Spis artykułów
Paweł Dybicz Okolice Lubyczy Królewskiej (pow. Rawa Ruska, woj. lwowskie), 16 czerwca 1944 r., ofiary napadu UPA na pociąg.
Gdyby rzezi wołyńskich dokonali Rosjanie, to w każdym miasteczku byłby
pomnik upamiętniający ofiary. Dotychczasowa polityka "Broń Boże nie urazić
Ukraińców" właśnie ponosi klęskę. - Zbrodnie Ukraińców na Kresach nie były
czystkami, ale zbrodniami ludobójstwa, ponieważ dążono do wymordowania
całej ludności polskiej, a nie do jej wypędzenia. Nacjonaliści chcieli
niezależnej Ukrainy, ale bez innych narodowości, przede wszystkim Polaków
- podkreśla Ewa Siemaszko, współautorka fundamentalnej monografii "Ludobójstwo
dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945".
I dodaje: - Pastwienie się nad ofiarami wynikało z nienawiści, jaką wywołała
OUN odpowiednią propagandą. Na Wołyniu były najlepsze warunki do zorganizowania
bojówek UPA i zrealizowania planu eksterminacji Polaków.
Choć od II wojny światowej minęło już kilkadziesiąt lat, wielu Polaków nadal walczy o upamiętnienie rzezi na Kresach - dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów. Ocenia się, że w wyniku ich zbrodni zginęło ok. 200 tys. osób. Te ofiary chce upamiętnić Kresowy Ruch Patriotyczny (Porozumienie Organizacji Kresowych i Kombatanckich). Ruch wnosi też o ustanowienie 11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian. Data nie jest przypadkowa, 11 lipca 1943 r., w apogeum rzezi, wymordowano na Wołyniu ponad 15 tys. osób z ponad 160 wiosek. KRP walczy o to od lat i niewiele z tego wynika. Tylko w poprzedniej kadencji Sejmu trzykrotnie wycofano z porządku obrad zgłoszony i zaakceptowany przez wszystkie kluby oraz prezydium Sejmu projekt uchwały w sprawie ustanowienia dnia pamięci. Długo można by wymieniać powody, dla których do ustanowienia nie doszło, jednym z nich okazała się wizyta ukraińskiego prezydenta, któremu nie chciano robić przykrości. W tym roku Kresowianie łudzili się, że Sejm ustanowi ów Dzień Pamięci, były nawet projekty stosownej uchwały. Niestety, marszałek Ewa Kopacz nie wstawiła tego punktu do porządku obrad, a posłowie ograniczyli się do uczczenia ofiar rzezi minutą ciszy. Polityka przemilczania O ile można zrozumieć, że w Polsce Ludowej w imię internacjonalizmu oficjalnie nie mówiono o rzeziach wołyńskich ani nie planowano ich upamiętnić, o tyle w III RP jest to już niepojęte. Wydarzenia na Wołyniu w podręcznikach szkolnych traktowane są zdawkowo, przypominają je tylko niektóre media. Celowa polityka przemilczania jest pochodną tego, że uznajemy - my jako państwo - że Ukraina jest naszym strategicznym partnerem (czytaj: w naszym antyrosyjskim nastawieniu) i w imię tego trzeba zapomnieć o bolesnej przeszłości. Są też inne powody takiego zachowania polskich władz i elit. Trzeba otwarcie powiedzieć, że gdyby rzezi wołyńskich dokonali Sowieci (czyli Rosjanie), pomnik ofiar byłby w każdym miasteczku, a tablice pamięci w każdym kościele. Biskupi odprawialiby uroczyste msze, a twórcy zapełniali półki literackimi i dokumentalnymi opisami wydarzeń. Ponieważ jednak rzezie wołyńskie nie wpisują się w antyrosyjską politykę uprawianą głównie przez działaczy prawicy i realizatorów tzw. polityki historycznej, mamy zmowę milczenia i hańbiący pamięć ofiar spektakl z torpedowaniem wszelkich prób upamiętnienia tamtych wydarzeń. To, co w tej sprawie się dzieje, hańbi całą elitę polityczną, która uciekała się do nieczystych posunięć, byle nie przyjmować uchwały potępiającej zbrodnie na Kresach. Byle nie uznawać ich za ludobójstwo. Takie określenie zbrodni wołyńskich jest ze wszech miar uzasadnione i tylko strachliwość polityków i wielu uczonych powoduje, że owych rzezi nie nazywa się tak, jak na to zasługują. Przez lata tylko nieliczni ujmowali się za ocalonymi, podnosili ich krzywdy i przypominali o okrucieństwie, którego doświadczyli. Ci, którzy zginęli, i ci, którzy ocaleli, w ogromnej większości byli chłopami. Ich lokalnych przywódców i przewodników przed latem 1941 r. NKWD wywiozła na Sybir. Ofiary katyńskie to ludzie wykształceni, oficerowie pochodzący z rodzin o ponadprzeciętnym poziomie wykształcenia. O uwiecznienie pamięci bliskich rodziny katyńskie potrafiły zadbać. To oczywiście współgrało z antyradzieckim, potem antyrosyjskim nastawieniem wielu polityków, dla których Katyń jest mitem założycielskim III RP. Wyrażając należny szacunek ofiarom zbrodni katyńskich (ponad 21 tys. osób), trzeba też powiedzieć, jakkolwiek makabrycznie to brzmi, że miały one szybką śmierć. Strzał w tył głowy. Ofiary zbrodni wołyńskich w ogromnej większości mordowano w bestialski sposób, bez względu na ich wiek. Opisy tych czynów są przerażające, toteż musiały się wryć głęboko w pamięć ocalonych. - Dotychczasowa polityka "Broń Boże nie urazić Ukraińców" właśnie ponosi klęskę - mówi Jan Niewiński, przewodniczący Kresowego Ruchu Patriotycznego i komitetu budowy pomnika pomordowanych. - Politycy, z wszystkimi bez wyjątku prezydentami Polski, bali się słowa ludobójstwo, postępowali tak, jakby nie chcieli przyjąć do wiadomości, że banderowcy mordowali nie tylko Polaków, ale wszystkich, którzy na tamtych terenach mieszkali, a nie byli Ukraińcami - Żydów, Rosjan, Czechów, Ormian, Romów. Ukraińscy nacjonaliści mordowali również swoich współbraci - innych Ukraińców, których podejrzewali, że im nie sprzyjają bądź sympatyzują z Polakami i nie przyłączą się do mordów. Według danych niezależnych profesorów Poliszczuka i Masłowskiego banderowcy zamordowali ponad 80 tys. Ukraińców. Gorący kartofel Dla polityków i ich doradców Kresy i Ukraina są jak gorący kartofel. Podobnie jak środowisko Kresowian. Oni sami, jak i przypominane przez nich zbrodnie, mają szkodzić stosunkom polsko-ukraińskim oraz relacjom Unii Europejskiej z Ukrainą. To błędne podejście. Nikt rozsądny w Polsce nie obwinia za rzezie wołyńskie całego narodu ukraińskiego. Nawet ci, którzy przeżyli tamtą gehennę, posługują się określeniem zbrodnie OUN i UPA lub zbrodnie banderowskie. W PRL rzezie wołyńskie nie mieściły się w założeniach ideologicznych,
bo naruszałyby zasadę internacjonalizmu. Ale trzeba wiedzieć, że w tejże
Polsce Ludowej zaczęto gromadzić i opracowywać materiały, relacje i wspomnienia,
bez których trudno byłoby sobie wyobrazić np. znakomitą książkę Ewy i Władysława
Siemaszków "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności
polskiej Wołynia 1939-1945". U schyłku Polski Ludowej zebrano już pokaźny
materiał naukowy i dowodowy, dokumentujący ludobójstwo banderowców. Takie
źródła i opracowania nie powstawały na podstawie oficjalnej decyzji władz.
To były oddolne inicjatywy ludzi nauki, na które władza przymykała oko.
Gdy po odzyskaniu niepodległości na Ukrainie coraz silniejsi stawali się nacjonaliści i zaczęły rosnąć obeliski, krzyże itp. upamiętniające Ukraińską Powstańczą Armię, w Polsce dominowała zasada "nie drażnić Ukraińców". Na szczęście znalazła się grupa ludzi, którzy przy związku żołnierzy AK wysunęli ideę uczciwego upamiętnienia rzezi na Kresach. Najpierw Forum Organizacji Kombatanckich, a potem Kresowy Ruch Patriotyczny powołały komitet budowy pomnika. - Ale wśród oficjeli nie można było znaleźć nikogo, kto chciałby stanąć na jego czele - mówi płk Jan Niewiński. - Mnie więc powierzono funkcję przewodniczącego. Już od kilkunastu lat to moja droga krzyżowa, bo polskie władze nie chcą dopuścić do odsłonięcia jakiegokolwiek pomnika. Pamiętam, że na jednej konferencji w Radzie Ochrony Pamięci i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik powiedział nam krótko: "Ukraińcy nam nie pozwolą postawić pomnika w Warszawie". Dosłownie przytaczam jego słowa. To powiedział człowiek będący w randze ministra! I wcale nie nieprzychylny środowisku Kresowian. Mimo takiego stanowiska władz kombatanci nie ustają w staraniach o budowę pomnika. Autorem projektu jest prof. Marian Konieczny, twórca m.in. warszawskiej Nike. - Rzeźbiarz zainspirował się otrzymanym ode mnie zdjęciem z wioski Kozowa. Droga wysadzana lipami, po obu stronach do drzew poprzybijane dzieci. A od drzewa do drzewa napis: "Droga do samostijnej Ukrainy" - mówi Jan Niewiński. - Pomnik prof. Koniecznego ma być odlany z brązu, to pięciometrowe rozwarte drzewo, jakby litera V, z postaciami dzieci. Ofiary ze zdjęcia Pomnik pokazuje rzezie w drastyczny, naturalistyczny sposób. Z tego powodu spotkał się z protestem - m.in. Agnieszki Holland i Krystyny Zachwatowicz. Prof. Dariusz Stola i Ada Rutkowska wskazali zaś, że zdjęcie będące postawą projektu pokazuje czwórkę cygańskich dzieci zamordowanych przez matkę w 1923 r., o czym można się przekonać w "Roczniku Psychiatrycznym". Czy wobec tego koncepcja pomnika powinna lec w gruzach? Otóż nie, przypadki tak bestialskiego mordowania dzieci i dorosłych przez ukraińskich nacjonalistów nie były odosobnione, ich ofiary są znane z imienia i nazwiska, toteż zarzut bezpodstawności pomnika jest bezzasadny. A zarzut makabryczności? Czy na świecie nie ma bardzo realistycznych monumentów, czy pomnik ofiar OUN-UPA byłby jedyny? Projekt pomnika pomordowanych przez OUN-UPA po poprawkach, niemający już nic wspólnego ze zdjęciem zamordowanych cygańskich dzieci. O sprawie lokalizacji pomnika, a raczej licznych odmów, też można by napisać wiele. Miał stanąć na placu za Żelazną Bramą, potem na placu Szembeka. Ostatnio, widząc, jakie są z tym trudności, burmistrz Ursynowa Piotr Guział zaoferował wyznaczenie terenu w jego dzielnicy. Doceniając inicjatywę burmistrza Guziała, trzeba napisać, że pomnik powinien stanąć w reprezentacyjnym miejscu stolicy. Nie tylko z uwagi na liczbę upamiętnianych ofiar. Sprawę fotografii powinni wyjaśnić historycy. I nawet jeżeli dowiodą, że to dokumentacja zbrodni z lat 20. ubiegłego wieku, problem upamiętnienia bestialskich mordów nie zniknie. Raczej rozgorzeje na nowo, może nawet ze zdwojoną mocą. Dlatego chyba byłoby rozsądniej, gdyby władze państwowe i stołeczne nie chowały głowy w piasek, lecz przedstawiły swoje stanowisko w sprawie monumentu. Brak takiej opinii będzie można uznać za przejaw politycznego tchórzostwa i strachu przed... Właśnie, kim? Kresowianami? Czy najbardziej przed sobą? Kresowianie ciągle słyszą, że pomnik powinien być formą pojednania polsko-ukraińskiego. Ciekawe, czy te wszystkie pomniki katyńskie, a teraz smoleńskie, nie mówiąc już o miesięcznicach organizowanych przez PiS, zmierzają do pojednania z Rosjanami?
Paweł Dybicz ("Przegląd" nr 30/2012)
|