Przemilczana zbrodnia ludobójstwa

Lucyna Kulińska


    Dr Lucyna Kulińska

    Na temat zbrodni nacjonalistów ukraińskich na Polakach dokonanych na Kresach napisano już sporo książek. Pani jest autorką kilku z nich. Niedawno ukazała się także książka ks. Zaleskiego. Czy można powiedzieć, że ten temat został wyczerpany?

    Nie, nie został wyczerpany. Nie wszyscy sobie uzmysławiają, że dotychczas żadna z polskich wyższych uczelni nie podjęła oficjalnie tego tematu. Mówimy tu o dziesiątkach instytutów historii działających obecnie w Polsce. Naukowcy, którzy starają się badać to zagadnienie, muszą liczyć się z dużymi problemami. Jest paradoksem, że najcenniejsze opracowania, które napisano o ludobójstwie na Kresach, powstały poza obiegiem naukowym. Zarówno praca państwa Siemaszków o Wołyniu, jak i obszerne trzytomowe dzieła poświęcone województwom Małopolski Wschodniej, przygotowane przez Wrocławskie Stowarzyszenie Badania Zbrodni Nacjonalistów Ukraińskich, nie zostały napisane przez zawodowych historyków. I to jest oczywiście pierwszy zarzut, jaki się im stawia. Mimo że jestem historykiem, publikując dokumenty i wydając książki na ten temat z reguły też napotykam na trudności. Kiedy badania prowadzi się poza uczelniami, to powinny je finansować inne instytucje. Ale w Polsce tego rodzaju tematyką nie są zainteresowane prawie żadne instytucje, nie ma więc na nie pieniędzy. Za to prace i artykuły promujące OUN (Organizację Ukraińskich Nacjonalistów) i UPA (Ukraińską Powstańczą Armię) mogą liczyć w Polsce na wsparcie z wielu środowisk i to nie tylko ukraińskich. Dano im po prostu zielone światło.

    Dlaczego tak się dzieje?

    Niestety kolejne rządzące Polską po roku 1989 elity polityczne przekonały naszych rodaków, że rehabilitacja ukraińskich nacjonalistów z OUN i UPA - morderców - jest zgodna z naszą - polską racją stanu. Podobnie przekonuje się Polaków, że jak najszybsze włączenie Ukrainy do struktur Unii Europejskiej jest naszym głównym celem, nawet za cenę przemilczania zbrodni ludobójstwa. Z jednej strony znika solidarność wszystkich Polaków z poszkodowanymi rodakami, z drugiej - proste polityczne doktrynerstwo bierze górę. Kresowianie spychani są w getto własnych organizacji, a ich upominanie się o prawdę kojarzone jest z czymś szkodliwym i niepożądanym. To wywołuje od lat frustrację wśród przedstawicieli środowisk kresowych.

    A ich krzywdy są potworne. Strach części świadków, szczególnie dzieci, trwa do dziś. Ofiarami są nie tylko ci, którzy zostali zamordowani bestialsko w kresowych wsiach. Ofiarami są również ci, którzy ocaleli i z tym całym bagażem poszli w życie. Nie mówi się w Polsce o niezliczonej liczbie chorób psychicznych, na które zapadali ludzie ocaleli z pogromów. To naznaczyło Polskę, przecież 1/3 obywateli polskich na Kresach doznała okrucieństw ze strony Niemców, Rosjan i Ukraińców, a także Litwinów... To była hekatomba! Młodzi chłopcy z samoobron często chętnie później wstępowali do "ludowego wojska". Szli, bo marzyli o tym, żeby wreszcie mieć w ręce karabin i móc się bronić. Oni częstokroć patrzyli, jak Ukraińcy mordowali ich rodziny i ukryci nie mogli absolutnie nic zrobić! Wstępowali do "ludowego wojska", wtedy innego przecież nie było, by odzyskać wiarę i nie czuć się bezradnymi jak wówczas. Teraz po latach mają problemy, bo się im wytyka komunistyczną przeszłość. A wiele osób milczy dotąd, bo boi się, niebezzasadnie, wielkich wpływów nacjonalistów ukraińskich w Polsce. Tym pokrzywdzonym ludziom reszta Polaków powinna powiedzieć - jesteśmy z wami, nie lękajcie się. Do tego była potrzebna uchwała uznająca ich straszliwą krzywdę przed Polskim Parlamentem! Nie doczekali się!

    Wielu Polaków jest dumnych ze swego kresowego pochodzenia!

    Tak, ale akurat o kwestiach ludobójstwa wolą milczeć, bo inaczej bezrozumnie przypina im się etykietę rewizjonistów, którzy myślą o własnych interesach, np. chcą upominać się o utracone mienie, a na dodatek psują jakże wspaniałe stosunki polsko-ukraińskie. Nikt nie zauważa, lub nie chce zauważać, że oni walczą o pamięć i godność skrzywdzonych Polaków.

    Nie mając bliskich powiązań rodzinnych z Kresami, jako historyk-badacz podjęłam ten temat trochę z przypadku, ale może i zrządzenia losu. Wgłębiając się w to zagadnienie odnalazłam tyle niegodziwości, fałszu, znieczulicy i braku zrozumienia dla pokrzywdzonych rodaków, że postanowiłam poprzez swe publikacje dołączyć do grona osób walczących, by ta sprawa ujrzała wreszcie światło dzienne i trafiła na karty podręczników. Walczę i pomagam pokrzywdzonym kresowianom, ponieważ widzę, że politycy i spora część historyków w sposób niedopuszczalny zaniedbuje lub zafałszowuje ten problem. Przypomnę w tym miejscu znane powiedzenie Piłsudskiego: Polacy, piszcie sami swoją historię, bo inaczej zrobią to inni i źle. Z zafałszowywaniem najnowszej historii mamy dzisiaj w Europie do czynienia na co dzień. Sprawa ta nie dotyczy tylko Ukraińców, ale Niemców, a nawet Francuzów, chcących zatrzeć ślady kolaboracji z faszystami. Kiedy dokonuje się takich zabiegów, miesza się katów z ofiarami, a nawet ofiary przedstawia się jako sprawców. Ignorancję Polaków wykorzystują bez żenady pogrobowcy ukraińskich szowinistów budując etos nieskazitelnej OUN-UPA, której Ukraina zawdzięcza wolność. To już nie pojedyncze przypadki, to powrót części ukraińskiego społeczeństwa na szlaki banderowskie. Ostatnio dowiedziałam się - o zgrozo!, że upowscy siepacze powołali jako swoją patronkę Matkę Boską. Czyż to nie skandal i bezwstyd i naigrywanie się z niewinnych ginących z ich ręki z modlitwą na ustach!!!

    Tymczasem usprawiedliwianie zbrodni dokonywanych na Polakach stało się specjalnością niektórych ukazujących się w Polsce gazet. Mam tu na myśli przede wszystkim "Gazetę Wyborczą", która poprzez swą opiniotwórczą rolę - przecież przez lata królowała w tym na polskim rynku prasowym - doprowadziła do tego, że rozmydlono winę, że zaczęto ubolewać nad losem upowskich sprawców, nie ofiar. Mało tego, redaktorzy tej gazety, bez pardonu i ad personam, rozprawiają się ze wszystkimi osobami, które usiłują walczyć z takim fałszowaniem historii. Ciekawe jest pytanie, dlaczego gazeta przynajmniej hasłowo walcząca o "najwyższe standardy demokracji" w tym wypadku jawnie popiera, a nawet gloryfikuje odradzający się na Ukrainie wrogi demokracji i Polakom szowinizm, który w przeszłości doprowadził do rzezi i czystki etnicznej na niesłychaną skalę. Czy to podwójne standardy czy brak skrupułów moralnych? A może i to, i to?

    Nie lepsze informacje płyną z regularnie dotąd organizowanych polsko-ukraińskich seminariów. Wiosną tego roku byłam na kolejnej, trzynastej już konferencji zatytułowanej "Trudne pytania", która odbywa się we Lwowie. Można było odnieść wrażenie, że z roku na rok, wraz z nabywaniem przez obie strony coraz większej wiedzy o tych wydarzeniach, stanowiska Polaków i Ukraińców zaczynały się zbiegać. A tu nagle mur! Przedstawiciele ukraińscy od nowa przyjęli taktykę nieprzyznawania się do popełnionych czynów. Zamiast jednoznacznego nazwania inspiratorów i sprawców, czyli członków OUN i UPA, zaczęli mówić o jakichś bliżej niezidentyfikowanych bandytach, którzy napadali na ludność polską. Wówczas głos zabrał jeden ze starszych polskich organizatorów konferencji, naoczny uczestnik i świadek tamtych dramatycznych wydarzeń. Zwrócił się do delegacji ukraińskiej tymi mniej więcej słowami: Chcecie, aby Rosjanie głód na Ukrainie uznali za zbrodnię ludobójstwa popełnioną na Ukraińcach, zbrodnię przeciwko ludzkości. I co wam Rosjanie powiedzą? Powiedzą wam dokładnie to, co wy mówicie teraz nam, że są niewinni. Że może trzeba było się do kołchozów zapisać, a może to, że Ukraińcy się sami zagłodzili? I będziecie się wtedy czuli tak samo jak my teraz, mając świadomość, że dziesiątki tysięcy Polaków zostało okrutnie pomordowanych i nagle okazuje się, że nie ma sprawców, że nikt nie jest winny, jakby ci ludzie sami sięgnęli po noże i siekiery, i sami siebie wymordowali. Przypomniał też ukraińskiej delegacji, że nie można dochodzić swoich racji, jeśli nie uzna się racji innych; i fakt, że dopóki strona ukraińska nie weźmie odpowiedzialności za czyny nacjonalistów ukraińskich, to rozmowy obustronne nadal będą bardzo trudne.

    A wydawało się, że dojście do władzy prezydenta Juszczenki powinno doprowadzić do postępu, a nawet szybkiego rozwiązania problemów historycznych. Choć muszę się w tym miejscu zastrzec, że ja w taki zwrot nigdy nie wierzyłem...

    I słusznie! Przecież to w momencie dojścia do władzy pana Juszczenki pojawiła się w wewnętrznej polityce Ukrainy bardzo niebezpieczna tendencja. Nowy prezydent niemal od razu poparł skrajnych nacjonalistów i wprowadził pogrobowców OUN-UPA na polityczne salony. To miało i ma kolosalne następstwa - postępuje banderyzacja zachodniej części Ukrainy, a częściowo i Kijowa, w heroizację ugrupowań OUN i UPA wciągana jest młodzież. Dziś prezydent wzywa nie tylko do naśladowania banderowców, ale nawołuje, by Ukraińcy nie zapominali o mieczu. Brzmi to złowróżbnie. Wciąga w uprawianie kultu OUN-UPA wschodnią Ukrainę. Tymczasem wiemy, że Ukraina wschodnia praktycznie nie miała ze zbrodniami nic wspólnego, a odpowiedzialność za ich dokonanie spada jedynie na część byłych obywateli polskich narodowości ukraińskiej, zamieszkałych na terytorium II Rzeczypospolitej. Jeśli przyjąć, że państwo polskie istniało, choć jego władze były na uchodźstwie, to legalny status obywatelstwa uległ zmianie dopiero w wyniku porozumień mocarstw w Jałcie, gdzie kresowian sprzedano ostatecznie Stalinowi. Tak więc mordercami byli polscy obywatele narodowości ukraińskiej, kierowani przez swych szowinistycznych prowodyrów. Niewątpliwie część Ukraińców była do dokonywania mordów przymuszana siłą, a reszta kierowała się ułudą, że wystarczy pozbyć się Polaków, a powstanie wolna Ukraina. Taki sposób myślenia prezentowała jedynie drobna grupa Ukraińców, mówimy o 1-3%! Teraz z ich poduszczenia odpowiedzialność za te straszne czyny ma wziąć na siebie cała społeczność Ukrainy. Wydaje się to rzeczą niedorzeczną, ale skuteczność postbanderowców w realizacji ich planu przeniesienia odpowiedzialności z nacjonalistów na wszystkich Ukraińców jest godna podziwu i przynosi efekty!

    Polska strona powinna robić wszystko, ażeby ta wielka Ukraina odcięła się od sprawców tych mordów, by nie chciała mieć z nimi nic wspólnego. Wszyscy Ukraińcy nie mogą wszak brać odpowiedzialności za tę małą grupę. Jako Polacy nie chcemy, żeby Ukraina nas przepraszała, bo nie ma za co. Problem istnieje, ale pomiędzy pokrzywdzonymi, za którymi ująć się powinien ich własny kraj i jego politycy, a mordercami - skrajnymi nacjonalistami z OUN-UPA, osłanianymi teraz przez część ukraińskich elit. Zbrodnia musi być nazwana i jeśli to możliwe - ukarana, a już na pewno potępiona jako czyn zły i niedopuszczalny. Zadośćuczynienie to sprawa honoru i odpowiedzialności władz Ukrainy, ale Ukrainy, która czci morderców i stawia im pomniki, nie takiej, która od tego mordu i jego sprawców się odcina.

    Nie można przechodzić do porządku dziennego nad gloryfikowaniem ludzi i ideologii, która doprowadziła do tak bestialskich czynów, i mówić, że dzięki temu istnieje wolna Ukraina. Jeżeli Polacy to tolerują, to znaczy przyznają, że wolna Ukraina mogła zaistnieć, ponieważ setki tysięcy Polaków zostały przeokrutnie wymordowane, a następne setki tysięcy stamtąd wypędzone. Robimy potworny błąd, przyjmując taką postawę. Ktoś mógłby powiedzieć, że Ukraińcy nie mają się do czego odwoływać, pokazując na drogi, jakimi dochodzili do swej niezależności? Ależ mają! Wystarczy sięgnąć do przedwojnia i popatrzeć, na ilu polach okazali się sprawni. Dzięki Austro-Węgrom, potem Polsce, nauczyli się wspaniale funkcjonować, organizować kooperatywy, umieją się kształcić, są mobilni, mają ogromne zdolności! Nie trzeba sięgać do przestępstw i do przestępców, żeby Ukraińcom mówić, że dzięki nim mają swoje państwo. Według mnie to wręcz obraża ten naród!

    A co dzieje się dziś na Ukrainie?

    Wydawać by się mogło, że po 65 latach ten skrajny integralny nacjonalizm razem z hitleryzmem, wszystkimi skrajnymi quasi- faszystowskimi ruchami, powinien przejść do lamusa historii, jednak tak się nie dzieje. To, co obserwujemy na Ukrainie, powinno budzić w nas duży niepokój. Ten rodzaj ideologii, jaką kierował się przed i w czasie wojny szowinizm ukraiński, a - było to, proszę mi wierzyć, coś potwornego, co nigdy, przenigdy, nie powinno wrócić. Okazuje się jednak, że Ukraina, pod przywództwem pana Juszczenki i pani Tymoszenko, zaczyna osobom odpowiedzialnym za dokonane ludobójstwo budować pomniki, jak bohaterom narodowym, zaczyna organizować poświęcone ideologii Dmytro Doncowa sesje naukowe. Dziś z racji sporów politycznych pani Tymoszenko wyhamowała nieco swoje probanderowskie sympatie, ale wystarczy prześledzić jej wcześniejsze wypowiedzi i wszystko staje się jasne... Tak czy inaczej - członkom OUN-UPA przyznawane jest kombatanctwo, wypłaca się renty ludziom, którzy mają ręce umoczone w polskiej krwi. Warto też pamiętać, że poza Polakami OUN i UPA programowo mordowała też innych "czużyńców": Żydów, Ormian, Rosjan, Cyganów. Ukraina, wg skrajnych nacjonalistów, miała być czysta jak szklanka wody. Jeśli ich ideologia, zaklęta w pismach głównego ideologa Doncowa i rozkazach wydawanych przez Banderę, czyni z nich dzisiaj bohaterów narodowych Ukrainy, to współczesna Ukraina musi razem z nimi wziąć odpowiedzialność za czyny tych ludzi. Tam zaczyna się od nowa organizować skrajnie faszystowski ruch, łącznie z marszami, ogniskami, manifestacjami itp., które odbywają się już nie tylko we Lwowie, ale i Kijowie. W takiej sytuacji strona polska obojętna zostać nie może. Bo to nie jest dla nas obojętne, w jakim duchu wychowuje się na Ukrainie następne pokolenia. Okazuje się, że na nowo zaczyna się je wychowywać według ideologii skrajnego szowinizmu.

    I nic nie może tej sprawy usprawiedliwić. Nawet polityka przeciwstawiania się Rosji. To jest strasznie niebezpieczne dla następnych pokoleń, dla moich dzieci, dla moich wnuków. Ukraina, która brunatnieje, w której dokonuje się gloryfikacji nacjonalistów, wydaje się ich dzieła, organizuje konferencje, na których powtarza się straszne rzeczy o wielkiej Ukrainie, która, nie zapominajmy, obejmuje także 19 powiatów dzisiejszej Polski, stanowi potencjalne zagrożenie. Wysłuchałam akurat dzisiaj przesłanej mi wypowiedzi w Radiu Maryja Jarosława Kaczyńskiego. Jeden z rozmówców zapytał go, jak Polska powinna zareagować na to, co dzieje się na dzisiejszej Ukrainie. I jaka była odpowiedź? Że to nie pan Juszczenko jest winny, tylko pani Tymoszenko. To nie tylko nieprawda, to oszukiwanie własnych obywateli, którzy probanderowskie manifesty Juszczenki mogą osobiście przeczytać w ukraińskiej prasie czy w Internecie. Z jednej strony przyznaje, że mamy do czynienia z ukraińską zbrodnią ludobójstwa na narodzie polskim, z drugiej stwierdza, że mimo wszystko Ukraina jest naszym najważniejszym partnerem. "Oczywiście nie możemy zapominać o dramacie Polaków, ale musimy pamiętać, że to jest część ich historii, i trzeba być w tym miejscu bardzo delikatnym i ostrożnym". Wydaje się, że ta retoryka zmieni się dopiero wtedy, kiedy politykom znowu będą potrzebne głosy kresowian! Za to piękna październikowa niedziela 2008 r. przyniosła kolejne finansowe zobowiązania naszych władz, prezydenta, a nawet premiera wobec mniejszości ukraińskiej w Polsce - i obietnice wspierania prawosławia na Lubelszczyźnie i na Chełmszczyźnie. A to z powodu wyciągniętej przez ukraińskie środowiska i przeciwstawianej ludobójstwu akcji rozebrania cerkwi na Chełmszczyźnie w roku 1938! Listy i deklaracje władz zostaną niewątpliwie zwekslowane i to szybko. Nie wiadomo śmiać się czy płakać! To tragiczny brak wyobraźni w dobie odradzającego się ukraińskiego skrajnego nacjonalizmu i to na naszych "nowych kresach". To prowokowanie kolejnych nieuzasadnionych roszczeń i odwracanie uwagi od niezadość­uczynionych strat własnego narodu. Polska będzie ukrainizować i odbudowywać cerkwie rozebrane w 1938 r. Brzmi to jak ponury żart, ale niestety jest prawdą.

    W rozmowach, artykułach na tematy ukraińskiego ludobójstwa często wysuwa się argument, że Polacy zasłużyli sobie na taki los, ponieważ "polscy panowie", butni i wyniośli, poniżali biednego ukraińskiego chłopa... I choć mam pewność, że to tylko kompleksy narodowe, to jednak - ziarno zostało rzucone - pojawia się myśl: może rzeczywiście jest w tym źdźbło prawdy?

    Z powrotem wracamy do badań historycznych. Już niedługo minie dwadzieścia lat od odzyskania przez Polskę suwerenności, a nie pojawiła się ani jedna książka, która ujmowałaby w sposób całościowy, pogłębiony i rzetelny problem stosunków polsko-ukraińskich w XX wieku. Oczywiście powstają prace, ale koncentrują się one jedynie na wątkach politycznych, które są tylko emanacją zachodzących zjawisk społecznych. Wiele z nich koncentruje się na pojedynczych zagadnieniach, np. działalności parlamentarnej mniejszości ukraińskiej. Natomiast na sprawę trzeba spojrzeć szerzej. Przede wszystkim musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy Polska po 1918 roku była aż tak złym suwerenem w stosunku do Ukraińców, że to, co oni nazywają "odpłatą", nam się należało? Ostatnie lata poświęciłam badaniom tych spraw. Niedługo ukaże się moja książka poświęcona ukraińskiemu terroryzmowi w międzywojniu. Czy rzeczywiście Polacy gnębili Ukraińców i mieli oni podstawy czuć się w naszym państwie źle? Prawda jest taka, że czuli się dyskomfortowo głównie dlatego, że nie posiadali swoich elit. Była to społeczność chłopska, i to w ponad 90%. Dlatego czuli się niedowartościowani. O ich nastrojach często decydowała zwykła zazdrość i poczucie niższości. Ale takie były przecież uwarunkowania historyczne. Czy na historię należy się obrażać? Większość społeczności europejskich przechodziła taką ewolucję i w końcu drogą ewolucyjną poszczególne nacje dochodziły do emancypacji. Nikt nie ustrzegł się rywalizacji i waśni. Gorzej gdy jak w przypadku Polski mieszali się w sprawę zaborczy sąsiedzi - wygrywający mniejszości przeciwko Polsce. Państwo polskie w międzywojniu nie hamowało rozwoju narodowego i edukacyjnego Ukraińców. Liczby wskazujące ten fakt są jednoznaczne. Polska w tym krótkim okresie przyczyniła się walnie do budowy ukraińskich elit.

    Ale i tak argument zemsty na "polskich panach" jest chybiony dla usprawiedliwiania dokonanego w czasie wojny ludobójstwa choćby dlatego, że na kresach z "polskimi panami" i osadnikami rozprawili się na początku wojny Rosjanie! Ukraińcy na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej mordowali przede wszystkim polskie, zasiedziałe wielodzietne rodziny chłopskie, często nawet biedniejsze od swoich oprawców. Bojówkom przewo­dzili częstokroć ludzie wykształceni. Jak więc mówić o "zemście uciemiężonych".

    Skoro mordu dokonywał chłop ukraiński na polskim chłopie, to musiał być ktoś, kto do tego zachęcał. Może Ukraińcy jednak zaznali jakiejś wielkiej krzywdy od Polski?

    Było wręcz odwrotnie. Państwo polskie, od kiedy odrodziło się w roku 1918, jak mogło, tak pomagało ukraińskiej mniejszości. Mieli swoją reprezentację w Sejmie, opanowali ruch spółdzielczy na Kresach - tutaj Polska ustępowała im pod każdym względem. Kooperatywy ukraińskie kwitły nawet w czasie kryzysu! Rozwijał się przemysł ukraiński, głównie przetwórczy, powstawały uzdrowiska, było zielone światło dla wszelkich inicjatyw. Młodzież ukraińska była kształcona. Przecież większość późniejszych dowódców UPA to absolwenci polskich szkół, w tym szkół wyższych, np. Roman Szuchewycz. Mieli możliwości takie same, a często i lepsze niż obywatele polscy. Wołyń jest szczególnym przykładem, gdzie pod rządami wojewody Henryka Józewskiego Ukraińcy mieli wszelkie możliwe swobody, często nawet kosztem ludności polskiej. W czasach rządów "sanacji" ścigano i tępiono przede wszystkim rodzimych narodowców, to oni pierwsi zasiedlali więzienia, a nawet byli pierwszymi lokatorami Berezy. Dopiero kiedy zaczęły się na masową skalę ukraińskie akty terroru, władze uświadomiły sobie, że szowinizm ukraiński zaczął już zagrażać bezpieczeństwu państwa. Wtedy zaczęto aktywniej ścigać sprawców.

    Nie należy zapominać, że już od lat dwudziestych XX wieku mieliśmy do czynienia z terroryzowaniem ludności zarówno polskiej, jak i ukraińskiej przez członków organizacji UWO (Ukraińska Wojskowa Organizacja), a po roku 1929 OUN (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów). Obie te organizacje w całym okresie międzywojennym prowadziły skrajnie antypolską działalność, dopuszczały się palenia polskich gospodarstw, zabijania, zastraszania nie tylko ludności polskiej, ale i tych, co za Polakami się ujmowali czy utrzymywali z nimi kontakty. Zabijanie Rusinów, jeśli podejrzewano ich o współpracę z Polakami, jest najlepszym dowodem na to, że chciano w sposób niedopuszczalny, dzisiaj kwalifikowany jako przestępczy, wymusić i przyśpieszyć realizację swojej wizji. Uważam, że gdyby nie terrorystyczna działalność UWO i OUN w międzywojniu, na kresach o wiele lepiej by się działo. Ukraińcy zaszliby w swojej własności i rozwoju o wiele dalej, młodzież nauczyłaby się pracy i budowania, a nie konspirowania i destrukcji. Terroryzm hamował rozwój wschodnich dzielnic Rzeczypospolitej. Hamował, bo niezgoda zawsze rujnuje, a ponadto polska administracja, wojsko były zmuszone ścigać zaangażowanych w przestępstwa Ukraińców, a wielu z nich było bardzo młodych, wyłączonych tym samym z normalnego rozwoju i nauki...

    Tak więc ukraiński terroryzm ujawnił się już u narodzin II Rzeczypospolitej?

    Z terroryzmem ukraińskich nacjonalistów zetknęli się Polacy o wiele wcześniej. Jeszcze przed I wojną światową. Znamienny był zamach dokonany na polskim namiestniku Galicji hr. Andrzeju Potockim. Był to złowieszczy w swych konsekwencjach mord, dokonany 12 kwietnia 1908 r. Zamachu dokonał 21-letni fanatyk, student ukraiński Uniwersytetu Lwowskiego, Myrosław Siczynśki, jedenaste dziecko parocha greckokatolickiego, oddając do namiestnika cztery strzały. Być może ważniejsza od samego zamachu była tragicznie rokująca na przyszłość reakcja społeczeństwa ukraińskiego na ten czyn. Kiedy wyprowadzano Siczinśkiego, czekający na niego studenci ukraińscy urządzili mu huczną owację. Poza nielicznymi głosami potępienia większość Rusinów-Ukraińców czyn ten poparła i usprawiedliwiła. Także redaktorzy "Diła", ukraińskiego pisma narodowego ukazującego się we Lwowie, wzięli w obronę sprawcę, a dodatkowo, pisząc o morderstwie, użyli skandalicznego określenia "zaszlachtowanie Potockiego". Na wieść o zamachu korespondent "Diła" w Wiedniu Wiaczesław Budzynowśkyj wysłał do swojej redakcji telegram ze słowami "Vivat sequens" (kolej na następnego). Ten sam autor w "Neues Wiener Tagblatt" tak opisał moment, gdy wieść o tym zdarzeniu dotarła do Wiednia: ...pierwszym wrażeniem posłów ruskich była żywa radość, posłowie rzucili się w objęcia i całowali się. Poseł Kiryło Trylowśkyj oświadczył w licznych wywiadach, że czyn Siczynśkiego będzie sławiony w narodzie ukraińskim jako postępek bohaterski. Poseł Kost` Łewićkyj uspokajał siostrę mordercy, a swoją żonę: ogólne zadowolenie narodowe niech będzie dla ciebie pociechą. Ołenie Lewickiej studenci ukraińscy wyrazili podziw za bohaterski czyn brata i zadowolenie "ze znakomitych owoców pracy narodowej". Organ radykałów "Hromadśkyj Hołos" nazwał zamachowca najpiękniejszą latoroślą ukraińskiego narodu. Najdalej posunął się tygodnik ukraiński "Narodne Słowo", nie cofając się przed używaniem obelg wobec zszokowanych Polaków. Następne wydarzenia nic nie zmieniły. Wrogość nacjonalistów wobec Polaków jedynie narastała. Nadzieje Polaków, że Ukraińców uda się jakoś przekupić, pozyskać, od początku były mrzonką. Nie oznaczało to jednak, że należało wówczas z ziem tych zrezygnować - były wszak plonem 600 lat pracy pokoleń Polaków i miliony z nich żyły tam od pokoleń!

    Czy to nie zbytnia tolerancja polskich władz doprowadziła do wojennej tragedii na Kresach? Wynika z tego, że w pewnym sensie wyhodowaliśmy sobie potwora na własnym łonie?

    Tu nie chodzi o zbytnią tolerancję wobec Ukraińców. To brak strategii, pomysłu, jak problem wrogości licznej grupy obywateli rozwiązać. Brakło stanowczości, a ustępstwa wobec nacjonalistów zostały od pewnego momentu wpisane w politykę polskich władz. Piłsudczycy chcieli przeciwstawić Rosji nacjonalizm ukraiński. W stosunku do Rosji przygotowywano wszystkie armaty: wywiad, najlepszych wojskowych fachowców, bo stamtąd spodziewano się uderzenia. Kiedy koncentrowali się na jednej flance, odpuścili drugą; mało tego, liczyli, że nacjonaliści ukraińscy skierują swoją wrogość przeciwko Rosji, tymczasem wszystkie próby przeniknięcia na teren sowiecki zakończyły się fiaskiem. Działalność terrorystyczna UWO i OUN de facto ograniczyła się do terytorium Polski. Warto zaznaczyć, że zarówno UWO, jak i OUN były sponsorowane przez Niemców i to już od lat 20. XX wieku. Obu stronom chodziło o jak najszybsze osłabienie, a potem unicestwienie Polski. Tymczasem polskie władze naiwnie wierzyły, że uda im się z nacjonalistów pozyskać i stworzyć grupy, które odwojują Ukrainę prawobrzeżną. Przykładem takich działań było sponsorowanie przez całe lata organizacji paramilitarnych, jak np. ŁUH czy SOKIŁ. Te organizacje zostały bardzo szybko opanowane przez UWO, potem przez OUN. Nikt do tej pory nie zwrócił uwagi na fakt, że tam wychowano przez okres 20 lat ponad 50 tys. młodych bojców, którzy potem brali czynny udział w wyniszczaniu ludności polskiej. Młodzi adepci UWO i OUN byli tą szpicą, która przedarła się na Wołyń, kiedy po zamachu na Pierackiego, został w końcu złapany Bandera. Dlatego Wołyń zapłonął jako pierwszy. Małopolscy przedstawiciele OUN-UPA najwcześniej tam zaczęli odbywać zebrania, na których uświadamiali społeczność ukraińską, że jedynym sposobem, aby Wołyń stał się ukraiński, jest wymordowanie ludności polskiej.

    Rosja sowiecka dała sobie z nacjonalistami radę szybko. Wyłapano emisariuszy i członków, wytoczono procesy, skazano. Buntujących się ukraińskich chłopów w bezprecedensowy sposób zamorzono głodem. Tymczasem w Polsce te same karalne czyny, które nacjonaliści próbowali realizować na sowieckiej Ukrainie, pozostawały przez długi czas bezkarne. Czyli można stwierdzić, iż świadome przygotowania do rzezi trwały znacznie wcześniej.

    Ależ tak, przygotowywali się do tego od lat. Ideologia mówiąca o usunięciu przemocą wszystkich obcych z "ukraińskich ziem" zakłada na starcie czystkę etniczną. Jak inaczej przemocą pozbyć się setek tysięcy ludzi, którzy tam żyli, a nie byli Ukraińcami "z krwi". Druga wojna światowa i pomoc okupantów stworzyła jedynie optymalne warunki do zrealizowania tego diabelskiego planu. Nie musieli też eliminować czużyńców sami. Najpierw było współdziałanie z Rosjanami przy deportacjach Polaków. Typowanie... Rosjanie bardzo wygodnie rozegrali sprawę. Powiedzieli Ukraińcom: my nie znamy tego terenu, pokażcie nam, którzy mają zniknąć... No to najpierw całą inteligencję polską, często z rodzinami, posłano na zesłanie, a potem osadników, wszystkich bogatszych chłopów. Kiedy wkroczyli Niemcy, zresztą we współpracy z ukraińskimi formacjami pomocniczymi, znowu zaczęła się zabójcza dla polskiego żywiołu współpraca. Organizacje ukraińskie (np. UCK) słały do Niemców petycje, aby Polaków z województw południowo-wschodnich wysiedlić gdzieś za Kaukaz albo wymordować. Na to Niemcy nie przystali. Potem był holocaust kresowych Żydów. Tego mordu dokonali Niemcy rękami ukraińskich formacji pomocniczych, ale w mniejszych miejscowościach mordu dokonały bojówki OUN! I jakoś na ten temat niewiele się mówi. Wiemy, że Niemcy byli na Wołyniu i południowych województwach kresowych nieliczni i rozproszeni. Były całe wsie, gdzie jednego Niemca w czasie okupacji nie widziano, a ludność żydowska we wsiach zniknęła. Jak to się odbyło, dowiadujemy się z zachowanych polskich relacji. Po wsiach i małych miasteczkach kresowych z reguły nie było żadnych gett. Ot, bojówka OUN z danego terenu w porozumieniu z miejscowym Niemcem lub volksdeutschem wyłapywała okolicznych Żydów, prowadziła do lasu i tam kazała im kopać rowy, w które wrzucano po egzekucji ich ciała. Potem mołojcy i ich rodziny dzielili się mieniem pomordowanych. Niemiec brał tylko najcenniejsze rzeczy.

    Kiedy Ukraińcy przekonali się, że można bez problemów i ku zadowoleniu własnym i Niemców unicestwić jedną nację, zabrali się za Polaków. Mimo to próbowali jeszcze zrobić to drogą pośrednią. Bo był problem miast. Polacy na wsiach byli rozproszeni, ale w miastach kresowych Polacy stano­wili z reguły większość lub żyli w zwartych grupach. W miastach były też garnizony niemieckie. Wpadli więc na pomysł, żeby Polaków wsadzić do gett opróżnionych już po wymordowaniu Żydów. Wnioskowali nawet w tej sprawie do Hansa Franka. Ale gubernator Frank powiedział im: nie. Nie przypuszczam, by skłonił go do tego jakiś ludzki odruch. Po prostu Polacy byli jeszcze potrzebni, przydatni... Ukraińcy mieli mało inteligencji, po wyniszczeniu Żydów dał się odczuć brak wielu fachowców, osadnictwo niemieckie szło opornie, wieści z frontu wschodniego były coraz gorsze. Nie było kim zastąpić Polaków, choć nowe ukraińskie kadry szkolono systemem ekspresowym - nawet w Berlinie w szkołach im. Adolfa Hitlera. Tak kształcił się słynny "przyjaciel Polski", kawaler orderu Orła Białego, wcześniej depolonizator Chełmszczyzny, Bohdan Osadczuk. Dodatkowo Niemcy nie byli zachwyceni współpracą z Ukraińcami. Okazuje się, że jednak Polacy byli w pracy, w zobowiązaniach o wiele bardziej solidni. Stopniowo Niemcy tracili do Ukraińców zaufanie, tym bardziej po próbie stworzenia osobnego państwa i ogłoszenia przez Stećkę niepodległej Ukrainy. Jak wiemy, Hitler nie chciał słyszeć o takiej samowoli. Nakazał szybko wszystkich organizatorów internować i pogrzebał mrzonki i nadzieje Ukraińców.

    Czy wszystkie nacjonalistyczne organizacje ukraińskie w czasie ostatniej wojny dążyły do wymordowania i wypędzenia Polaków?

    Oczywiście Ukraińcy nie byli jednorodni. Po rozłamie w OUN wręcz się zwalczali i zabijali. W jednym byli jednak zgodni, w wyniszczeniu Polaków. Ale nie tylko Polaków, bo i tych Ukraińców, którzy im pomagali, Żydów, Ormian, Czechów, Cyganów, Rosjan...

    W trzecim tomie Dzieci Kresów, który aktualnie przygotowuję do druku, znajduje się relacja, której fragment mówi o szlachetnym zachowaniu się sąsiada - Ukraińca. Rodzina bohatera wspomnień, by uniknąć niechybnej śmierci z ręki band OUN-UPA, uciekła ze swojej wsi, tuż przed zbiorami, do pobliskiego miasta. Ukraiński sąsiad spakował część zboża, które zebrał z pola Polaka, przyjechał do miasta, odnalazł go i powiedział: Zebrałem z twojego pola zboże i wiem, że głodujesz z dziećmi, to, co zapakowałem na furę, weź, będziesz miał z czego żyć. Po powrocie do wsi siepacze z bojówki zakatowali go na śmierć. Pobito go śmiertelnie za dobre serce, za przejaw ludzkiej solidarności. To samo groziło każdemu Ukraińcowi, który ukrył polską rodzinę czy polskie dziecko. "Brudną robotę" wykonywała przede wszystkim najbardziej zbrodnicza ukraińska formacja "Służba Bezpeky" UPA. Aż trudno sobie wyobrazić, że organizacje ukraińskie odpowiedzialne za takie czyny są dziś "sławą i dumą Ukrainy"!

    Swego czasu IPN podjął inicjatywę pokazywania Ukraińców, którzy ocalali Polaków z pogromu. Wspaniały pomysł, bo porównywalny z tym, co robi w Izraelu Yad Vashem. I takich bohaterów Ukraina powinna sobie brać za największy przykład.

    Co się stało z tą IPNowską inicjatywą?

    Pan Romuald Niedzielko napisał na ten temat książkę, a sama inicjatywa spotyka się - i to może jest największy paradoks, z obawami rodzin ukraińskich. Wielokrotnie proszono mnie, bym o pewnych historiach nie pisała - z obawy o konsekwencje. Zamiast dumy, samo wspomnienie o pomaganiu Polakom zaczyna stanowić dla nich realne zagrożenie. W momencie odradzania się skrajnego nacjonalizmu, odbudowywania struktur OUN i gloryfikowania wojaków z formacji UPO-wskich już nie tylko pozo­stali tam Polacy mogą czuć się niepewnie! O tym, że Polacy żyjący na dzisiejszej Ukrainie zachodniej, czują strach, mam namacalne dowody. Na konferencję IPN, która odbywała się w Warszawie z okazji 65. rocznicy ludobójstwa na Kresach II RP, miało przyjechać ponad 20 osób. Przybyła tylko jedna. A informację o tym dlaczego, wysłano mi z Polski, z lęku by nie wysyłać jej z Ukrainy. Dochodzą do mnie informacje, że prawie w każdej miejscowości w zachodnich województwach Ukrainy jest już odrodzona bojówka nacjonalistyczna i prowadzi się militarne ćwiczenia. Dlaczego naszych polityków to nie interesuje? Dlaczego nieliczni polscy obywatele pozostali po ukraińskich wsiach znowu czują się źle, boją się mówić o dawnych zbrodniach, by nie narazić się nacjonalistom. Kto w Polsce zainteresuje się tym, kiedy szowiniści spalą im dom lub ich pobiją? To pokazuje najdobitniej, że nasza miłość do Ukrainy jest coraz bardziej ślepa! Swoim milczeniem, tolerowaniem szowinistów i ich protektorów w Polsce (Związek Ukraińców w Polsce), wielu przedstawicieli wojującego kleru greckokatolickiego i ich "heroizacji" OUN-UPA, zabrnęliśmy w bardzo nieciekawą historię!

    Tymczasem nasz Sejm nie zdobył się nawet na uchwałę potępiającą sprawców kresowego ludobójstwa, nawet uznania, że zostało dokonane!

    No wstyd! Wielki wstyd! To jest hańba! Dotknięci operacją "Wisła" mają uchwałę potępiającą tę przykrą, ale absolutnie niezbędną dla polskiej racji stanu i bezpieczeństwa polskich obywateli akcję. Tutaj dziesiątki, ba setki tysięcy ludzi - ofiar ukraińskiego szowinizmu nie znajdują uszanowania dla swojej krzywdy we własnym parlamencie. To, jak tłumaczył ten fakt marszałek Komorowski, jest żenujące. Rzekomo pan ten jest historykiem. To woła o pomstę do nieba! Nawet jeśliby pisał pracę magisterską z historii średniowiecznej, to i tak nie widzę nic na jego usprawiedliwienie. Nie można być adwokatem obcych kosztem takiej krzywdy własnych rodaków. Tym bardziej że Katyń nie wywołuje protestów u marszałka. To znieczulica i niekompetencja. Czuję się źle myśląc, że coś, co nazywany patriotyzmem, nie jest już cechą żyjących nad Wisłą "elit" sięgających po władzę nad Polakami.

    Skoro sami milczymy... Skoro milczała nasza emigracja. Czy to nie paradoks, że Polacy, których wojna wyrzuciła do Anglii, Ameryki, raczej nie dorabiali się fortun, nie było im łatwo, a powojenna emigracja ukraińska radziła sobie bardzo dobrze i uchodziła za jedną z najbogatszych i dobrze zorganizowanych. Przecież gros z nich musiało wywodzić się z oddziałów związanych z hitlerowcami i uciekinierami z OUN-UPA. Podejrzewam, że wielu z nich mogło uratować życie legitymując się obywatelstwem polskim.

    Polska emigracja, która skupiła się w Londynie, najczęściej składa się z ludzi, którzy trafili tam z obozów jenieckich po kampanii z września 1939 r., bądź z tych, którzy zostali wywiezieni w głąb Rosji i stamtąd z Armią Andersa różnymi polskimi drogami trafili na zachód Europy. Ci ludzi nie mieli pojęcia o tym, co wydarzyło się w 1943 r. na Kresach, albo mieli bardzo nikłe pojęcie. Dlatego znaleźli się w pewnym momencie na jednym wózku z uciekającymi przed Rosjanami Ukraińcami. Mieli wspólnego wroga - Rosjan, i wspólnego sponsora, znaleźli więc wspólny język. Stąd mamy problem Giedroycia, czy wcześniej problem Andersa, który wypuszcza ss-manów z SS Galizien, okrywając ich polskim obywatelstwem, żeby nie wydać ich Stalinowi. Ujawniane są przez Brytyjczyków fakty z życia kilku tysięcy owych esesmanów na ziemi brytyjskiej i to jeszcze żyjących w niewyobrażalnym dobrobycie w stosunku do emigracji polskiej. Musimy pamiętać, że zbrodnie przeciwko Polakom, a wcześniej przeciwko Żydom, wiązały się także z grabieżą mienia. Ci ludzie opuszczając ziemie polskie mieli pieniądze, precjoza, skarby przez tych esesmanów gromadzone, to pozwoliło im się urządzić w Europie. Część z nich została jednak w Polsce. Tu mamy kolejną sprawę, którą warto byłoby się zająć od strony naukowej. Okazuje się, że nagle na ziemiach zachodnich mieliśmy do zagospodarowania dwa razy tyle ludzi jako przesiedleńców związanych z operacją "Wisła"! Skąd oni się tu wzięli? Kiedy dostaniemy odpowiedź na to pytanie, to okaże się, że z Łemkami będziemy w stanie rozliczyć się i dogadać. Ale i Łemkowie byli najczęściej terroryzowani, zastraszani i zmuszani do uczestnictwa w mordach. To są prace, które powinni przeprowadzić historycy sięgający do źródeł służb specjalnych, które przy okazji wyjaśnią wiele późniejszych wydarzeń we współczesnej historii Polski.

    Wielu zbrodniarzy z polskimi papierami tutaj, ale i za granicą działało. Przecież to trzeba wyjaśnić, bo przy okazji poznamy odpowiedź na pytanie, kim są ci ludzie, którzy czynnie, w tej chwili w Polsce, uniemożliwiają Polakom budowanie pomników upamiętniających ofiary ludobójstwa czy prowadzenie badań historycznych i pisanie prawdy. Twierdzę, że przez długie lata historię stosunków polsko-ukraińskich pisali w Polsce wyłącznie Ukraińcy. Mało tego, w Polsce, na polskich uczelniach, zaczęły powstawać prace o organizacji ukraińskich nacjonalistów, pisane przez Ukraińców, bądź narodowości ukraińskiej. Oni piszą historię na nowo! A nasi historycy? A my siedzimy cicho! Nie mieliśmy innych badań, nie mieliśmy żadnych atutów w rękawie, więc to, co napisali inni, podawano do wierzenia. Pozwoliliśmy sobie na to, żeby ktoś inny napisał historię Polaków. Nie można jednak ich obwiniać. Pragnę zwrócić uwagę, że jeśli ktoś z polskich historyków usiłował zająć się naszą współczesną historią, dostawał etykietkę nacjonalisty, i to trwa do dzisiaj. Nie patrioty, a nacjonalisty! Dlaczego? Ponieważ usiłuje się upomnieć o krzywdy Polaków. Wracając jeszcze do sprawy tej emigracji... Emigracja ukraińska ma się dobrze zarówno w Kanadzie, jak i w Wielkiej Brytanii. Jest bogata, jest wpływowa, może narzucać tam swe prawdy, pisać i wydawać swoją interpretację historii. O ile mi wiadomo, z Polaków tylko pan Piotrowski wydał w Stanach Zjednoczonych książkę, która pokazuje polski punkt widzenia. No i pan prof. Wiktor Poliszczuk, który dla prawdy historycznej zrobił bardzo wiele, ale on jest przecież Ukraińcem. Jako jeden z nielicznych poczuwa się do winy, by bronić honoru swego narodu. Cała reszta to jest zalew nacjonalistycznej literatury, która drąży, która kształtuje poglądy w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii. A przecież ci, co piszą, mają rację, oni napisali swoje litopisy, opisali swoją chwalebną historię wielkiej wojny z Rosjanami, są czyści jak łza, nie mordowali mieszkańców polskich wiosek, po prostu mordowali sowieckich partyzantów i element niepewny. Zniknięcie setek tysięcy Polaków stanowi według nich jakiś epizod niemogący zaszkodzić wielkiej chwale oręża upowców.

    Skoro nie można liczyć na polityków, to może przynajmniej na Kościół, na kapłanów?

    Niestety liczyć nie można. Powtarza się ta sama historia. Nadzieja na to, że wschód uda się pogodzić czy przeprowadzić na katolicyzm prawosławnych poprzez kościół greckokatolicki, był i jest utopią. Wszystkie te próby kończyły się niczym, ponieważ kościół greckokatolicki jest kościołem stricte nacjonalistycznym. W czasie wojny takim był i przed wojną takim był. Nie mówię o wszystkich duchownych, ale bardzo duża część kleru greckokatolickiego ponosi odpowiedzialność za okrutne mordowanie Polaków, ponieważ dawała przyzwolenie, nawet obiecując odpuszczenie grzechów, wzywając w swoich kazaniach do wyplewienia kąkolu, który rośnie w pszenicy, do wyeliminowania Polaków. To są sprawy, za które ten kościół nigdy nie poniósł odpowiedzialności. Może zdalnie, ale nie naszymi rękami, lecz Rosjan. Ktoś wierzący mógłby powiedzieć "Kara za grzechy". Jest faktem, że Rosjanie sekowali, aresztowali i zsyłali wielu księży grekokatolickich, doprowadzając ich do śmierci, choć nie z powodu tego, co zrobili Polakom. To były ich wewnętrzne porachunki. Natomiast zadziwiające jest zachowanie naszej hierarchii, która ani jednego z ponad 160 księży, którzy w najokrutniejszy sposób zostali zamordowani przez bojówki OUN-UPA, nie doprowadziła do podniesienia do rangi błogosławionych czy świętych męczenników, a przecież byli to męczennicy za wiarę. Kościół zamiast walczyć o pamięć o swych kapłanach i wiernych, którzy często razem z nimi ginęli w mękach, zajmuje się dzisiaj podlizywaniem się grekokatolikakom. A co z potępieniem tych duchownych grekokatolickich, którzy czynnie uczestniczyli w ludobójstwie, święcili noże, odmawiali pochówków pomordowanym itp? Po wojnie próbowano przeprowadzić ankietę dotyczącą udziału księży greckokatolickich w zbrodniach na Polakach, bo część naprawdę miała ciężkie grzechy na sumieniu, nie mówiąc o synach księży, którzy dramatycznie często byli dowódcami oddziałów UPA. Dzisiaj Kościół w tej sprawie w ogóle nie chce zabierać głosu. Dokonuje w oficjalnych wystąpieniach "wybaczenia". To nadużycie! Wybaczyć mogą tylko ofiary. Zresztą większość z tych ludzi w sercach już wybaczyła oprawcom, ale nie oznacza to, że Kościół ma prawo robić to za nich! A poza tym istnieje jeszcze w naszej religii pojęcie zadośćuczynienia, żalu za grzechy. Wśród przedstawicieli kościoła grekokatolickiego ja tego nie usłyszałam. W wypowiedziach kardynała Huzara i innych dostojników słychać za to buńczuczność, silne nuty nacjonalizmu i zupełny brak wyrażenia żalu za popełnione przez ten kościół zbrodnie. Oczywiście oni się wybielają, ale ignorowanie tych zbrodni i wybielanie ich przez naszych hierarchów bez żalu i zadośćuczynienia jest niedopuszczalne.

    Może ktoś powie, że "dolewam oliwy do ognia", ale muszę - nawiązując do tych dramatycznych słów, które pani powiedziała, zapytać, jak podchodzić w tym kontekście do sprawy procesu beatyfikacyjnego zwierzchnika kościoła grekokatolickiego z czasów wojny Andrija Szeptyckiego?

    Próba podniesienia do rangi świętego Andrija Szeptyckiego, archidieja lwowskiego, budzi oburzenie Polaków kresowych. Człowiek ten w bardzo wielu sytuacjach przyczynił się swoim działaniem w okresie międzywojennym do budowania bezdennej przepaści pomiędzy Polakami a Ukraińcami. Czyniąc to, przykładał rękę do budowania skrajnego nacjonalizmu, szowinizmu. Popierał, finansował i wspomagał wszelkie inicjatywy Polsce wrogie, w kraju i za granicą. W momencie wkroczenia Niemców na kresy w roku 1941 poparł władze niemieckie, i to w całej rozciągłości, pisał listy chwalebne. A potem, kiedy rozpoczęła się rzeź, nie użył swoich wpływów na grekokatolików, a był naprawdę postacią, która mogła to zrobić dla zatrzymania ludobójstwa. Toczył jałowe spory z biskupem Twardowskim, twierdził, że zbrodni dokonują sowieci, nie brał odpowiedzialności. Dopiero kiedy ludobójstwo na Polakach dobiegało kresu, wystosował list do wiernych, którego księża grekokatoliccy nie chcieli nawet odczytywać. Wtedy zresztą było już za późno. Kiedy zaczynały płonąć polskie wsie, milczał. Przecież on nie mógł nie wiedzieć zarówno o przygotowaniach, jak i o tym co się działo! A teraz robi się z niego świętego człowieka, na którym spoczywa przecież brzemię współodpowiedzialności za rzeź Polaków na Kresach. We mnie też budzi gorący sprzeciw. Szeptycki był jednym z największych w dziejach Polski renegatów. Nie tłumaczy go nic, nawet to, że umierając powiedział Ukraińcom obecnym przy nim, by trzymali się Polaków. Ale to może jeszcze jeden dowód jego chytrości i wiarołomstwa: wciąganie Polaków w ukraińskie spory z Rosją i wykorzystywanie dla swoich celów, wypompowywanie pieniędzy, ale z zyskiem jednostronnym...

    Udaje się jednak Pani pisać i wydawać książki poświęcone ludobójstwu Ukraińców na Polakach.

    Wydawanie relacji żyjących jeszcze świadków i dokumentów jest moją osobistą inicjatywą. Z zabezpieczeniem finansów na ich wydawanie jest bardzo krucho. Ale jest to norma. Wielu kresowian własnym nakładem wydaje wspomnienia, ale instytucje państwowe nie są tym zainteresowane. Powstają za to książki, i to za polskie, ministerialne pieniądze, jak np. Tak było w Bieszczadach czy Ukraińska partyzantka Grzegorza Motyki. Autor ten ostatnio nieco się zmitygował w swym bezkrytycznym uwielbieniu dla szowinistów ukraińskich, ale już samo nazwanie morderców - "partyzantami" jest poważnym błędem. Nazwa partyzantka jest przynależna do organizacji zbrojnych walczących z okupantami. Głównym zajęciem tej "partyzantki" było eksterminowanie Polaków, co możemy bez trudu udowodnić. Tezą książki Motyki jest, że głównym celem UPA, i historycy polscy się do tego przychylają, było budowanie samostijnego państwa ukraińskiego. Ja twierdzę, że było dokładnie odwrotnie. Państwo miało powstać wtedy, kiedy tam już nie będzie ludzi innej narodowości. Wiadomo było, że wchodzą Rosjanie i państwa ukraińskiego nie będzie. Mówienie, że ich walka w 1943 r. była walką o państwo, jest po prostu kłamstwem. To była realizacja hasła: państwa ukraińskiego nie będzie, ale i Polaków tutaj nie będzie. I to było główne zajęcie i cel działania bojówek OUN i UPA w 1943 i 1944 roku. Nie żadne walki z okupantami. Do tych dochodziło najczęściej z przypadku. Z regularnym wojskiem wojowało się o wiele trudniej niż z zaskoczonymi nocą bezbronnymi kobietami i dziećmi. Zabrzmi to paradoksalnie, ale pomoc Niemców - naszych oprawców, tak jak i później Rosjan, okazywała się często jedyną deską ratunku dla Polaków na Kresach!

    Pokazała Pani, że jest ogrom materiałów archiwalnych...

    O! Na pewno nie jest ich tyle, ile byśmy chcieli!

    Jaki jest stan zachowania archiwaliów dotyczących ludobójstwa?

    To też problem! Nie wiadomo, ile z tych archiwaliów przetrwa. Wiele jest wciąż nieopracowanych. Poprawność polityczna nakazuje aktualnie gloryfikować UPA i pisać nową oficjalną historię Ukrainy, z pominięciem zbrodni na Polakach. Może to zaowocować tym, że archiwa będą ulegały tajemniczemu i stopniowemu wyniszczaniu. Wcześniej niszczeniem śladów zbrodni zajmowali się bezpośrednio zbrodniarze i ich rodziny, dziś pogrobowcy OUN-UPA. W dawnych archiwach sowieckich na Ukrainie było dużo takich dokumentów, ale teraz dokumenty te podobno masowo znikają. Jest to zrozumiałe - skoro mordercy stali się nagle bohaterami ukraińskimi, to wszystkie ich czarne sprawki muszą zostać usunięte, zretuszowane. Profesor Poliszczuk, kiedy z nim rozmawiałam, wspominał o "wyczyszczeniu" z dokumentów dotyczących zbrodni archiwów niemieckich. Co do USA też nie byłabym dobrej myśli. Sojusznikom się wybacza, a zasługi szpiegowsko-dywersyjne "wojaków" adoptowanych do Ameryki były niemałe.

    Dziwne rzeczy dzieją się też w polskich archiwach. Przemieszczenia dokumentów, które odbywały się w Polsce po 1989 r., doprowadziły do bliżej niewytłumaczalnych uszkodzeń lub po prostu zaniknięcia znacznej ich liczby. W pierwszej połowie lat 90., kiedy otwarto archiwa MSWiA, przeprowadzałam kwerendy w tamtym archiwum i widziałam cały szereg zespołów i teczek, które zamawiałam dla swoich badań. Kiedy po latach, po przekazaniu ich do IPN, chciałam wrócić do tych zasobów, nagle okazywało się, że teczka, którą mam opisaną, że zawiera 120 różnych dokumentów, miała zaledwie... trzy karty. Reszty nie było! Akta te dotyczyły procesu Oresta Onyszkiewicza, jednego z najbardziej krwawych oprawców ludności polskiej. Rodzina Onyszkiewiczów za czasów II Rzeczpospolitej bardzo silnie zaangażowana była w ruch szowinistyczny. Niektórzy byli nawet aresztowani za działalność terrorystyczną z bronią w ręku. Orest Onyszkiewicz był bezlitosnym katem ludności polskiej. Za swe zbrodnie, jako jeden z niewielu, został przez polskie władze skazany i stracony.

    Wskazała pani na całą masę wątków, którymi mogłyby iść prace historyków. Dlaczego tego się nie robi?

    Pamięta pan, jak to ładnie było powiedziane przez Stanisława Wyspiańskiego w Weselu? My by wszystko mogli mieć, byle by my chcieli chcieć! I tu jest podstawowy problem! Tak jak przed wojną, wielu politykom wydaje się, że proste hołubienie skrajnego ukraińskiego nacjonalizmu, jako przeciwwagi dla Rosji, to nasza polska racja stanu. To jest błąd, ogromny błąd! I póki będę mogła, zawsze będę powtarzała, że każdy nacjonalizm jest rzeczą straszną. Nie wolno leczyć dżumy - cholerą. Obie są równie groźne! Tolerowanie i przemilczanie w Polsce faktu, że główni organizatorzy zbrodni ludobójstwa, jej inicjatorzy, ideolodzy są dzisiaj na Ukrainie, aż po Kijów, przyjmowani jako wzór do naśladowania jest niebezpieczne i niedopuszczalne. Trudno nie wspomnieć o tablicy poświęconej Romanowi Szuchewyczowi na murach polskiej szkoły we Lwowie, która jest obrazą dla jej byłych absolwentów. Ktoś, kto takie rzeczy robi, prowokuje Polaków. Ale nikt nie reaguje... To są rzeczy, które po prostu nie mieszczą się w głowie.

    To trzeba zatrzymać, tak jak każdy faszyzm. My nie możemy patrzeć na ten proces i przymykać oczy... Co się dzieje dzisiaj w niektórych miastach niemieckich? Wystarczy pojechać np. do Saksonii, by zobaczyć tam młodych ludzi grasujących w czarnych uniformach i jak ujawniają chęć mordowania każdego nie-Niemca. Na Ukrainie Zachodniej są już bojówki i struktury neo-OUN-UPA, wieszane są czarno-czerwone banderowskie flagi, organizowane są marsze i pali się ognie. W restauracji "Kryjówka UPA" we Lwowie wisi hasło Smert Lacham! To nie są żarty. Z faszyzmem nie ma żartów. Jeżeli takim organizacjom pozwoli się funkcjonować, jeżeli młodzież i następne pokolenia nauczą się szowinistycznego patrzenia na świat, taki naród robi się nieobliczalny i niebezpieczny dla sąsiadów. Szczególnie tych, co do których (jak Polska) szowiniści wysuwają żądania terytorialne. Jak zrozumieć oczekiwania Ukraińców co do bronienia ich problematycznych praw do Krymu, kiedy w gazetach i opracowaniach nacjonalistycznych wysuwane są żądania co do 19 powiatów dzisiejszej Polski?

    Pani jako historyk mówi o tych niebezpieczeństwach oficjalnie i w wielu miejscach ostrzega przed ich konsekwencjami, ale nasi politycy tego nie dostrzegają. Jak na to reagować, co zrobić z tym problemem?

    W Polsce są ogromne siły, które są zainteresowane utrzymaniem właśnie takiego, a nie innego status quo między Polską a Ukrainą. Nie jest to bezinteresowne, z Ukrainy płyną duże, nierzadko korumpujące Polaków kwoty. Ujawniono sporo takich skandali w ostatnich latach, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Ale i to nie tłumaczy wszystkiego. Wiele świadczy bowiem o niskiej inteligencji i wyobraźni naszych elit politycznych. Ja zawsze podkreślam: skuteczna polityka międzypaństwowa musi wypadać co najmniej na zero, w sensie bilansu zysków i strat obu stron. Narody kochają się z rozsądku. Prezentowana przez kolejne polskie elity bezwarunkowa miłość w stosunku do Ukrainy jest grubym błędem. Do tanga trzeba dwojga - ludzie muszą mieć wspólne interesy, nie mogą tylko dawać, ale i brać. I to, że Polacy jedynie się cofają i niczego nie wymagają, szkodzi nie tylko nam, ale i Ukraińcom. Pozwala im błądzić. Nie można przymykać oczu na to, że naszej ludności jest na Ukrainie coraz ciężej, że nie ma nawet namiastki tego, co mają Ukraińcy w Polsce. To nie jest wewnętrzna sprawa Ukrainy! Ukraińcy chcą odzyskiwać domy w Przemyślu. Proszę bardzo, ale za polskie domy we Lwowie dla polskich organizacji. Ukraina to nie jest malutki kraik, to potężne państwo.

    Cywilizuje się poprzez uczenie, ale i wymaganie. My musimy oficjalnie żądać, po pierwsze potępienia zbrodni, które OUN-UPA dokonała, po drugie domagać się, aby przynajmniej na polskich szkołach nie wieszano tablic ku czci człowieka, który doprowadził do aresztowania profesorów lwowskich i wymordowania ich, i pisał, że Polaków trzeba ciąć w pień. To jest obraza dla każdego państwa. Obraza! Musimy się szanować i mieć wyobraźnię, która pozwoli nam zrozumieć, w którym miejscu nasz kraj jest już manipulowany. Powtarzam - my nie możemy się robić zakładnikami Krymu. Nie możemy deklarować integralności części terytoriów, które od początku budzą pewną wątpliwość. Przepraszam, że ja to mówię, ale w tej chwili jest taka sytuacja, że cała Unia Europejska może się zaangażować w krwawy konflikt, który tak naprawdę powinni sobie Ukraińcy z Rosjanami sami załatwić. Nie możemy być też manipulowani tym, że wschodnia część Ukrainy lgnie do Rosji. Ukraina chce sobie tym zagwarantować manewr na dwie strony, a Polacy mają tylko jeden - ich popierać. My też musimy mieć za każdym razem ten manewr, ja nie kocham, nie chcę, boję się Rosji, ale też nie chcę i nie mogę milczeć, kiedy na Ukrainie człowiekowi skazanemu w Polsce przed wojną na siedmiokrotną śmierć za terroryzm, odpowiedzialnemu moralnie za ludobójstwo na kilkuset tysiącach Polaków, w centrum miasta Lwowa stawia się pomnik. Za chwilę dojdzie do tego, że polskie wycieczki będą miały obowiązek składać tam kwiaty?!

    Na zakończenie mogę tylko wyrazić nadzieję, że jednak tylko żmudna praca historyków przyniesie w przyszłości właściwy efekt. Skoro ani nasi politycy, ani kościelni hierarchowie nie uznają za stosowne rozwiązać tego problemu we właściwy sposób.

    Niestety praca historyków trwa długo, a życie pisze nowe scenariusze. Był lepszy czas, by sprawy rozliczyć i załatwić. Nie powstrzymaliśmy nacjonalistów. Ukraińcy formułują roszczenia w stosunku do powiatów dzisiejszej Polski. Na Ukrainie Zachodniej zapanował całkowicie etos banderowski, młodzież garnie się do pochodów i bojówek nacjonalistów. Kijów powoli też zapada na tę chorobę. To zła dla Polaków wiadomość, a dla ofiar ludobójstwa spełnienie koszmarnego snu. Tymczasem nasza "polityka wschodnia" zamiast powstrzymywać - napędza te zjawiska. To kompletny brak wyobraźni...

    Z dr Lucyną Kulińską rozmawiał Janusz M. Paluch ("Cracovia Leopolis", nr 4/2008).

Powrót do strony głównej serwisu "Wołyń naszych przodków" www.nawolyniu.pl