Spis artykułów
Bitwa narodów

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

    W 1944 r. - w Powstaniu Warszawskim - obok Polaków i Niemców walczyli także przedstawiciele innych nacji, i to zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie powstańczych barykad.

    Kolejna rocznica Powstania Warszawskiego jest dobrą okazją do odsłonięcia mało znanych kart jego historii, wśród których jest udział w walkach cudzoziemców. Po stronie powstańców było ich bardzo niewielu - jedyną odrębną formacją, którą tworzyli, był 535. pluton AK, składający się w większości ze Słowaków. W odróżnieniu od innych powstańców nosił oni opaski biało-niebiesko-czerwone z godłem Słowacji. Pluton walczył dzielnie na Czerniakowie. W innych plutonach znajdowali się pojedynczy Węgrzy, Czesi, Francuzi, Gruzini i Ormianie, było także kilku Holendrów i Belgów, a nawet jeden Australijczyk. Byli to zbiegli jeńcy, dezerterzy z wojsk hitlerowskich lub osoby, które założyły tu rodziny i od dawna mieszkały w polskiej stolicy.

    Do oddziałów powstańczych przyłączali się także Żydzi, oswobodzeni z obozu “Gęsiówka”, pochodzący z Węgier, Rumuni i Grecji. Do cudzoziemców niosących pomoc powstańcom należy zaliczyć także lotników alianckich z Wielkiej Brytanii, Kanady, Nowej Zelandii i Afryki Południowej, którzy jako ochotnicy brali udział w lotach z zaopatrzeniem zrzucanym na spadochronach. Były to misje wręcz samobójcze, ponoć tak ryzykowne jak atak samolotów torpedowych na japońskie pancerniki. Dlatego też wielu z nich poległo. Będąc w tym roku w Ottawie, widziałem pomnik ku czci kanadyjskich pilotów, którzy nieśli pomoc naszej stolicy i nad nią zginęli. Jednego z wielkich zrzutów dokonali również Amerykanie, ale okazał się niecelny - w 85 proc. wpadł w ręce niemieckie. W ostatniej fazie powstania latali także Rosjanie, ale oni zrzucali ładunki bez spadochronów, dlatego większość zaopatrzenia docierała do powstańców całkowicie zniszczona.

    Osobną sprawą jest udział Kresowian w walkach o Warszawę. Ci oczywiście cudzoziemcami nie byli, choć niektórzy pochodzili z rodzin mieszanych. Walczyli oni w oddziałach armii Berlinga, która próbowała przeprawić się przez Wisłę, idąc na pomoc walczącej stolicy. Wielu z nich zginęło, gdyż nie mieli żadnego doświadczenia w walkach ulicznych. Poza tym dowództwo radzieckie nie wsparło utworzonych przyczółków. Kresowianie walczyli także w szeregach zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego AK, słynnego partyzanta, por. Adolfa Pilcha “Doliny”, które jako jedyne przebiło się do Warszawy. Poniosło ono ciężkie straty w walkach o Dworzec Gdański.

    Całkiem inaczej sytuacja wyglądała po stronie niemieckiej, gdzie formacji cudzoziemskich było sporo. Jeszcze przez wybuchem powstania na terenie Warszawy stacjonowały oddziały policji i SS złożone z kolaborujących obywateli Związku Radzieckiego. Po 1 sierpnia gen. Erich von dem Bach-Zelewski (zgermanizowany Pomorzanin z Lęborka) sprowadził nowe oddziały, bezlitosne dla ludności cywilnej. Najbardziej okrutna spośród nich była RONA (Russkaja Oswoboditielnaja Narodnaja Armia), czyli Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Ludowa. Dowodził nią pół-Polak Bronisław Kamiński, urodzony pod Witebskiem, swego czasu oficer sowiecki, później organizator milicji kolaboranckiej w okolicach Briańska na Białorusi. Była to formacja składającą się głównie z Rosjan, Ukraińców i Białorusinów, dobrze uzbrojonych przez hitlerowców. Nie należy mylić jej z ROA (Russkaja Oswoboditielnaja Armia), dowodzoną przez gen. Andireja Własowa, choć wszystkich rosyjskich kolaborantów popularnie nazywa się “własowcami”.

    W trzecim dniu powstania wydzielone oddziały RONA w liczbie 1700 żołnierzy, dowodzonych przez mjr. Jurija Frołowa, zostały przerzucone na Ochotę. Tutaj w ciągu kilkunastu dni dokonały potwornych mordów na cywilach, w tym w szpitalach, które wpadły w ich ręce, oraz na tzw. Zieleniaku, czyli bazarze przekształconym w obóz dla jeńców. Zgładzono prawie 10 tys. bezbronnych osób. Mordy te połączone były z rabunkiem. Sam Kamiński zgromadził całą skrzynię złota i precjozów. W końcu został uwięziony przez samych Niemców i zgładzony. Inną złowieszczą formacją były oddziały złożone z muzułmańskich żołnierzy, także radzieckich obywateli. Ci byli szczególnie okrutni wobec kobiet. Chodzi o dwa bataliony azerbejdżańskie, podporządkowane złożonej z kryminalistów brygadzie Oskara Dirlewangera. Dołączono do nich 3. pułk doński. W ten sposób powstała szturmowa formacja będąca mieszaniną pospolitych przestępców, kolaborujących Azerów i Turkmenów oraz rosyjskich Kozaków. Tylko na Woli wymordowali oni 40 tys. osób.


    Petro Diaczenko w mundurze majora Wojska Polskiego.

    W Warszawie walczył także Legion Wołyński. Jego dowódcą był Petro Diaczenko, postać ponura. Urodzony pod Połtawą, walczył po 1917 r. w formacjach ukraińskich. Cztery lata później, tak jak wielu innych żołnierzy, został internowany w naszym kraju. Stworzono mu możliwość służby w polskiej armii. Ukończył Wyższą Szkolę Wojenną w Warszawie, uzyskując stopień majora dyplomowanego. Był oficerem kontraktowym w 3. pułku szwoleżerów mazowieckich. Po kampanii wrześniowej przeszedł na stronę niemiecką. Legion składający się wyłącznie z Ukraińców dokonał krwawych rzezi polskich wsi. We wrześniu 1944 r. został przerzucony na Czerniaków, gdzie również dopuścił się okrucieństw. Rzecz ciekawa, po wojnie Diaczenko przeszedł na służbę wywiadu amerykańskiego - stał się jej płatnym agentem. Do końca swoich dni żył spokojnie pod Nowym Jorkiem, a rząd polski nigdy nie wystąpił o jego ekstradycję.

    Z kolei gen. von dem Bach-Zelewski wprawdzie zmarł w więzieniu, nie został jednak skazany za wymordowanie setek tysięcy Polaków i Żydów, lecz za zabicie... sześciu niemieckich komunistów.

    Niezalezna.pl, 5.08.2010

Powrót do strony głównej serwisu "Wołyń naszych przodków" www.nawolyniu.pl