Spis artykułów
Andrzej Romaniak
Spalona przez UPA wieś Łodzina koło Sanoka. Zdjęcie wykonano 12 września 1946 r. W tych dniach mija kolejna rocznica tragicznych wydarzeń, które rozegrały się niedaleko Sanoka, a o których w myśl dziwnej "politycznej poprawności" i "nie rozdrapywania ran" nie wspomina się ani słowem. Jednak milczenie nie wykreśli ich z ludzkiej pamięci i z zachowanych dokumentów. Wydarzenia te były kontynuacją tego, co działo się na Wołyniu w latach 1943-44, gdzie z rąk nacjonalistów ukraińskich spod znaku OUN-UPA zginęło co najmniej 120.000 Polaków i 80.000 Ukraińców. Tu na ziemi sanockiej od lata 1944 r. odbywało się to samo, tylko na mniejszą skalę. Na terenie byłego województwa rzeszowskiego, w tym i na terenie ziemi sanockiej, dziesiątki wiosek dotknęła zbrodnicza działalność UPA, a o jej ofiarach dziś się nie pamięta, zaś mówienie i przypominanie o nich niby nie służy dobrosąsiedzkim stosunkom z Ukrainą. Jednak prawda nie może być przemilczana. 10 września minie kolejna rocznica napadu UPA na Witryłów, Hłomczę i Łodzinę, gdzie wymordowani zostali niewinni ludzie, których liczba jest doskonale udokumentowana, a personalia znane. Niedawno (6 sierpnia) minęła rocznica mordu dokonanego przez bojówkę UPA pod dowództwem "Burłaki", której ofiarą padło 43 mieszkańców Baligrodu, ale próżno szukać o tym informacji w mediach. Już od lata 1944 r. na terenie obecnego powiatu sanockiego wzmogły działalność bojówki UPA, realizując tu swą zbrodniczą ideologię, napadając na wioski zamieszkane przez Polaków, a także przez Rusinów nie podporządkowujących się rozkazom ukraińskich nacjonalistów. Początkowo działalność ta uchodziła UPA bezkarnie. Teren po przejściu frontu był w dużym stopniu terenem "bezpańskim". W związku z tym obronę przed napadami UPA wzięły na siebie oddziały samoobrony organizowane samorzutnie przez mieszkańców poszczególnych wiosek. Działalność tych oddziałów najczęściej przybierała formę nocnych wart, w których zobowiązany był uczestniczyć każdy mężczyzna. Obrońcami polskiej ludności przed napadami UPA były też partyzanckie oddziały zbrojne, które po zakończeniu wojny nie ujawniły się i pozostały w podziemiu. Na terenie powiatu sanockiego i sąsiednich najbardziej znanym był oddział NSZ pod dowództwem Antoniego Żubryda. Sytuacja zmieniła się po zakończeniu działań wojennych. Na omawiany teren skierowano Wojsko Polskie, którego głównym zadaniem była ochrona ludności przed atakami UPA oraz przeprowadzenie ewakuacji do ZSRR zamieszkujących ten teren osób narodowości ukraińskiej. Od stycznia 1946 r. na rozległym i trudnym południowo-wschodnim terenie ówczesnego województwa rzeszowskiego wzmogły się akcje przeciwko zbrojnym bojówkom UPA prowadzone m.in. przez oddziały 32. i 34. pułku piechoty "ludowego" Wojska Polskiego. Upowcy w odwecie nasilali ataki na polskie wioski i ludność cywilną. Najczęściej napadali późno w nocy, kiedy mieszkańcy spali i nie mieli większych szans na ucieczkę lub obronę. Działalność UPA miała poparcie wśród niektórych wiosek zamieszkanych przez ludność pochodzenia ukraińskiego, jednak poparcie to było często wymuszane terrorem i strachem. Chociaż nie zawsze - były wioski, które dobrowolnie wspomagały działania UPA. W pobliżu Sanoka do takich wiosek należał, położony na prawym brzegu Sanu Ulucz, który był dla UPA doskonałą bazą wypadową; stąd wychodziły ataki na pobliskie miejscowości, a szczególnie te położone na lewym brzegu Sanu. Z Ulucza wywodziło się również wielu członków UPA. 10 września to właśnie z Ulucza wyszedł atak UPA na Witryłów, Łodzinę i Hłomczę. Jak relacjonują świadkowie tamtych wydarzeń, wieczorem 10 września 1946 r. członków samoobrony strzegących Witryłowa zaskoczyła przejmująca cisza na polach i w lesie. Nie było słychać żadnych głosów zwierząt i ptaków. Wydawało się to bardzo dziwne i zwiastowało coś złego. I rzeczywiście ok. godz. 23.30 rozległy się strzały i od strony Sanu rozpoczął się napad na Witryłów, a chwilę później na Hłomczę i Łodzinę. Witryłów, dzięki dobrze zorganizowanej samoobronie, zdołał się obronić i nie został spalony w całości. Spalono jednak 56 domów, zabudowania gospodarcze i zabudowania dworskie pp. Dwernickich. Zamordowano też w okrutny sposób 7 osób: Franciszkę Baran, Kazimierę Dzik, Antoniego Kozłowskiego, Adama Kurzacza, Tadeusza Pelca, Józefa Skrzypskiego i Marię Wituszyńską, a kilka innych zostało rannych. Łodzina i Hłomcza, nie posiadające samoobrony, zostały zupełnie spalone, a kilkunastu mieszkańców w bestialski sposób zamordowano. Obie te wsie były zamieszkane w większości przez Rusinów, lecz wcześniej część z nich wyjechała do ZSRR, a do opuszczonych przez nich domów wprowadziły się rodziny ze spalonych przez UPA wsi. UPA wymordowała zarówno Polaków, jak i Rusinów. Tych pierwszych za to, że byli Polakami, a tych drugich rzekomo za to, że pozwolili innym mieszkańcom wyjechać ze wsi. Lecz najprawdopodobniej była to zemsta za to, że nie chcieli współpracować z UPA. W tym czasie polski oddział wojskowy kwaterował blisko palonych wsi - w Mrzygłodzie - lecz niewiele mógł zdziałać. Banderowcy szczelnie obstawili Hłomczę od strony Mrzygłodu i wojsko nie miało najmniejszych szans przedrzeć się przez gęsty zaporowy ogień. Siły UPA oceniano, chyba przesadnie, na ok. 2000 ludzi. Były to połączone bojówki UPA pod dowództwem "Hrynia", "Jara", "Burłaki" i "Łastiwki". Spaliły one w Hłomczy 90 domów wraz z całym inwentarzem i dwa zbiorniki ropy naftowej w tamtejszej kopalni. Zamordowano 3 osoby: Emila Romana (42 lata), jego córkę - 14 letnią Katarzynę Roman oraz Cecylię Chudzikiewicz (38 lat), której ciało wrzucono do piwnicy palącego się domu. Równie tragicznie napad banderowców przebiegał w Łodzinie. Spalono tu 62 budynki i zamordowano aż 9 osób. Zamordowani zostali: Andrzej Fik (22 lata), Mikołaj Fik (42 lata), Katarzyna Fik (53 lata), Mieczysław Okriak (32 lata), Aleksander Fedyn (55 lat), Mikołaj Sawczak (58 lat), Mikołaj Hołowka (70 lat), Mikołaj Bagan (45 lat) oraz Czesława Solecka (19 lat). Ta ostatnia otrzymała 14 pchnięć bagnetem. W napadzie brało też udział kilku mieszkańców wspomnianego Ulucza, którzy zostali rozpoznani, a wśród napastników byli nawet bardzo młodzi chłopcy. O tamtym tragicznym wydarzeniu zawsze przypominać nam będą wstrząsające fotografie wykonane na drugi dzień po napadzie, które przetrwały do naszych czasów. Przypomnieć dziś o tym należy w imię prawdy historycznej oraz z tego względu, że jesteśmy to winni tym, którzy zostali niewinnie pomordowani, a o których panuje dziś zupełna cisza. Przebaczyć należy, ale nigdy nie możemy zapomnieć. Andrzej Romaniak ("Prawda i pamięć", 7.09.2007) Fotografie: 1,2,3,4 - spalona wieś Łodzina. Zdjęcia wykonano 12 września 1946 r.
|