Spis artykułów
1341 sprawiedliwych (fragment)

Agata Kaźmierska


    Wołyń - pozostałość po wsi Ostrówki (fot. Piotr Kowalczyk, "Uważam Rze").

    * * *

    Polska i Ukraina mają wspólnych bohaterów, ale nikomu nie jest z nimi po drodze.

    W ostatniej sali miejskiego muzeum ziemi wołyńskiej w Lubomlu na połowie ściany, po lewej, wiszą pamiątki związane z partyzantami nacjonalistycznej Ukraińskiej Powstańczej Armii. Możliwe, że to ci sami, którzy dopuścili się rzezi na Polakach 70 lat temu. Na tej samej ścianie, po prawej, wiszą zdjęcia żołnierzy Armii Czerwonej. Choć wyrzynali ukraińskich partyzantów, to też bohaterowie, bo w 1944 r. przegnali Niemców.

    Zaraz przy wejściu do tej sali na honorowym miejscu wisi kopia dyplomu Instytutu Yad Vashem. Upamiętnia Iwana i Marię Switiaszczuków, Ukraińców, którzy uratowali żydowską rodzinę. - To są nasi Sprawiedliwi. Też bohaterowie - wyjaśnia dyrektor muzeum Aleksander Ostapiuk.
    - A Ukraińcy ratowali Polaków? - dopytuję.
    - Ratowali, ale kto by ich pamiętał...

    Dzikie jabłonie

    W dziurawym fartuchu i zakrywającej siwe włosy chuście na skraju wsi stoi. Pewnie z domu wyszła, bo psy szczekaniem ją zaalarmowały, że ktoś obcy idzie. Kilkanaście minut marszu od domu Nadii, zaraz za polem i lasem, była wieś Wola Ostrowiecka, a jeszcze parę kilometrów dalej Ostrówki. Żyło tam 318 polskich rodzin, łącznie 1533 osoby. - U Pogorzelców, tych, co młyn mieli zaraz za lasem, była dziewuszka w moim wieku. Z siostrą biegałyśmy się do niej bawić - opowiada Nadia. W 1943 r. miała siedem lat.

    Dziś po Ostrówkach, tamtejszych domach, młynie, kościele i przylegającym do niego małym cmentarzu została tylko biała figura Matki Boskiej z urwaną głową. Dopiero niedawno ktoś postawił tam krzyż i jeszcze jedną figurę, którą odkopano w okolicy. Razem ze starym bzem to jedyny ślad po Polakach. W Woli Ostrowieckiej zostało jeszcze mniej. Tylko zdziczałe jabłonie.

    Relacja Henryka Kloca: "Wieczorem 29 sierpnia (1943 r. - red.) doszły do nas niepokojące wieści, że w sąsiadujących z nami wsiach ukraińskich zgromadziły się tłumy Ukraińców oszalałych z nienawiści, którzy wznosili okrzyki: Hejże na Lachiw, budem ich rezaty". Kilka tygodni wcześniej działający na tym terenie dowódca ukraińskich partyzantów z UPA "Turiw" Jurij Stelmaszczuk dostał rozkaz wymordowania Polaków. Później w śledztwie NKWD zeznał, że nie mogąc uwierzyć w jego treść, próbował się odwoływać, ale zagrożono mu sądem polowym.

    Rzeź 30 sierpnia 1943 r. trwała kilka godzin. Partyzanci i ukraińscy chłopi najpierw otoczyli polskie wioski, a potem ich mieszkańców zwoływali na naradę. Gdy się zebrali, oddzielono mężczyzn od kobiet i dzieci.

    W Ostrówkach kobiety i dzieci zamknięto w kościele. W Woli Ostrowieckiej - w szkole. Około 10 rano Ukraińcy zaczęli zabijać mężczyzn. Używali do tego kos, siekier i młotów do uboju bydła. Gdy w południe skończyli, wrzucili do szkoły kilka granatów i ją podpalili. Do tych, którzy próbowali się ratować, skacząc z okien, strzelali. W 2011 r., gdy ekshumowano stamtąd szczątki pomordowanych, okazało się, że na samym dnie masowego grobu zachowały się kości kobiety i noworodka. Kula, która ją przeszyła, zabiła też dziecko, które trzymała w ramionach.

    Upowcy ponad 300 osób zamkniętych w kościele w Ostrówkach pewnie też chcieli spalić, ale niespodziewanie pojawili się Niemcy.

    Nadia była mała, ale to pamięta. Nie samą rzeź, ale smród rozkładających się ciał kobiet i dzieci, które z kościoła pognano do lasu i tam wymordowano.

    Ludzie, którzy cudem ocaleli, opowiadają, że z początku upowcy brali ich grupkami po kilka osób. Żeby było im wygodniej, kazali ofiarom kłaść się twarzą do ziemi. Relacja Aleksandra Praduna: "Z jednej grupy popędzonej w miejsce kaźni po serii strzałów poderwała się mała dziewczynka, może sześcioletnia, i zaczęła mocno krzyczeć: "Mamo, mamo", ale matka już nie żyła. Widząc to, Ukrainiec podniósł karabin i strzelił do niej. Dziewczynka upadła, ale natychmiast się poderwała i krzycząc, zaczęła iść po trupach, padając i wstając. Bulbowiec znowu strzelił. Tym razem aż trzykrotnie. Dziewczynka wciąż podnosiła się i krzyczała. Zdenerwowany Ukrainiec podbiegł do niej i dobił ja kolbą karabinu". Pradun miał wtedy 13 lat. Przeżył masakrę, bo obryzgała go krew matki i oprawcy myśleli, że on też nie żyje.


    Tzw. Trupie Pole koło wsi Ostrówki - prace ekshumacyjne.

    - Z miejsca, które Ukraińcy nazwali później Trupim Polem, ekshumowaliśmy szczątki 231 osób, w tym 93 dzieci w wieku do siedmiu lat i kolejnych 48 do lat 15. Łącznie ponad 70 proc. ofiar to były dzieci. Szczątki wielu z nich można było poznać tylko po cieniach, jakie zostały na jasnym, wydmowym piasku, i po ząbkach mlecznych - wyjaśnia archeolog Olaf Popkiewicz. Po dłuższej chwili milczenia dodaje: - O ile kości były w fatalnym stanie, o tyle włosy niemal się nie rozłożyły. Co chwila wyjmowaliśmy z tej mogiły jasne warkoczyki.

    Dwie mapy

    W chyba każdej większej księgarni na Ukrainie można kupić książkę "Druga wojna polsko-ukraińska". Jej autor Wołodymyr Wiatrowycz podważa większość ustaleń, jakie od lat wypracowywali historycy po obu stronach Bugu. A przychodziło to z wielkim trudem, bo nie było między nimi zgody, ile ludzi wymordowano na Wołyniu, czy wydarzenia, które się tam rozegrały, można nazwać ludobójstwem i z czego tak naprawdę wynikała niechęć do Polaków, która doprowadziła do zbrodni.

    "Ktoś niezorientowany w zawiłościach stosunków polsko-ukraińskich po przeczytaniu "wołyńskich" fragmentów książki może wręcz odnieść wrażenie, że w ogóle nie było żadnych zorganizowanych mordów na Polakach. A jeśli nawet były, to tak naprawdę nie wiadomo, kto i co zrobił" - pisze prof. Grzegorz Motyka z Rady IPN w recenzji książki Ukraińca.

    Wiatrowycza to nie zraża. - Polacy zlikwidowali 12 do 15 ukraińskich wsi na ziemi chełmskiej już w 1942 r. i gdy ta wiadomość dotarła na Wołyń, to też była jedna z przyczyn rzezi na Polakach - twierdzi. Czy próbował ubiegać się o ekshumacje, które potwierdziłyby jego twierdzenia? - Klimat polityczny temu nie sprzyja - odpowiada.

    - Mówi o 12 do 15 wiosek? - prof. Władysław Filar, historyk,  powtarza z niedowierzaniem. Przerywa rozmowę, wychodzi na chwilę do swojego gabinetu, by po chwili przynieść zwiniętą w rulon mapę szeroką na ponad dwa metry i jeszcze dłuższą. Usiana jest czerwonymi punktami. Każdy starannie opisany. To były polskie siedliska na Wołyniu, w których dokonano rzezi. Jest ich ponad cztery tysiące. - Tylko że nie chodzi o to, żebyśmy wciąż debatowali o tym, ile kto komu zabił. Nie o to. Tylko żeby tych pomordowanych wreszcie godnie pochować. Krzyż im postawić.

    Profesor Filar od lat konsekwentnie kołacze o polsko-ukraińskie pojednanie. Na zakończenie rozmowy pokazuje mi jeszcze jedną mapę, tym razem wydruk formatu A4. To znów Wołyń, a pod nim długa lista. Przy każdym niebieskim punkciku (jest ich 200) znajduje się opis: nazwa miejscowości, położenie geograficzne, nazwisko uratowanego, nazwisko ratującego. Często zamiast tego ostatniego adnotacja: brak danych.

    Taka ma być Ukraina?

    Leon Karłowicz w książce "Ludobójcy i ludzie. Sąsiedzi" pisze: "Na początku października 1943 r. Polak, ukrywający się w lesie po wymordowaniu jego rodziny wpadł w ręce upowców. Chcieli go powiesić, jednak nie dopuścili do tego miejscowi Ukraińcy, jego dawni sąsiedzi (ze wsi Połapy - red.) "Pochwycili do rąk kołki, kłonice z wozów, co kto miał i w groźnej postawie oświadczyli, że nie pozwolą na jeszcze jeden mord. - To przez was to wszystko! - krzyczeli (...) To ma być taka Ukraina? Porozbijamy łby wszystkim, jeśli stąd zaraz nie odjedziecie! Krzyczały kobiety, mężczyźni, a że upowców było niewielu, dali za wygraną. Jeden z gospodarzy ukraińskich odprowadził Polaka na bok i pokazał mu widniejące w dali zarośla. - Tam poszli wasi. Może ich jeszcze dogonisz. Idź, nic ci nie grozi. My sobie tu z nimi poradzimy". Polak ocalał.

    Chyba jedyną naukową publikacją dotyczącą Ukraińców, którzy ratowali Polaków, jest "Kresowa Księga Sprawiedliwych 1939-1945" opracowana przez Romualda Niedziełkę z IPN. Choć autor zastrzega, że wykaz nie jest pełny, doliczył się 1341 Ukraińców, którzy z narażeniem życia ratowali Polaków. Zdołali ocalić na Kresach ponad 2,5 tys. osób. 384 Ukraińców zapłaciło za to życiem.

    Relacja Antoniego Ulewicza (ocalał z rzezi w Ostrówkach): "(...) zacząłem prosić, by zabili mnie strzałem z karabinu, a nie siekierą czy innym narzędziem. (...) znajomy Ukrainiec podszedł do rowu, podał mi rękę, mówiąc, abym wstał. Dał mi czapkę, marynarkę i kazał iść ze sobą. (...) Pokazał mi wąski betonowy mostek. Powiedział, bym się w nim ukrył. Z trudem się wcisnąłem. Odchodząc nakazał mi cicho siedzieć (...) Po pewnym czasie poczułem, że ktoś próbuje dostać się do mojej kryjówki. (...) Po głosie poznałem kierownika szkoły Jeża. Potem okazało się, że i jego doprowadził do mostku ten sam Ukrainiec".

    - Ano przyszli kilka tygodni po tamtej rzezi i nam wieś puścili z dymem - mówi Nadia, starowinka stojąca na skraju wsi Sokoły, i zaraz dodaje: - A czego Polacy w zemście za Ostrówki nie spalili, to przyszli Niemcy i poprawili.

    Nadia pamięta, jak we wsi ukrywało się kilku ocalałych Polaków. Jedną z tych osób była kobieta z dwójką maleńkich dzieci. Sołtys Sokoła uratował ją przed jej własnym mężem, Ukraińcem, rozpoznanym przez wielu świadków uczestnikiem mordów.

    Nadia pamięta też małego chłopca z Woli Ostrowieckiej, którego jej sąsiedzi znaleźli po rzezi błąkającego się w polu i wzięli na wychowanie (z danych IPN wynika, że chodzi o Czesława Lubczyńskiego). Gdy jego ojciec, Jan, po wojnie dowiedział się, że chłopiec przeżył, pojechał za Bug i zabrał go do Polski.

    Relacja Władysława Bilińskiego: "(...) ciągle nasuwa mi się pytanie, na które dotychczas nie otrzymałem odpowiedzi od żyjących dziś Ukraińców. Czy ten Mirosław Kulbicki, sparaliżowany niemowa, błagający gestami rąk o darowanie życia jego 12-letniej córki, zamordowany razem z nią i z żoną zagrażał Samostijnej Ukrainie? (...) Czy zbrodnicze ludobójcze czyny przysłużyły się do sławy narodu ukraińskiego? Czy wymordowanie tylu tysięcy niewinnych ludzi przyniosło wolność i niepodległość Ukrainie? Na te pytania muszą znaleźć odwagę i odpowiedzieć sami Ukraińcy".

    Krzyżyki z patyczków

    Osoby, które ratowały Żydów, honorowane są medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata, najwyższym takim izraelskim odznaczeniem państwowym. O ustanowienie podobnego medalu dla Ukraińców, którzy ratowali Polaków, apelowali ocaleni z Wołynia już w maju 2009 r., ale wniosek w tej sprawie wciąż czeka na rozpatrzenie w Kancelarii Prezydenta.

    Nadia biegała na Trupie Pole jeszcze wiele lat po tym, jak po kolejnej orce nasyp nad grobem zniknął. Razem z innymi ukraińskimi dziećmi z Sokołów stawiała tam polskim rówieśnikom krzyżyki zrobione z patyczków. Dziś przyjeżdżający tu od czasu do czasu Polacy składają kwiaty i palą świece pod wielkim krzyżem, który postawiono tu po ekshumacjach.

    Kilka metrów dalej jedno z drzew przepasane jest szarfą, jakie Ukraińcy zawieszają na znak żałoby. To niejedyne miejsce kaźni Polaków, które jest w ten sposób upamiętnione. Ile ciał leży tam w grobach, nie wiadomo. Tak samo jak nie wiadomo, kto drzewa przy miejscach kaźni przewiesza żałobnymi szarfami.

    Agata Kaźmierska (fragment, "Rz", 23.11.2013)

Powrót do strony głównej serwisu "Wołyń naszych przodków" www.nawolyniu.pl