Spis artykułów
Wołodymyr Pawliw* Weterani Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) niosą portret Stepana Bandery, podczas demonstracji w Kijowie w 2005 roku (fot. Sergiej Dołżenko, PAP).
Prawda o naszych winach i błędach jest nie mniej ważna niż prawda
o naszych cierpieniach - pisze znany ukraiński publicysta Wołodymyr Pawliw.
Stulecie urodzin Stepana Bandery i 80 lat od powstania Organizacji Ukraińskich
Nacjonalistów obchodzi się w Galicji z prowincjonalnym rozmachem. Pomniki
i tablice pamiątkowe dla wodza, billboardy ze zwycięskimi hasłami. Konkursy
dla uczniów i jubileuszowe znaczki dla weteranów. A oprócz tego - propagowanie
mitów w rozmaitych wydawnictwach i gazetach.
To, co się dzieje dziś wokół kultu Bandery na Ukrainie zachodniej, można
nazwać efektem "zwolnionej sprężyny". Przez pół wieku komunizmu wszelkie
wzmianki na ten temat były zabronione. Pamięć przetrwała - na emigracji
i w przekazach rodzinnych - jako przeciwwaga dla komunistycznych kłamstw.
Ale w miarę upływu czasu wszelkie przekazy ulegają mitologizacji i mistyfikacji.
Zniewolone narody mają prawo do mitów i mistyfikacji, zwłaszcza jeśli
stają się one elementem ich tożsamości patriotycznej i heroicznej. Takim
elementem była dla większości mieszkańców Ukrainy zachodniej była banderowszczyzna.
Gorzką prawdę przemilczano, żeby nie wpisywać się w obraz świata i historii
sowieckich okupantów. Słodką prawdę szeptano na ucho, aż nabrała cech prawdy
ostatecznej. Choć równocześnie przecież ludzie nie zapomnieli krzywd wyrządzonych
przez banderowców. Dlatego często nie mówili Ukraińska Armia Powstańcza
(UPA), ale po prostu "partyzanci", "banderowcy", "banda". I dzisiaj więc
nie ma co idealizować banderowców. Prawie na każde banderowskie "chwała"
można usłyszeć antybanderowskie "hańba".
Tak, w czasach II Rzeczypospolitej trwała walka o ukraińskie wyzwolenie
narodowe. Inteligencja ukraińska mozolnie budowała instytucje, które z
czasem mogły się przekształcić w ukraińskie instytucje państwowe. Ale wojna
przerwała ten szlachetny trud. Przyszli Rosjanie, którzy zamiast wyzwolenia
przynieśli rozczarowanie. Po nich nadeszli hitlerowcy, którzy przynieśli
ze sobą zdobycze cywilizacji i techniki, ale zarazem przekonanie o niskiej
wartości życia ludzkiego. Czy nie chcieli słyszeć o państwie ukraińskim
w ogóle, czy tylko nie odpowiadało im państwo "banderowskie", tego nie
wiemy, bo szybko musieli odejść. Znowu przyszli Rosjanie - brutalniejsi
i jeszcze bardziej wściekli.
Czy w tej sytuacji Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, polityczne
ramię UPA, miała prawo walczyć o swe idee, narażając na śmierć lub nieszczęście
miliony wieśniaków, inteligentów, duchownych, którzy najczęściej nie byli
ani członkami, ani nawet zwolennikami tej organizacji? Na jakiej podstawie
banderowcy prowadzili mobilizację młodzieży do oddziałów partyzanckich
- przecież jest to prerogatywą jedynie oficjalnych sił zbrojnych? Tym bardziej
że OUN stosowała groźbę śmierci i oszustwa - ludziom wmawiano, że pomoże
Ameryka i Wielka Brytania i że na pewno zwyciężymy. Nie było wtedy internetu
i telewizji. Siedzącym w ziemiankach gdzieś w Karpatach czy pod Lwowem
pozostawała wiara w rozum i dobre rozeznanie dowódców.
Od banderowskiej teorii jeszcze gorzej wygląda banderowska praktyka.
Nie trudno było przewidzieć, że międzynarodowa społeczność potępi masowe
mordy na Polakach na Wołyniu i w Galicji. Co więcej, akcje te spowodują
natychmiastowy odwet - a ofiarami staną się bezbronni Ukraińcy.
Z kolei partyzanckie wypady przeciwko prącej na Zachód Armii Czerwonej
były z góry skazane na porażkę, a ich konsekwencją były masowe aresztowania,
tortury i zsyłki ludności. Mordowanie funkcjonariuszy partyjnych i przedstawicieli
nowej władzy było doskonałym pretekstem do masowych deportacji na Wschód.
A jaki cel miało strzelanie w plecy żołnierzom niemieckim uciekającym pod
naporem jednostek radzieckich?
Ale najgorsze było zabijanie Ukraińców.
Tych, którzy szczerze i świadomie wspierali podziemie narodowe, było
całkiem sporo, ale większość Ukraińców znalazła się między młotem władzy
radzieckiej i kowadłem banderowszczyzny. Banderowcy zabijali wieśniaków,
którzy szli na współpracę z nową władzą, choć często był to jedyny sposób,
żeby zarobić na chleb i uniknąć wywózki. Zabijali kobiety za intymne związki
z "wrogami", choć sprawa miłości i założenia rodziny powinna pozostawać
wyłącznie domeną Boga i Cerkwi. Ale najczęściej zabijali za "zdradę". Tak
zwaną zdradę, bo zdrajcą był często ten, kto nie chciał iść do lasu, dać
jedzenia, odmawiał wykonania ryzykowanych poleceń czy bronił swego dziewictwa
przed zakusami spragnionych seksu partyzantów. Często "zdrajcą" okazywał
się prywatny wróg, nielubiany mieszkaniec wsi.
A nawet jeśli zabijali donosicieli, którzy współpracowali z nową władzą,
by ratować rodziny lub wyrównać rachunki, to czy mieli prawo wydawać wyroki?
Zapytam jeszcze raz: kto dał prawo partyzantom sądzić za zdradę cywilów,
którzy nie przysięgali wierności partyzantom? Czy banderowska Służba Bezpieczeństwa
(rodzaj kontrwywiadu w ramach UPA) była sądem uznanym przez kogokolwiek?
Oczywiście, byłoby niesprawiedliwie oskarżać banderowców o wszystkie
nieszczęścia mieszkańców Ukrainy zachodniej. Rosjanie - zwłaszcza niesławnej
pamięci bataliony szturmowe NKWD - byli jeszcze gorszymi ścierwami, przestępcami
i sadystami bez ideologii i zasad. Ale banderowcy pretendowali do roli
"swoich". Tak samo jak teraz pretendują do roli bohaterów bez skazy. Ale
niestety to nie tak.
W osiemnastym roku niepodległości powinniśmy powiedzieć sobie głośno
obie prawdy: tę heroiczną i tę bolesną. Bajki potrzebne są dzieciom, a
dorosłym potrzebna jest prawda. Prawda, która powinna nas wyzwolić z kłamliwej
retoryki politycznych hochsztaplerów, którzy chcieliby przed nami stanąć
w roli przewodników narodowych.
Dlatego powinniśmy zdjąć z banderowszczyzny nalot propagandy komunistycznej
i nacjonalistycznej kontrpropagandy. I pokazać prawdziwy obraz antykomunistycznego
podziemia - heroicznego, ale i tragicznego, pięknego w zamiarach, ale okrutnego
w praktyce, wzruszająco idealistycznego, a zarazem bezwstydnie cynicznego.
Ta prawda potrzebna jest przede wszystkim nam, mieszkańcom zachodniej
części państwa ukraińskiego. Prawda powinna nas wyzwolić od naszych lęków
przed "komunistami i stalinistami, Moskalami i Żydami, zdrajcami i zaprzańcami".
Powinna pomóc nam zobaczyć, jacy naprawdę jesteśmy - nie skażeni nienawiścią
i nie wynaturzeni bólem. Powinni to zobaczyć nasi rodacy mieszkający na
wschód od Zbrucza [umownej granica Galicji i reszty Ukrainy]. Oczywiście
pod warunkiem że chcemy żyć z nimi w jednym kraju, jak jeden naród, nienarzucający
sobie wzajemnie własnych wizji historii.
Ze względu na przyszłość prawda o naszych winach i błędach jest nie
mniej ważna niż prawda o naszych cierpieniach.
Tłum. Marcin Wojciechowski.
Wołodymyr Pawliw ("Gazeta Wyborcza", 22.03.2009) * Wołodymyr Pawliw jest znanym ukraińskim dziennikarzem i publicystą,
pochodzi z Galicji. Pracował w telewizji, tygodniku "Post-Postup", był
szefem działu w kijowskim piśmie "Polityka i Kultura". Wraz z Ołeksandrem
Krywenką jest współautorem "Encyklopedii ukrainoznawstwa". Od kilku lat
kieruje Ukraińsko-Polskim Klubem Dziennikarskim "Bez Uprzedzeń". Od niedawna
pracuje na Katolickim Uniwersytecie we Lwowie.
|