Spis artykułów
Metropolita i zbrodniarze

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski


    Arcybiskup Andrzej Szeptycki

    Proces beatyfikacyjny Andrzeja Szeptyckiego to jedna z najbardziej kontrowersyjnych spraw w Kościele katolickim.

    Sprawcami ludobójstwa dokonanego na Kresach Wschodnich nie byli islamscy radykałowie czy ateiści wychowani w komunistycznym duchu, ale z dziada pradziada chrześcijanie. Ci z Wołynia należeli do Cerkwi prawosławnej; natomiast ci z Galicji do Kościoła katolickiego obrządku greckokatolickiego. Pozostawiając na potrzeby innego opracowania sprawę Cerkwi, która w tym czasie była mocno zacofana, trzeba zadać kilka pytań pod adresem bratniego obrządku katolickiego. Tym bardziej że miał on wówczas ogromny wpływ na całą mniejszość ukraińską w Polsce, a w jego duchu wychowali się najważniejsi ideolodzy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, z których część była nawet dziećmi unickich księży. Zasadnicze pytanie dotyczy postawy arcybiskupa Andrzeja Szeptyckiego. Pochodził on z arystokratycznej rodziny rusińskiej, która swego czasu spolonizowała się, przechodząc z obrządku wschodniego na rzymski. Jego dziadkiem był Aleksander Fredro, a bratem polski generał Stanisław Szeptycki. Jednak przyszły arcybiskup przeszedł z kolei na obrządek greckokatolicki (co jednoznaczne było z wyborem narodowości ukraińskiej). Był on człowiekiem bardzo wykształconym, znającym kilka języków. Utrzymywał zażyłe kontakty z wieloma wybitnymi polskimi duchownymi, w tym też ze św. Bratem Albertem, o którym napisał wspomnienia.

    W ciągu 45-letniej posługi biskupiej dał się on poznać jako gorliwy duszpasterz, mający nieocenione zasługi dla rozwoju życia religijnego. Jego tragedią były jednak fatalne wybory polityczne. Można go zrozumieć, że w 1918 r. wraz z księciem Wilhelmem Habsburgiem, zwanym "Wasylem Wyszywanym", próbował na Kresach utworzyć "Samostijną Ukrainę". Jednak popieranie nacjonalistów ukraińskich, szkolonych za niemieckie pieniądze, a także moralne wsparcie udzielone Adolfowi Hitlerowi było ogromnym błędem. Jego poczynania ilustruje następujący zapis w jednym z pamiętników: "Arcybiskup Andrzej Szeptycki zarządził modły dziękczynne we wszystkich cerkwiach archidiecezji w niedzielę 6 lipca 1941 r. za wyzwolenie Ukrainy i w intencji zwycięskiej hitlerowskiej armii. Sam takie nabożeństwo odprawił w katedrze św. Jura. (...) Z kolei, gdy Niemcy zdobyli Kijów, wysłał gratulacje do Hitlera".

    Błędem było też wspieranie zbrodniczej Dywizji SS "Galizien", która za zgodą metropolity swoje powstanie świętowała w katedrze we Lwowie. Mszę św. celebrował wówczas biskup Józef Slipyj (późniejszy kardynał). Z kolei 12 księży unickich zostało mianowanych kapelanami owej formacji. Duchowni ci, choć powinni bronić ludzkiego życia, nie przeciwstawili się swoim "owieczkom", gdy te dokonywały masowych mordów na Polakach i Żydach. Z kolei zachowane do dziś zdjęcia mszy św. polowych, na których krzyż otoczony jest swastykami i znakami SS, szokują do dziś. Prawdziwą tragedią było także "kapelaństwo" w oddziałach UPA niektórych księży unickich, którzy nie tylko święcili narzędzia zbrodni i do mordów zachęcali, ale i mordami tymi wręcz kierowali (takie drastyczne przypadki opisuję w najnowszej swojej książce). Trzeba jednak zaznaczyć, że nie wszyscy księża uniccy ulegali nacjonalistycznemu zaczadzeniu. Byli bowiem tacy, którzy pomagali Polakom i płacili za to wysoką cenę. Przykładem jest ks. Serafin Horosiewicz, który za tę pomoc został przez banderowców spalony żywcem. Wspomnieć też trzeba brata metropolity, o. Klemensa, który w swoim greckokatolickim klasztorze ukrywał żydowskie dzieci, w tym Daniela Rotfelda, późniejszego ministra spraw zagranicznych III RP.

    Szeptycki próbował wprawdzie przeciwstawić się rozpętanemu przez UPA ludobójstwu, ale jego list pasterski "Nie zabijaj" nie odniósł skutku. Był on bowiem przydługawym wykładem teologicznym, w którym ani razu nie padły słowa o mordowanych Żydach i Polakach. Z kolei rozdział pt. "Zabójstwo brata współobywatela" nacjonaliści ukraińscy od razu tłumaczyli, że takim bratem nie jest z pewnością ani Żyd, ani Lach. Morderstwa na tych ostatnich metropolita potępił dopiero po wkroczeniu Armii Czerwonej. Popełnij jednak wtedy jeszcze jeden błąd, wysyłając kolejny list hołdowniczy, tym razem do Józefa Stalina, w którym dziękował mu za przyłączenie Lwowa do ZSRR. Wiernopoddańczość nic jednak nie dała, bo Sowieci wkrótce rozbili struktury obrządku greckokatolickiego i uwięzili jego biskupów, wykorzystując jako pretekst kolaborację z nazistami niemieckimi. Metropolita zmarł w listopadzie 1944 r. Na liturgii pogrzebowej, rzecz znamienna, obecna była kompania Armii Czerwonej. Umierając, był arcybiskup świadkiem katastrofy swoich planów politycznych. Najbardziej szokujące jest jednak to, że jego wątpliwa postawa w czasie wojny nie przeszkadza obecnym władzom obrządku starać się od 1958 r. o... beatyfikację metropolity, co wywoluje zrozumiałe protesty nie tylko rodzin pomordowanych. Te kontrowersje trwają do dziś.

    Na koniec jeszcze jedno pytanie, tym razem dotyczące wychowania w ukraińskich seminariach duchownych. Kiedyś bowiem pytałem greckokatolickich kleryków o mordy na Wołyniu. W odpowiedzi usłyszałem, że była to "wojna polsko-ukraińska", a wszystkiemu winni byli Niemcy, Polacy i Rosjanie, którzy przez wieki okupowali ruskie ziemie. UPA zaś, według moich rozmówców, walczyło nie tylko w obronie Ukrainy, ale i w obronie obrządku greckokatolickiego. Jeżeli tak uważa przynajmniej część ukraińskich duchownych, to ich obrządek jest po raz kolejny w swej historii na zakręcie. I to na nadzwyczaj niebezpiecznym.

    "Gazeta Polska", 27.08.2008

Powrót do strony głównej serwisu "Wołyń naszych przodków" www.nawolyniu.pl