Spis artykułów

Z wrogiem na wroga (fragment)

Piotr Zychowicz


    Polska samoobrona z Toustego, powiat Skałat.
    Źródło: Archiwum Bolesława Mieczkowskiego.

    Kim byli żołnierze AK i polscy harcerze, którzy w 1944 roku wstąpili w szeregi niszczycielskich batalionów NKWD. Kolaborantami czy bohaterami ratującymi swoje rodziny?

    - Był pan członkiem AK?
    - Byłem. Zaprzysiężono mnie w styczniu 1944 roku.
    - Miał pan pseudonim?
    - "Siekiera".
    - Jakie były pana poglądy polityczne?
    - Byłem wychowany w bardzo patriotycznym domu. Moją maksymą były słowa: Bóg, Honor, Ojczyzna.
    - Jaki był pana stosunek do Związku Sowieckiego?
    - Bardzo krytyczny.
    - Dlaczego więc służył pan w sowieckich Istriebitielnych Batalionach?
    - Służba w oddziale była moim obowiązkiem - mówi Szczepan Siekierka, znany działacz środowisk kresowych. Mieszka obecnie we Wrocławiu, ale pochodzi z miejscowości Toustobaby w byłym województwie tarnopolskim. Tam spędził całą wojnę i tam, podobnie jak wielu jego rodaków, w 1944 roku wstąpił do formacji zorganizowanej przez sowieckie służby specjalne.

    Problem udziału Polaków, w tym wielu żołnierzy AK i członków Szarych Szeregów, w Istriebitielnych Batalionach NKWD do dziś nie został gruntownie zbadany przez historyków. Chociaż zjawisko miało charakter masowy, nie funkcjonuje w zbiorowej świadomości Polaków. Okrywa je wstydliwe milczenie. Temat uznawany jest za niewygodny, wymykający się patriotycznym schematom i uproszczonej, czarno-białej wersji historii najnowszej.

    Niemowlęta na sztachetach

    Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że mieszkańcy Kresów - najbardziej antysowiecka część polskiego społeczeństwa - poszli na współpracę z Moskwą? Wszyscy żyjący dziś członkowie batalionów odpowiadają zgodnie: to była konieczność. Wytworzyła ją specyficzna, niewystępująca nigdzie indziej poza ziemiami południowo-wschodnimi, sytuacja. W regionie tym istniała bowiem trzecia siła. Tą trzecią siłą była Ukraińska Powstańcza Armia.

    - Zdejmowałem niemowlęta nabite na sztachety płotów. Widziałem ciała ludzi zamęczonych przy użyciu najbardziej wymyślnych metod. Spalonych, pokłutych widłami, z odrąbanymi kończynami i głowami. Mężczyzn, którym oderżnięto genitalia i wsadzono w usta. Kobiety, którym obcięto piersi lub żywcem wyrwano dzieci z brzuchów. Wszyscy zostali zamęczeni tylko dlatego, że byli Polakami. Między innymi wielu członków mojej rodziny - wspomina Siekierka.

    Gdy w 1944 roku tereny Tarnopolskiego, Stanisławowskiego i Lwowskiego dostały się spod okupacji niemieckiej pod okupację sowiecką, rzezie dokonywane przez Ukraińców przybrały apokaliptyczne rozmiary. W trakcie akcji "Burza" polskie podziemie ujawniło się przed Sowietami i zostało przez nich natychmiast rozbite, a resztę mężczyzn w wieku poborowym wcielono do Armii Czerwonej. W efekcie ludność cywilna pozostała bez żadnej ochrony.

    - Pyta pan, jak polscy patrioci mogli wstąpić do sowieckich batalionów szturmowych? Oto odpowiedź. Uważaliśmy, że to jedyny sposób na uchronienie naszych rodzin przez straszliwą śmiercią. Dla nas liczyło się to, że bolszewicy wydali nam karabiny i dzięki temu mogliśmy bronić naszych wsi i naszych rodzin. Wielką politykę odsunęliśmy na bok. My musieliśmy działać tu i teraz - mówi Siekierka.

    Istriebitielnyje (od ros. słowa "niszczyć") Bataliony zostały utworzone na mocy rozkazu Rady Komisarzy Ludowych z 24 czerwca 1941 roku. Zadaniem tych paramilitarnych jednostek złożonych z lokalnych mieszkańców była pomoc regularnym oddziałom NKWD w "czyszczeniu" terenów zafrontowych z elementu antysowieckiego. Liczba batalionów wzrastała wraz z postępami sowieckiej ofensywy.


    Oddział Istriebitielnych Batalionów złożony z niedawnych żołnierzy AK.

    Do jednostek tych należeć mogło nawet 30 tysięcy Polaków. W 80 procentach byli to nastolatkowie poniżej 18. roku życia, zbyt młodzi, aby trafić do regularnych oddziałów frontowych, oraz osoby niewcielone do Armii Czerwonej ze względów zdrowotnych. Dowodzeni przez sowieckich oficerów, w większości przypadków zostali podzieleni na mniejsze pododdziały, które rozlokowano po ich rodzinnych wsiach.

    Opowiada Tadeusz Banasiewicz ze wsi Cegielnia w powiecie kowelskim. Obecne miejsce zamieszkania: Warszawa.

    - To była klasyczna wiejska samoobrona. Siedzieliśmy po kilku we wsi i czekaliśmy na Ukraińców. Mieliśmy opracowany system alarmowy. Jedna raca oznaczała niebezpieczeństwo, a trzy - poważne kłopoty. Wtedy członkowie batalionów z sąsiednich wsi powinni przybyć z odsieczą.
    - Jak wyglądał werbunek do Istriebitielnych Batalionów?
    - Wezwali nas do stawienia się w miasteczku. Tam oznajmili nam, że stworzą z batalion.
    - Umundurowano was?
    - Nie, przez całą moją służbę w batalionie byłem w cywilnym ubraniu. Z tego co wiem, tak było we wszystkich batalionach.
    - Jaką wydano wam broń?
    - Wpuścili nas do magazynu pełnego rozmaitego wojskowego sprzętu. Część broni została po Niemcach, była też broń sowiecka. Ja wybrałem automat SWT-10. Każdy mógł do tego wziąć kilka granatów i amunicję. Potem przez cztery dni pod okiem sowieckiego podoficera połowicznie nas przeszkolono.
    - Wypłacano wam żołd?
    - Nie, nie dostaliśmy żadnych pieniędzy. Żywić także musieliśmy się we własnym zakresie.
    - Jaki był stosunek Polaków do służby w batalionie?
    - Nie będę ukrywał: byliśmy zachwyceni, że ktoś dał nam do ręki broń. Kto to zrobił, nie miało dla nas znaczenia. Gdy dostałem karabin, wiedziałem już, że nie zostanę zarżnięty jak prosię. Od razu zdecydowałem, że ostatni pocisk zostawiam dla siebie. Że nie dostanę się w ich ręce żywcem.
    - Czy z rąk Ukraińców zginął ktoś z pańskiej rodziny?
    - Tak, oboje rodziców. Ja z bratem w ostatniej chwili uciekliśmy do lasu.

    Z AK do NKWD

    W większości przypadków złożone z Polaków Istriebitielnyje Bataliony były formowane za pomocą poboru. Do IB zgłaszało się również wielu ochotników. W nielicznych przypadkach, gdy lokalne oddziały AK przetrwały akcję "Burza", bataliony tworzono, opierając się na ich strukturach. Na stronę Sowietów przechodziły całe plutony lub kompanie. Od oficerów po kucharzy polowych i sanitariuszy.

    Tak było między innymi w Kołomyi, gdzie na układ z bolszewikami poszło tamtejsze kierownictwo AK. Oddział polskiego podziemia został przemianowany na Istriebitielnyj Batalion, podporządkowany Sowietom i skoszarowany w budynku przedwojennego 49. Huculskiego Pułku Piechoty. Nad bramą wejściową do koszar umieszczono nawet napis "Wojsko Polskie".

    - Umowa była prosta. AK zobowiązała się do zaprzestania wszelkich działań wymierzonych w Sowiety, a bolszewicy pozwolili nam zachować broń i bronić ludności cywilnej przed Ukraińcami. To była transakcja wiązana. Oni nie mieli ludzi, żeby panować nad sytuacją na zapleczu frontu, a my chcieliśmy położyć kres rzeziom naszych rodaków - opowiada członek oddziału z Kołomyi Bolesław Mieczkowski, który obecnie mieszka w Warszawie i przewodniczy organizacji skupiającej weteranów batalionów.

    - Co by się stało, gdybyście na ten układ nie poszli?

    - Oznaczałoby to dla nas ponowne zejście do podziemia i konfrontację z Sowietami. W walce z tą potęgą zostalibyśmy starci na proch. Wszyscy wylądowalibyśmy w piachu albo w najlepszym wypadku na Syberii. Zresztą mniejsza o nas, przecież bez ochrony batalionów polska ludność cywilna zostałaby wyrżnięta do nogi! Na naszych ziemiach nie było miejsca na romantyczną walkę z nowym okupantem, jak to miało miejsce w zachodniej, zamieszkanej tylko przez Polaków, części kraju. Trzeba było myśleć realnie.

    - Są jednak ludzie, którzy uważają, że bataliony były jednostkami kolaboracyjnymi.

    - Co mieliśmy zrobić? Dać się wymordować, żeby dziś osoby, o których pan mówi, miały dobre samopoczucie? Wszystkim, którzy wysuwają przeciwko nam takie zarzuty, przypominam starą maksymę: postępowanie ludzi powinno się oceniać tylko w kontekście czasów, w których żyli...

    - Żyliście też w latach 1939 - 1941.

    - Nie musi mi pan o tym przypominać. W wielkiej fali deportacji w 1940 roku Sowieci wywieźli wielu członków mojej rodziny. Doskonale pamiętaliśmy tamtą okupację. W roku 1944 sytuacja była jednak zupełnie inna. Żyliśmy pod świeżym wrażeniem ukraińskich rzezi. To z tej strony groziło nam i naszym rodzinom największe niebezpieczeństwo. Musieliśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Nie było nikogo, kto mógłby nam pomóc.

    - Czy wasze działania bojowe rzeczywiście miały tylko charakter defensywny?

    - Bolszewicy wykorzystywali nas też do pilnowania mostów, stacji kolejowych i innych strategicznych obiektów. Pomagaliśmy w szpitalu polowym Armii Czerwonej.

    - Czy w pańskim batalionie doszło do jakichś nadużyć w stosunku do ukraińskich cywilów lub jeńców?

    - Nie, nic takiego nie miało miejsca.

    Historycy mają w tej sprawie inne zdanie. Według Tomasza Balbusa - wrocławskiego badacza, który kilka lat temu napisał szkic na temat batalionów w "Biuletynie IPN" (nr 6/2002) - jednym z motywów, którymi kierowali się ich polscy członkowie, była żądza zemsty za ukraińskie zbrodnie. Dlatego zdarzały się przypadki upokarzania, bicia, a nawet zabijania schwytanych Ukraińców. Polskie IB miały również dokonywać odwetowych pacyfikacji ukraińskich wiosek.

    Na przykład dowodzeni przez Sowietów członkowie polskiego batalionu z Nadwórnej 28 sierpnia 1944 roku mieli wziąć udział w spaleniu 300 gospodarstw we wsi Grabowiec. 85 Ukraińców miało zostać zabitych, a kolejnych 70 aresztowanych. Poza tym, jak dowodzi historyk IPN Polacy z batalionów, doskonale znający ludzi i topografię terenu, używani byli do rozpracowywania i niszczenia struktur ukraińskiego podziemia niepodległościowego.

    Mieli działać, opierając się na szerokiej sieci tajnych agentów, jaką dysponowały sowieckie służby bezpieczeństwa zarówno wśród polskiej, jak i ukraińskiej społeczności. "Dostrzegając liczne przejawy antypolskiej współpracy Ukraińców z władzami nazistowskimi w latach 1941 - 1944, często zapominamy o antyukraińskiej współpracy części Polaków z władzami sowieckimi w latach 1944 - 1945" - napisał Balbus.

    Bez ochrony Istriebitielnych Batalionów polska ludność cywilna zostałaby wyrżnięta do nogi przez UPA! - mówi Bolesław Mieczkowski, były członek tej formacji.


    Bolesław Mieczkowski

    Ukraińcy polskich członków IB traktowali właśnie jako stanowiących poważne zagrożenie sowieckich kolaborantów. "Polacy poszli na bezkrytyczną współpracę i służbę dla NKWD. Dlatego przeciwko nim przyjmujemy te same działania co wcześniej. Należy przeprowadzić zwiad, gdzie i jakie siły wroga są skupione, a następnie je zniszczyć" - pisał w rozkazie jeden z dowódców UPA na Wołyniu "Hryć".

    W efekcie wielu polskich członków Istriebitielnych Batalionów zginęło nie tylko podczas leśnych potyczek z ukraińską partyzantką, ale zostało skrytobójczo zamordowanych. Na przykład Kazimierz Litwin z tarnopolskiej wsi Ihrowica - spacyfikowanej zresztą przez UPA w Wigilię 1944 roku - który został porwany przez nacjonalistów. Młodemu chłopakowi żywcem obcięto głowę za pomocą tępej, ręcznej piły do drewna. Ciało znalazł jego ojciec.

    Żelazna dyscyplina

    Byli członkowie Istriebitielnych Batalionów zdecydowanie zaprzeczają stawianym im zarzutom. Zapewniają, że w ich oddziałach nie dochodziło do żadnych nadużyć lub że zaczęło do nich dochodzić po wiośnie 1945 roku. Wtedy bowiem rozpoczęły się wysiedlenia Polaków z Galicji Wschodniej do okrojonej komunistycznej Polski i Sowieci zdemobilizowali polskich żołnierzy batalionów.

    Mówi Szczepan Siekierka, człowiek, który ściągał nabite na sztachety niemowlęta:

    - Czy nigdy nie korciło mnie, żeby nacisnąć spust czy wyrżnąć któregoś z Ukraińców kolbą? Odpowiem szczerze: myślałem o tym wielokrotnie! Zapewniam, że nie byliśmy aniołami. Ludzie o słabym charakterze nie przeżyliby tam długo. Wielu z nas chciało wyrównać rachunki. Mimo to nigdy tego nie zrobiliśmy.

    - Dlaczego?

    - Po prostu nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Sowieci utrzymywali nasze bataliony w żelaznej dyscyplinie. Tylko czekali na takie wyskoki ze strony Polaków. Cały czas mieli nas na oku. Najmniejsza niesubordynacja oznaczała sąd wojenny, który wydawał zawsze takie same wyroki. Kula w łeb. Raz zaskoczyliśmy upowców w leśnym bunkrze. Było nas 16, a wydłubaliśmy ich spod ziemi około 100. Nawet przez myśl nam nie przyszło, żeby tych ludzi zabić.

    - To co z nimi zrobiliście?

    - Przekazaliśmy ich Sowietom. Po drodze dwóch próbowało uciec i rzeczywiście zostało zastrzelonych. Reszcie jednak nie spadł włos z głowy. Dotarli bez problemów na posterunek.

    - Co z nimi zrobili Sowieci?

    - Nie wiem.

    Obławy i konwoje

    O swojej służbie w Istriebitielnych Batalionach chętnie opowiada Stanisław Drzewiecki ze wspomnianej wyżej, spacyfikowanej przez UPA, miejscowości Ihrowica. Od kwietnia 1944 roku należał do około 30-osobowego oddziału, którego kwatera znajdowała się w miejscowości Hłuboczek. Również on zapewnia, że walczył jedynie z uzbrojonymi mężczyznami, z którymi stawał do równej walki. Przyznaje jednak, że brał udział w obławach na cywilów.

    - Celem jednej z takich akcji było wyłapanie zdrowych kobiet, które następnie były wywożone na roboty przymusowe do kopalń Donbasu. Brano wtedy każdą babę, która się nawinęła. Ukrainki, ale również Polki. Jednak w nocy, gdy pilnowaliśmy ich w wielkiej stodole przy stacji kolejowej, po cichu, pojedynczo wypuszczaliśmy nasze dziewczyny na wolność. Pojechały tylko Ukrainki.

    - Jakie jeszcze zadania wykonywaliście?

    - Ukraińcy uchylali się od służby wojskowej. Często trzeba więc było pojechać po takiego faceta do wsi. Sprawdzić, czy rzeczywiście jest chory, a jeżeli nie, to pod konwojem doprowadzić do komisji poborowej. Większość naszych akcji była jednak akcjami bojowymi.

    - Jak one wyglądały?

    - Sowieci mieli wszędzie swoich agentów i gdy tylko gdzieś pojawili się banderowcy, natychmiast o tym wiedzieliśmy. Wsiadaliśmy na furmanki i pędziliśmy do takiej wsi. Pamiętam jedną taką historię. Otoczyliśmy osadę w nocy i rano, gdy zrobiło się widno, wkroczyliśmy do niej ze wszystkich stron. Zobaczyliśmy wisielców na każdym drzewie. Zwisali prosto jak świece. To byli Ukraińcy, którzy nie chcieli dołączyć do nacjonalistów. Dziś Ukraińcy mówią, że również ich społeczność poniosła wielkie straty. Problem tylko w tym, że większość zginęła z rąk rodaków.

    Złamani żołnierze

    Sprawa Polaków służących w Istriebitielnych Batalionach ma jeszcze jeden nieprzyjemny wątek. Otóż dla niektórych ich członków taktyczne współdziałanie z NKWD zakończyło się współdziałaniem agenturalnym. Dotyczy to szczególnie byłych akowców, czyli ludzi, na których Sowieci mieli haki. Były przypadki, że zostali oni złamani przez swoich nowych zwierzchników i zwerbowani do tajnej współpracy.

    Ludzie ci nie tylko współdziałali z Sowietami przy likwidacji podziemia ukraińskiego, ale również szkodzili Polakom. Ich doświadczenie w zwalczaniu leśnej partyzantki i struktur antysowieckiej konspiracji bolszewicy wykorzystali po wojnie już na terenie komunistycznej Polski. Tym razem przeciwko żołnierzom polskich formacji niepodległościowych. Były przypadki, że członkowie batalionów zostali wcieleni do KBW lub przystąpili do MO.

    - Słyszałem, że próbowali skłonić naszych do takiej roboty, ale to był całkowity margines. Nie sądzę żeby wielu na to poszło. W każdej społeczności znajdą się czarne owce, które szły z komunistami na współpracę. Nawet wśród księży. To, że ktoś z IB służył później w KBW, nie powinno więc rzutować na wszystkich żołnierzy tych formacji. Na przykład ja, choć służyłem w batalionach, w Polsce nigdy nie miałem nic wspólnego z komunistami. Nigdy nie zapisałem się do partii - mówi Tadeusz Banasiewicz.

    Podobnego zdania jest Szczepan Siekierka: - Dwóch chłopaków z moich okolic po zdemobilizowaniu z batalionów zostało wcielonych do LWP. Myśleli, że będą bić Niemców, ale wysłali ich do zwalczania polskiego podziemia gdzieś pod Hrubieszowem. I co? Obaj uciekli do lasu i potem komuniści wlepili im za to po 25 lat więzienia. Przestrzegam więc przed generalizowaniem ocen członków IB. Ludzkie losy układają się w bardzo różny sposób.

    Oskarżenia wysuwane wobec batalionów sprawiły, że w 1991 roku członkom tych formacji odebrano uprawnienia kombatanckie. Po pięciu latach, w wyniku działań podjętych przez środowiska byłych żołnierzy AK, Sąd Najwyższy uchylił tę decyzję. W wyroku wyraźnie zaznaczono jednak, że za osoby zasłużone dla walki o Polskę można uznać tylko członków IB z województw: tarnopolskiego, lwowskiego, wołyńskiego i stanisławowskiego.

    Czyli tylko z mieszanych polsko-ukraińskich terenów, gdzie polskie bataliony NKWD chroniły ludność cywilną przed UPA. Istriebitielnyje Bataliony, które powstały na północnych terenach Rzeczypospolitej - Białorusi i Wileńszczyźnie - miały bowiem diametralnie inny charakter. Ich głównym celem było niszczenie antysowieckich polskich organizacji niepodległościowych. A w szeregach tych Istriebitielnych Batalionów służyli głównie... Białorusini i Litwini.

    Bolszewicka gra

    Sowieci, tworząc bataliony, w mistrzowski sposób stosowali zasadę "dziel i rządź". Antagonizmy pomiędzy narodami podbijanych terenów wykorzystywali do własnych celów. Na przykład w rejonie Gródka Jagiellońskiego NKWD sformowało Istriebitielnyje Bataliony złożone z Ukraińców, które były używane do... wyłapywania "wrogów ludu" w polskich wsiach i osadach.

    Ostatecznie tereny, z których pochodzili Polacy służący w batalionach, zostały wcielone do Związku Sowieckiego. Nie pozostały przy Polsce i nie weszły również w skład niepodległej Ukrainy, o czym marzyli ukraińscy nacjonaliści. Oba narody poniosły klęskę. Mimo to o żadnej poważnej współpracy pomiędzy Polakami a Ukraińcami przeciwko wspólnemu wrogowi nie mogło być wówczas mowy.

    Jak zgodnie mówią byli żołnierze batalionów: zbyt dużo polskiej krwi zostało przelane. Tym bardziej że nawet w obliczu wkraczającej Armii Czerwonej, gdy los spornych terytoriów był już przesądzony, Ukraińcy nie zaprzestali "oczyszczać ich z Lachów". To UPA pchnęła Polaków w ramiona Sowietów, co nie zmienia faktu, że ludzie ci - broniąc rodzin w szeregach formacji NKWD - jednocześnie przyczyniali się do sowietyzacji swoich stron rodzinnych. Na tym polegał tragiczny paradoks ich historii.

    Z drugiej strony, choć polskie Istriebitielnyje Bataliony były niewątpliwie narzędziem w rękach Sowietów, potrafiły mimo to sprawić im "nieprzyjemną niespodziankę". Wiadomo, że w jednej z polskich wiosek Istriebitielnyj Batalion wystąpił zbrojnie przeciwko regularnemu oddziałowi NKWD rabującemu ludność cywilną. Według historyków takich przypadków było więcej.

    Wszyscy występujący w tekście rozmówcy:
    - byli członkowie Istriebitielnych Batalionów
    - podczas służby w tych formacjach byli nastolatkami."

    Piotr Zychowicz (fragment, "Rz", 16.01.2010)


    Istriebitielne Bataliony
    (komentarz do powyższego artykułu)

    Monika Śladewska

    Akowcy wstępowali do nich nie z chęci kolaboracji, ale położenia kresu ludobójstwu dokonywanemu przez OUN-UPA.

    Czy można pisać o Istriebitielnych Batalionach bez przypomnienia, chociażby w skrócie, o położeniu polskiej ludności Kresów Południowo-Wschodnich II RP, od momentu wybuchu II wojny światowej? Ten obszar to olbrzymie cmentarzysko, gdzie często w miejscach nieznanych spoczywa minimum 200 tys. Polaków bestialsko zamordowanych przez członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) i jej formacje zbrojne. Pominięcie tak ważnego faktu i nieujawnienie sytuacji polityczno-militarnej zaistniałej w okresie, gdy te bataliony powstawały, oraz odpowiednio dobrany tytuł sprawia, że w artykule Piotra Zychowicza "Z wrogiem na wroga" ("Rzeczpospolita" 16-17 stycznia 2010 r.) jest więcej zamierzonego zamętu niż rzetelnego przedstawienia problemu i prawidłowej oceny ludzi w kontekście czasów, czasów zdziczenia absolutnego, w których przyszło im żyć. Tę starą maksymę słusznie przypomniał pan Mieczkowski, przewodniczący organizacji skupiającej weteranów owych batalionów.

    Wszystko, co wcześniej działo się na ziemiach kresowych, ma ścisły związek z działalnością Istriebitielnych Batalionów, w których znaleźli się młodzi chłopcy, żołnierze AK, harcerze i starsi mężczyźni. Istriebitielne Bataliony to termin rosyjski, w tłumaczeniu na język polski nie posiada jednoznacznej nazwy, najbardziej prawidłowa byłaby Bataliony Szturmowe.

    Czy autor, pisząc ten artykuł, wiedział, że w 1944 r. Związek Radziecki był członkiem Wielkiej Koalicji Antyhitlerowskiej i naszym formalnym sprzymierzeńcem, mimo że rządy nie utrzymywały stosunków dyplomatycznych? Pełnomocnik rządu na kraj w konspiracyjnej ulotce, wydanej w końcu 1943 r. pt. "Do ludności ziem granicznych", zwracał się tymi słowami: "Wobec wkraczających wojsk sowieckich obywatele Rzeczypospolitej winni zająć godne i poprawne stanowisko, pomnąc, iż są to sprzymierzeńcy naszych wielkich Aliantów w walce z Niemcami". W tej wojnie były tylko faszystowskie Niemcy z pomocnikami i koalicja antyhitlerowska.

    Tymczasem terrorystyczno-dywersyjne organizacje ukraińskich nacjonalistów UWO i OUN od początku powstania liczyły na Niemcy, najpierw Republikę Weimarską, a od 1933 r. na Niemcy hitlerowskie. Abwehra szkoliła kadry OUN, zaopatrywała w broń i dokumenty. OUN była subsydiowana przez niemiecki wywiad wojskowy. Zbrojne formacje OUN były militarnym, politycznym i ideologicznym sprzymierzeńcem hitlerowskiej machiny wojennej.

    Sytuacja wytworzona przez OUN w czasie wojny była jasna, należało ją przedstawić. Celem OUN było zbudowanie jednoetnicznego państwa ukraińskiego, jedną z metod zbudowania takiego państwa, przewidzianą w uchwale w 1929 r., było całkowite usunięcie "czużyńców" z ziem ukraińskich. Miało to nastąpić w toku rewolucji narodowej - oczekiwana wojna przyniosłaby niepodległość Ukrainie.

    Już we wrześniu 1939 r. bojówki OUN dokonywały napadów na cywilną ludność polską, właścicieli majątków i polskich żołnierzy powracających do domów. Legion ukraińskich nacjonalistów pod dowództwem Suszki wziął udział w agresji Niemiec na Polskę.

    W agresji Niemiec na ZSRR w 1941 r. udział brały ukraińskie bataliony "Nachtigall" i "Roland". Ukraińska Republika Radziecka była po stronie koalicji antyhitlerowskiej.

    Tzw. Ukraińska Powstańcza Armia powstała na Wołyniu w październiku 1942 r., jej struktury kształtowały się w 1943 r. Nie była to ani armia, ani partyzantka, nie została przyjęta do Światowej Federacji Kombatantów, faktem jest, że działała metodą partyzancką i w żelaznej dyscyplinie utrzymywała ludność ukraińską. Jej członkowie chcą uchodzić za tych, kim nie byli, są na to dowody niepodważalne, mimo to ich obrońcy kreują ludobójców na bohaterów i przedstawiają jako wzorzec do naśladowania.

    Już w 1942 r. nacjonaliści ukraińscy podjęli realizację planu zagłady ludności polskiej Wołynia i południowego Polesia, mordując bezbronnych od starca do niemowlęcia. Niszczono zabytki kultury łacińskiej i palono polskie zagrody. Bojówkarze OUN-UPA byli moralnie wspierani i rozgrzeszani przez duchowieństwo Cerkwi greckokatolickiej i prawosławnej.

    Sytuacja polityczno-społeczna w Małopolsce Wschodniej była nieco inna niż na Wołyniu, Małopolskę Wschodnią Niemcy włączyli do GG. Armia Krajowa na tamtym terenie miała dogodniejsze warunki do organizowania się i już w 1942 r. stanowiła znaczącą siłę w strukturach państwa podziemnego.

    W Reichskommissariacie Ukraine na Wołyniu sprawy konspiracji były bardziej skomplikowane z powodu terroru niemieckiego i policji ukraińskiej. W Małopolsce Wschodniej w 1943 r. oddziały OUN-Bandery nie podejmowały jeszcze masowych działań antypolskich, nastąpiło to dopiero na początku 1944 r.

    W styczniu 1944 r. wojska radzieckie przekroczyły polską granicę z 1939 r. i dużym klinem zajęły Wołyń. W nowej sytuacji politycznej część sotni opuściła Wołyń. Szuchewycz, oficer byłego batalionu "Nachtigall", główny dowódca UPA, wydał rozkaz: "W związku z sukcesami bolszewików należy przyśpieszyć likwidację Polaków, w pień wycinać, czysto polskie wsie palić". Fala mordów przesunęła się na Podole, gdzie koncentrowały się główne siły UPA, wspomagane przez policyjne pułki dywizji Waffen SS "Galizien", sformowane w 1943 r. na terenie dystryktu Galizien i przeszkolone do zadań pacyfikacyjnych. Należy podkreślić, że w eksterminacji polskiej ludności kresowej uczestniczyły wszystkie formacje ukraińskich nacjonalistów, łącznie z ukraińską policją pomocniczą.

    W styczniu 1944 r. na Wołyniu w ramach akcji "Burza" powstała 27. Wołyńska Dywizja AK. Do marca 1944 r. broniła Polaków zgromadzonych w bazach samoobrony w zachodnich powiatach Wołynia. W kwietniu 1944 r. 27. Wołyńska Dywizja AK brała udział w walkach frontowych, wspólnie z wojskami radzieckimi w operacji kowelskiej.

    W marcu 1944 r. wojska radzieckie okrążyły Tarnopol. Wkrótce ogłoszono mobilizację do Wojska Polskiego. Armia Krajowa na Podolu została rozwiązana, w owym czasie oddziały banderowskie były wzmocnione i dozbrojone przez wojskowe formacje niemieckie w celu dokonywania dywersji na zapleczu frontu. Po przesunięciu się frontu na zachód ludność polska znalazła się w dramatycznej sytuacji, płonęły polskie wsie. Należało podejmować trudne decyzje, aby ratować pozostałych przy życiu Polaków.

    Władze radzieckie powoływały Istriebitielne Bataliony, podporządkowane lokalnym władzom, początkowo "rejonwojenkomatom", w późniejszym okresie NKWD - odpowiednik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Zadaniem IB było utrzymanie ładu, w szczególności położenie kresu ludobójstwu dokonywanemu przez OUN-UPA, SB, SKW, zarysowała się możliwość legalnego otrzymania broni i ratowania życia. W tej sytuacji dowództwo sowieckie akceptowało i zalegalizowało istnienie uzbrojonych oddziałów polskiej samoobrony.
     
    Dowódcy poszczególnych oddziałów AK kierowali nieletnią młodzież i starszych mężczyzn do IB głównie w celach obronnych. Nie było alternatywy, nie bronić się oznaczało ginąć od noża, siekiery lub w płomieniach ognia. Trzeba w ogóle nie mieć wyobraźni, aby zadać pytanie: "Co by się stało, gdybyście na ten układ nie poszli?".

    Pan Zychowicz nie zadał sobie trudu, aby sięgnąć do dobrze udokumentowanych prac, lecz zgodnie z nośnymi aktualnie motywami politycznymi wolał powołać się na wybielaczy zbrodniczej organizacji. Czy młodzi dziennikarze nie wiedzą, że w III Rzeczypospolitej skutecznie działają kontynuatorzy ounowskiej tradycji, pozostający w orbicie współczesnego nacjonalizmu ukraińskiego, którzy przy pomocy Polaków zdołali już przekształcić bandy UPA w "partyzantkę", a nawet w "ruch narodowowyzwoleńczy"? Nikt nie zaprzecza, że Ukraińcy mieli prawo walczyć o wolną Ukrainę, ale barbarzyńskie metody przyjęte przez OUN zhańbiły ideę walki o niepodległość. Ukraiński ruch nacjonalistyczny typu faszystowskiego, który rozwinął się na terenie Galicji, a umocnił się na południowych ziemiach II RP, nie był ruchem wyzwoleńczym narodu ukraińskiego. Naród ukraiński odcina się od galicyjskich ekstremistów, obywateli polskich, dał temu wyraz w ostatnich wyborach. Ludobójstwo dokonane przez OUN-UPA w najmniejszym stopniu nie przyczyniło się do uzyskania niepodległości Ukrainy.

    Tytuł artykułu i podtytuł - pytanie, kim byli żołnierze AK i harcerze, którzy wstąpili do IB, kolaborantami czy bohaterami? - w dwuznacznej sytuacji stawia żyjących obrońców resztek polskiego żywiołu na Kresach Wschodnich. W tym zakresie nie może być niedomówień. O kolaboracji AK z partyzantką i Armią Radziecką w zeszytach historycznych paryskiej "Kultury" w nr. 90. pisał T.A. Olszański, tekst drukowała "Rzeczpospolita" w nr. 4. z 1991 r. pt. "Pamięć o Kresach - tak, ale jaka". Olszański powielił propagandowe twierdzenie Łebeda - zastępcy Bandery, zawarte w książce jego autorstwa. Nie zaprzecza mordom, usiłuje tylko je zminimalizować, winę za nie przerzuca na stronę polską lub bliżej nieokreślone bandy dezerterów, na NKWD i Niemców, a głównie cały problem stara się rozmyć przez uogólnienia. Olszański pisze: "Współpraca AK z partyzantką i armią sowiecką była także kolaboracją z wrogami Polski i na dużo większą skalę niż współpraca UPA z niemieckimi siłami zbrojnymi".

    Łebed - organizator ludobójstwa miał prawo się bronić, ale kłamstw nie można przyjmować za prawdę. Chwyty propagandowe ukraińskich działaczy nacjonalistycznych są powszechnie znane, dziennikarz nie może się tłumaczyć niewiedzą lub nieświadomością. Gdyby pan Zychowicz zajrzał do dokumentów, a to jest przecież obowiązkiem, odróżniłby regularne formacje NKWD, umundurowane i skoszarowane, od nieregularnych, jakimi przejściowo były IB złożone z Polaków, którzy nie byli umundurowani, nie pobierali żołdu, nie składali przysięgi, przebywali w swoich miejscowościach, nie byli więc funkcjonariuszami NKWD, dzięki legalnemu posiadaniu broni uratowali życie wielu polskim rodzinom.

    Żołnierze ci brali udział w walkach z ukraińskimi oddziałami ludobójczymi, wielu z nich poległo. Bronili Polaków przed torturami wymyślonymi przez samo piekło, a stosowanymi przez tzw. UPA, z tego tytułu przysługuje im prawo do czci i chwały. Problemu nie okrywa "wstydliwe milczenie", jak pisze pan Zychowicz, lecz czeka on na rzetelne opracowanie przez historyków kierujących się polską racją stanu, dotyczy on około 30 tys. ludzi kresowej samoobrony, działającej od 1944 r. do czasu ekspatriacji Polaków na Ziemie Odzyskane.

    Szczepan Siekierka, prezes Stowarzyszenia Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów, nie mógł powiedzieć, że Polaków wcielano do Armii Czerwonej, to wymysł autora artykułu. W tym czasie trwała mobilizacja do polskiej armii gen. Zygmunta Berlinga. Ojciec prezesa Siekierki, członkowie jego rodziny i inni Polacy w I i II Armii WP brali udział w szturmie na Berlin lub w zwycięskiej bitwie pod Budziszynem.

    Odniosłam wrażenie, że autor artykułu w rozmowie z weteranami czekał na potwierdzenie, iż były to jednostki kolaborujące, taką właśnie wersję o polskich oddziałach samoobrony podtrzymują kontynuatorzy ounowskiej propagandy działający w diasporze, na Ukrainie, a także w Polsce. Od dawna wszelkimi siłami dążą do skompromitowania członków IB i żołnierzy KBW, których wojenny los, a może rozkaz po raz drugi skierował do walki z UPA, jeśli ktoś nie był w wojsku, nie rozumie tego.

    Na skutek podstępnych działań wybielaczy OUN-UPA po 1989 r. tym żołnierzom odebrano uprawnienia kombatanckie. Sprawę rozpatrywał Sąd Najwyższy, na posiedzeniu jawnym w dniu 3 kwietnia 1996 r. mając na uwadze całokształt zebranej dokumentacji, podjął uchwałę przywracającą uprawnienia kombatanckie i honor żołnierza walczącego z najokrutniejszą banderowską formacją II wojny światowej. Paradoksem jest, że we własnej ojczyźnie trzeba było dochodzić praw w drodze postępowania sądowego. Należałoby zadać pytanie: jeśli pan Zychowicz wiedział o wyroku Sądu Najwyższego, dlaczego go podważa?

    Żołnierze KBW, o których mowa w artykule, i inne jednostki wojskowe oraz MO po wojnie do 1947 r. broniły integralności granic państwa polskiego, mienia ludności polskiej i ukraińskiej, która w ramach umowy wyjeżdżała do USRR. Za sprawą pogrobowców OUN-UPA akcja "Wisła" została przeniesiona do sfery polityki, jest to odrębny temat. Akcja "Wisła" położyła kres ludobójstwu, przywróciła spokój, poparło ją polskie społeczeństwo, została przeprowadzona w interesie narodu i państwa polskiego.

    Największe zdziwienie wzbudza konstatacja autora artykułu, który pisze, "że ludzie ci (w domyśle polscy żołnierze) broniąc rodzin, w szeregach NKWD jednocześnie przyczynili się do sowietyzacji swoich stron rodzinnych". Kto zrozumie, o co w tym zdaniu chodzi dziennikarzowi "Rzeczpospolitej"?

    Monika Śladewska ("Przegląd" nr 12/2010)

Powrót do strony głównej serwisu "Wołyń naszych przodków" www.nawolyniu.pl