum. Ale, uważam, iż dziwnym byłby fakt istnienia i podpisania takiego rozkazu. Nikt, o zdrowym umyśle, nie pozostawiłby po sobie takiego dowodu zbrodni. Ten problem przypomina "dokumentowanie" holocaustu na Żydach przez hitlerowców. Też nie ma rozkazu podpisanego przez Hitlera. Jest "protokół z Wannsee", jest "zatwierdzenie ustne" Hitlera i szereg rozkazów niższych instancji, ale tego z jego podpisem nie ma. A to nie znaczy, iż nie było zagłady Żydów. W przypadku ludobójstwa na Polakach na Wołyniu jest podobnie. Wynotowałem z ukraińskiej literatury przedmiotu dziesiątki cytatów z rozkazów o mordowaniu Polaków wydanych przez dowódców niższego szczebla i z narad aktywu ounowskiego. Łączna ich objętość wyraża się ponad 40 tys. "znaków ze spacjami". Szukam wydawcy artykułu, w którym mógłbym je czytelnikom udostępnić. Podsumowując twierdzę, iż takiego jednego rozkazu nie ma i był niepotrzebny nacjonalistom. 8. Podawane przez stronę polską liczby zamordowanych Polaków na Wołyniu do 60. tys. są nieprawdziwe. O tym rzekomo świadczą badania J. Caruka i "ukrywanie przez W. i E. Siemaszków bibliografii. Powinni oni przedstawić ją stronie ukraińskiej do weryfikacji. Tematyką stosunków polsko-ukraińskich w czasie drugiej wojny światowej i po niej zajmowało się m.in. jedenaście seminariów pod wspólnym mianownikiem POLSKA-UKRAINA: trudne pytania odbyte w latach 1996-2001. Ich podsumowanie ukazało się w 2003 r. (Polska-Ukraina trudna odpowiedź. Dokumentacja spotkań historyków (1994-2001). Kronika wydarzeń na Wołyniu i w Galicji Wschodniej (1939-1945), Warszawa 2003). Przypomnę, iż ze strony ukraińskiej wzięli udział m.in. tacy naukowcy jak: W. Serhijczuk, I. Iljuszyn, M. Kuczerepa, J. Isajewycz, B. Zabrowarnyj, Ł. Zaszkilniak, J. Sływka, W. Chanas, H. Buchało, I. Cependa, J. Makar, S. Kulczyćkyj, W. Trofymowycz, J. Caruk, J. Kyryczuk, M. Szwahulak, Mikołaj Siwicki i Bohdan Osadczuk. W sprawie liczby ofiar polskich i ukraińskich doszło do porozumienia obu stron i zapisano na s. 44 wymienionego podsumowania: W oparciu o polskie badania naukowe straty ludności polskiej w latach 1939-1945 z rąk ekstremistów ukraińskich mogły wynieść: na Wołyniu 50-60 tys. osób (...). Próba rewizji tej liczby nie najlepiej świadczy o stronie ukraińskiej: pacta sunt servanda. Władysław i Ewa Siemszkowie w swojej książce (Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, t. I i II) wymieniają na 41. stronach 2534 pozycji w bibliografii. Uważam, to za ewenement, iż posiedli tak ogromną ilość źródeł i co najważniejsze umieli z nich skorzystać. A innym ewenementem jest żądanie udostępnienia tego zasobu stronie ukraińskiej do weryfikacji. Czy uczony ma taki obowiązek, czy taka praktyka jest stosowana na Ukrainie? Wydaje mi się, iż to zadaniem krytyka naukowego jest zgromadzenie odpowiedniej "literatury i na jej podstawie dokonać analizy tekstu krytykowanego. Każde inne zachowanie jest, według mnie, wysoce nieprofesjonalne. Ponadto Siemaszkowe opublikowali swoją pracę jeszcze podczas trwania wymienionego cyklu seminariów. Tajemnicą jego organizatorów pozostanie, nie zaproszenie Siemaszków. Przecież, była to szansa na bardziej szczegółowe poznanie ich warsztatu naukowego, szansa, która została zmarnowana. Przy okazji, ostatnio w obieg naukowy wprowadza się kolejny niezrozumiały synonim, a zarazem nienaukowy termin "ludobójcza czystka etniczna. To sformułowanie jest typu "plusy ujemne. Otóż: Pojęcie czystki etnicznej oznacza według definicji ONZ i Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze "systematyczne zorganizowane, związane z użyciem przemocy i zazwyczaj trwałe wysiedlenie grupy wyodrębnionej na podstawie kryteriów etnicznych lub narodowych" (P. Ther, Ciemna strona państw narodowych. Czystki etniczne w nowoczesnej Europie, s. 15). W związku z tą definicją narzuca się pytanie - czy można ludobójczo wypędzić? Wydaje mi się, że nie. I jeszcze sign off: w województwie wołyńskim, w okresie miedzywojennym, 3.507 kolonistom-osadnikom (tj. 1,15% ogółu liczby gospodarstw rolnych) przyznano 52.464 ha ziemi (tj. 1,52% ogółu liczby hektarów użytków rolnych) i powstało około 220 osad (tj. 3,3% liczby zmieszkałych "osiedli"); na Wołyniu około 60% ofiar polskich było dziełem UPA, 36-38% - z rąk ludności ukraińskiej zorganizowanej przez OUN-SD, a 2-4% to porachunki sąsiedzkie (wyliczenia własne); B. Hudź domaga się dyskusji naukowej z przywołaniem źródeł archiwalnych, jednak nie przeszkadza Mu to w podaniu "z sufitu", iż z rąk polskich zginęło 15-20 tys. Ukraińców. * * * W taki sposób doszedłem do etapu próby wyciągnięcia wniosków podsumowujących. I niezależnie od tego jak sprawę postawimy, to zawsze dochodzę do wniosku, iż Polaków wymordowano za to, że byli Polakami. Pojawia się też argument, iż w sytuacji gdy do tzw. Zachodniej Ukrainy z Bałkanów wejdą wojska alianckie może zostać rozpisany plebiscyt (na wzór rozwiązań po pierwszej wojnie światowej) o przynależności państwowej i dlatego należałoby usunąć stąd Polaków, aby zwiększyć szanse wygrania Ukraińców. Jak na początku pisałem 8% udział ludności polskiej w społeczności wołyńskiej nie mógł w żaden sposób zagrozić wygraniu głosowania. Przy czym nie wiadomo czy aby ludność prawosławna nie wybrałaby tę "niechcianą" Polskę. Ale odwróćmy rolę (bo według strony ukraińskiej, to Polacy terroryzowali) to Polacy zabijają sto tysięcy Ukraińców. Wtedy ich odsetek wzrósłby do 9% i nadal szanse na wygraną byłyby znikome. A priori, przyjęło się, iż na Wołyniu cała ludność ukraińska była jedynie pod wpływem nacjonalistów. Ukraińscy partyzanci komunistyczni i okupant niemiecki mieli być tylko tłem. Okazuje się, iż jej siłę, jak dotąd, nie docenia się. I nie chodzi tu tylko o jej działania dywersyjne czy zbrojne, ale i o jej możliwości pozyskiwania ludzi ze społeczności ukraińskiej do swoich oddziałów. A każdy wstępujący do niej, niejako automatycznie, otrzymywał pomoc czy wsparcie rodziny, sprzyjających sąsiadów czy nawet części lub całej wsi. Poza Zgrupowaniami Kowpaka i Saburowa (z końca 1942 r.) większość oddziałów ukraińskiej partyzantki komunistycznej zjawiało się na Wołyniu w szkieletowych strukturach kadrowych. Tutaj rozrastały się nawet do kilkutysięcznych Zgrupowań. Czasami nie trzeba było nawet takich "zaczątków". Na przykład taki Anton Brinski utworzył od podstaw od marca 1943 r. dwa Równieńskie Zgrupowania Partyzanckie liczące nie mniej niż 2700 partyzantów. Od początku powstały na Wołyniu m.in. Zgrupowania: Artiuchowa, Taratuty, Szitowa, Skubki, Ołeksenki, Szyszko, Oduchy, Begmy, Iwana Fiedorowa i Iwanowa. Według moich wyliczeń na Wołyniu w 1943 r. działało 29 ukraińskich komunistycznych Zgrupowań Partyzanckich liczących 34 397 ludzi w tym 18.743 Ukraińców i 1.143 Polaków (na podstawie: "Ukraińska partyzantka 1941-1945" W.A. Smolij i in.). Podkreślam, iż pozyskano do nich aż 18.743 Ukraińców z Wołynia. Dla porównania podam, iż "UPA Klaczkiwskiego" w okresie szczytowym (sierpień 1943 r.) liczyła nie więcej niż 7.800 ludzi i około 10-12 tys. na "zapleczu" (kierowanym przez Rostysława Wołoszyna). Oczywiście przez ich szeregi przewinęło się zapewne "drugi raz tyle" Ukraińców (następował ubytek z powodu śmierci, dezercji, chorób, itp). Jednak cyfra ponad 18 tys. Ukraińców pozyskanych przez ukraińską partyzantkę komunistyczną mogła zmienić całkowicie postawę ludności ukraińskiej i jej stosunek do nacjonalistów. Przyjrzyjmy się "ofercie" upowców dla niej. Stanowiska w administracji okupacyjnej wymagały jakiego takiego wykształcenia, zdawać "kontyngenty" było trzeba bo za zgromadzenie ich odpowiadał ukraiński "starosta" wsi, a ochrona przed ukraińską partyzantką komunistyczną nie była potrzebna. Nacjonaliści, jak słusznie zauważył Iljuszyn w przywoływanym już artykule, mogli zaofiarować "przydział" ziemi, przede wszystkim po wymordowanych lub wygnanych do miast Polakach. Ponieważ ekspansja ukraińskiej partyzantki komunistycznej na dobre rozpoczęła się od przełomu wiosny i lata 1943 r., to i fala zabójstw ludności polskiej wzrosła, bo trzeba było zapobiec "rekrutacji" do niej poprzez możliwość zaproponowania jeszcze więcej majątku ruchomego i ziemi po Polakach. Tak więc jednym z czynników taktycznych zabójstw Polaków na Wołyniu mogła być rywalizacja między nacjonalistami i komunistami (reprezentowanymi przez Ukraińców będących partyzantami komunistycznymi) o względy ludności ukraińskiej. I znowu dochodzimy do kategorii "proporcje". Wydaje mi się, iż ludność ukraińska w większym stopniu pomagała swojej partyzantce komunistycznej, w składzie której było ponad 18 tys. Ukraińców niż polska 1.100 polskim partyzantom. I wytykanie Polakom, na przykład przez Iljuszyna, obecności 2 tys. Polaków w partyzantce komunistycznej jest, powiem to znowu nieuczciwe naukowo. Podsumowując mogę stwierdzić, iż podstawowymi przyczynami masowych zabójstw Polaków na Wołyniu było to, iż byli Polakami i przeszkadzali wszystkim stronom konfliktu. Pogląd, iż społeczność ukraińska na Wołyniu była całkowicie zindokrynowana przez nacjonalistów jest nieprawdziwy. Uważam, iż równorzędne wpływy w 1943 r. miała ukraińska partyzantka komunistyczna. Tak więc obok podsycanej skutecznie przez nacjonalistów z OUN wrogości do Polaków równie ważne znaczenie mogła mieć rywalizacja o przychylność ludności ukraińskiej między nacjonalistami i komunistami reprezentowanymi przez Ukraińców z partyzantki komunistycznej. I dlatego ludność polska stała się jej ofiarami.
Mieczysław Samborski ("Nasze Słowo" nr 24, 16.06.2013)
|