Spis artykułów
Martyrologia polskich dzieci na Kresach RP 1942-1945

Wybór i opracowanie Lucyna Kulińska[1]

    WSTĘP

    Ta niewielka książeczka opracowana została prawie po sześćdziesięciu latach od najtragiczniejszych bodaj w naszych dziejach wydarzeniach jakim była masowa, ludobójcza akcja dokonana na ludności polskiej Wołynia i Małopolski Wschodniej w latach 1942-1945 przez nacjonalistów ukraińskich. Dotknęła ona bezbronną ludność chłopską województw południowo-wschodniej, kompletnie nieprzygotowaną i zaskoczoną, stąd skutki jej były tragiczne. Nie znamy dokładnej liczby pomordowanych, ale wraz ze zmarłymi w okresie późniejszym od zadanych im ran, zagubionych w czasie panicznej ucieczki, zmarłych od głodu i chorób po lasach i bagnach na których się ukrywali zbiegowie, możemy przypuszczać, że sięga ona 200 tysięcy. Ci, którzy ocaleli, na całe życie pozostali okaleczeni psychicznie i fizycznie, wiele spośród nich w okresie późniejszym ciężko chorowało lub zginęło śmiercią samobójczą. Nie sposób bowiem żyć normalnie mając pod powiekami koszmar z jakim mieli do czynienia. Na wysokości zadania i to do tej pory nie stanęły polskie władze państwowe, usiłujące te straszne fakty tuszować i nie okazywały przez lata pokrzywdzonym ludziom jakiejkolwiek troski czy pomocy.

    Nie chodzi o to by książką tą wywoływać jakiekolwiek zadrażnienia w obecnych bardzo poprawnych stosunkach polsko-ukraińskich, tym bardziej, że jak przekonają się czytelnicy, wiele ocalałych dzieci i dorosłych właśnie litościwym i dobrym sąsiadom - Ukraińcom zawdzięczała swe ocalenie. Nie zmienia to jednak faktu, że milczenie na temat popełnionych 60 lat temu przez nacjonalistów ukraińskich strasznych i masowych zbrodni wydaje się niemoralne i niedopuszczalne. Należy przywrócić pamięci kolejnych nowych pokoleń fakty dotyczące tej zbrodni, głównie jako przestrogę i przypomnienie, że nieukarana zbrodnia prowadzi zawsze do strasznych spustoszeń w społeczeństwie. Faszyzm w wydaniu ukraińskim był wyjątkowo okrutny i czeka od 60 lat na swą Norymbergę, bo jak wiemy zbrodnie ludobójstwa są nieprzedawnialne.

    Na książkę składają się relacje i wspomnienia nieletnich świadków ludobójczych antypolskich akcji, oraz dwa wspomnienia osieroconej matki i ojca, zgromadzone przez Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów. Organizacja ta wydaje od roku 1992, we Wrocławiu periodyk pod tytułem "Na Rubieży". Członkowie Stowarzyszenia dzięki wieloletniej, ciężkiej pracy, mimo braku funduszy i jakiegokolwiek poparcia ze strony władz państwowych i placówek naukowych, zgromadzili ogromne archiwum w którego skład wchodzi ponad dwa i pół tysiąca wspomnień naocznych świadków. Na łamach pisma od wielu lat publikowane są owe wspomnienia lub ich fragmenty.

    O dzieciach Wołynia pisali też z swej cennej pracy państwo Ewa i Władysław Siemaszkowie[3]. Dzieci, najczęściej kompletne sieroty przeżyły potworny wstrząs patrząc na okrutną śmierć swoich rodziców i rodzeństwa, a następnie często ranne ruszały na tułaczkę skazane na samotność i poniewierkę. Niektóre cudem uratowane kilkuletnie maluchy, same docierały do większych miejscowości (np. cytowane przez autorów książki przypadki dwóch dziewczynek z kolonii Czmykos, które dotarły do Lubomla, czy trójki chłopczyków ze wsi Huszyn, które dotarli do Kowla (jeden z nich został po dojściu do celu zastrzelony), co jest wręcz nie do wiary. Dzieci były często trwale okaleczone i zeszpecone na skutek wyjątkowo barbarzyńskich metod zabijania. Traciły mowę na skutek urazu psychicznego, dostawały trwałego rozstroju psychicznego. Najczęściej zostawały więc na całe życie kalekami fizycznymi i psychicznymi.

    Większość z sierot umierała przedwcześnie, nawet wtedy gdy znajdowała jakaś opiekę, na skutek szoku, choroby sierocej, gwałtownego spadku odporności organizmu (nawet drobna choroba potrafiła zabić tak osłabione dzieci). Wiele z nich umierało później po 2-3 latach mimo wysiłku opiekunów. Zabijała je najczęściej gruźlica. Zachowało się wiele relacji rodzin krakowskich, które przygarnęły sieroty kresowe, a potem patrzyły bezradnie jak dzieci te gasną.[4] Kompletne sieroty umieszczano najczęściej w ochronkach i sierocińcach najpierw na terenach wschodnich, a potem także w w Polsce centralnej (np. w Pieskowej Skale pod Krakowem), częścią zajęły się polskie rodziny, niekiedy trafiały do rodzin ukraińskich[5]. I tu i tu ich losy ich były różne. Czasem dostały opiekę i ochronę, czasem zaś wykorzystywano je i poniżano. Najbardziej smutne jest to, że po wojnie nie doczekały się należytej opieki państwa.[6] Zmagając się ze swą tragiczną przeszłością, a często i kalectwem zdane były w zasadzie na siebie. Nikt nie pomyślał o pomocy, rentach i innych niezbędnych formach pomocy. Zapomniano zarówno o nich jak i o ich cierpieniu. Dziś po 60 latach, niestety wielu rodakom pisanie o tym wielkim nieszczęściu, które spotkało Polaków na Kresach, wydaje się nieprzyzwoite i niepotrzebne. Ich męczeństwo złożono na ołtarzu "wielkiej polityki", młode pokolenie nie wie na ich temat praktycznie nic, a i średnie niewiele. Pochylny się więc chociaż my ma chwile nad tym niezawinionym nieszczęściem naszych dzieci, bo jeśli już wszyscy w Polsce uznamy, że wiedza ta jedynie nam przeszkadza w spokojnym konsumowaniu, to w tym momencie przestaniemy być już POLAKAMI...

    Książeczkę tę dedykuję tym wszystkich historykom, którzy wbrew prawdzie i faktom, nie wahają się tę straszną zbrodnię ludobójstwa nazywać enigmatycznie walkami polsko-ukraińskimi i ze wszystkich sił tuszują lub ukrywają bolesną prawdę.

    Lucyna Kulińska "Dzieci Kresów", Oficyna Wydawnicza Echo, Warszawa, 2003

    [1] Dr Lucyna Kulińska jest historykiem i politologiem, adiunktem na Wydziale Nauk Społecznych Stosowanych AGH w Krakowie, autorką 2 tomowej pracy pt. "Dzieje Komitetu Ziem Wschodnich na tle losów ludności polskich Kresów w latach 1943-1947" (tom 2-gi stanowi obszerny zbiór dokumentów), aktualnie przygotowuje do wydania kolejne materiały polskiego podziemia i innych organizacji dokumentujące zbrodnie ludobójstwa dokonane na ludności polskich województw wschodnich.

    [2] Edmund Działoszyński, Puźnicka ballada (fragmenty).

    [3] "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945", Warszawa 2000.

    [4] M.in. relacja pani Krystyny Brzewskiej z Krakowa.

    [5] Dzieci, które ocalały u Ukrainek wspominały, że ukrywały je one przed banderowcami, często z narażeniem swych rodzin, są to przypadki warte najwyższego uznania.

    [6] W moim posiadaniu jest dokument z listopada roku 1946 pracownicy Komisji Ewakuacyjnej ze Lwowa odnaleziony w Zakładzie Ossolińskich (depozyt J. Węgierskiego), który świadczy o tym, że jeszcze po "repatriacji" we Lwowie i na prowincji pozostało co najmniej kilkaset polskich sierot, bez środków do życia i dachu nad głową (ochronki i sierocińce polskie pozamykano), które autorka dokumentu dosłownie zbierała z ulic.


      Motto książki[2]:

      Hen daleko tam na wschodzie
      biała brzoza się schyliła
      Wiatr żałośnie tam zawodzi,
      gdzie zbiorowa jest mogiła.

      Nikt tam świeczki nie zaświeci,
      ani kwiatów nie przyniesie
      Tylko wiatr czasem przyleci
      i zaszumi w głuchym lesie.

      Czemuś Dniestrze taki srogi?
      Czemu nurt twój taki dziki?
      Czemu znikłą wśród pożogi
      ma rodzinna wieś Puźniki?

      Rzeź tam była w czterdziestym piątym roku,
      nocą, trzynastego w lutym
      Trudno zapomnieć tego widoku
      i tych ran po drągu okutym.

      Wiatr tumany iskier wzniecał,
      rozdmuchiwał wciąż płomienie.
      Księżyc wyszedł i oświecał
      otoczoną wieś banderowskim pierścieniem.

      Chaty w ogniu jak pochodnie,
      były świadkiem okrucieństwa.
      Oświetlały ciemne zbrodnie
      straszne orgie i szaleństwa.

      Biegł Jasiński sadem, polem
      po puszystym śniegu ku Sianożętom,
      aż zobaczył, że półkolem
      dalszą drogę mu zamknięto.

      Zaraz mu obcięli uszy,
      żywcem oczy wydłubali.
      Widząc, że się już nie ruszy,
      życie mu "podarowali".

      Biegnie, biegnie kobiecina,
      ale widzi, że nie zdąży.
      lęk już nogi jej podcina
      a panika serce drąży.

      Była blisko już przy plebani
      gdy z trwogi ścierpła jej skóra.
      Drogę banderowcy już odcięli,
      więc pobiegła gdzie figura...

      Matki Boskiej w grocie stała,
      więc rękami ja objęła,
      i tak się uratowała
      cudem Bożym - Honorata.

      I mnie też tam, wtedy siedmiolatka,
      kiedy cała wieś już płonęła,
      na plebanię wtenczas matka
      na ramionach z sobą wzięła.

      Jak ocalić garstkę życia,
      gdy ogień szaleje dookoła?
      Dom wygania precz z ukrycia,
      dziecko z trwogą matkę woła.

      Matki krzyk! ubolewanie!
      banderowiec, w mgnieniu oka sprawnie zdławił,
      długi bagnet wbił do krtani,
      poprzez usta i tak pozostawił.

      Rankiem dziecko zakwiliło
      w martwych ramion matki trupa.
      Siedemdziesiąt ciał to żniwo
      jednej nocy bandy UPA.

      Dziś to są pourazowe -
      makabryczne przypomnienia,
      o których już nie ma mowy
      wśród młodego pokolenia.

      Nie za długo tylko w baśni
      mglisty obraz pozostanie,
      lecz nikt bliżej tej historii nie wyjaśni
      gdy wygasną puźniczanie.

      Kto opisze los sierocy,
      jak jechały dzieci, starcy
      stłoczeni, przez wiele dni i nocy
      po kilka rodzin na kolejowej węglarce.

Powrót do strony głównej serwisu "Wołyń naszych przodków" www.nawolyniu.pl